czwartek, 3 września 2015

Pszczelarstwo bez leczenia - praktyka czy ideologia?

Już od dłuższego czasu spotykam się z twierdzeniem, że pszczelarstwo naturalne w - nazywanym "radykalnym" - wydaniu bez leczenia, to tylko "ideologia" i hipoteza, wymagająca weryfikacji, zanim w ogóle zacznie się o niej pisać, a już tym bardziej do niej namawiać.

Przyznam, że nie rozumiem tych argumentów. Ideologia, według słownika języka polskiego, to "zbiór idei, poglądów, przekonań", według PWN to "system poglądów, idei, pojęć jednostki lub grupy ludzi". No cóż, patrząc na to słownikowo, to zapewne pszczelarstwo bez leczenia jest "ideologią", ale dla mnie taką samą ideologią w wydaniu słownikowym będzie matematyka czy fizyka. Bo kluczem jest to na czym zbudowany jest ten system poglądów. Nie każdy fizyk czy matematyk musi osobiście przeprowadzać proste lub skomplikowane badania, eksperymenty czy obliczenia, żeby wiedzieć jakie są podstawowe prawa rządzące ich dziedziną. Tak to widzę, może błędnie. Oczywiście jestem jak zawsze otwarty na inne spojrzenia i argumenty, ale ponieważ to mój blog, to - parafrazując "Kaźmierza" Pawlaka - "argumenty argumentami, ale racja musi być po mojej stronie"... Niestety tylko nie mam granatów w świątecznym ubraniu...

Wydaje mi się, że moją "ideologię" pszczelarstwa bez leczenia pszczół opieram na solidnych praktycznych podstawach. Fakt, nie swoich. Nie jest to moja praktyka. Nie przepracowałem wielu lat w pasiece, nie wybrałem hektolitrów miodu z uli, nie wychowałem tysiąca matek pszczelich. Czy jednak muszę to (z)robić, żeby wiedzieć jakie są podstawowe prawa rządzące rodziną pszczelą?

Swoją przygodę z pszczelarstwem zacząłem od lektur podręczników, forów i blogów pszczelarskich, kontaktów z pszczelarzami i wreszcie własnej skromnej praktyki. Zapewne każdy tak zaczynał.
Wyboru własnej drogi dokonuje się dzięki ogólnej i szczegółowej wiedzy i życiowemu doświadczeniu, a także dzięki własnemu systemowi poglądów i pojęć - no cóż, ideologii. Ważne tylko, żeby nasze wybory miały oparcie w świecie rzeczywistym, w nauce i praktyce. Jeżeli ktoś - kierując się wiarą - podejmie decyzję o trzymaniu pszczół pod wodą, to szanse powodzenia takiego eksperymentu widzę ... hm... dość słabo. Wynika to z wiedzy ścisłej dotyczącej ogólnie pojętego życia na ziemi, ekosystemów i biologii gatunków, ale także z ... własnego doświadczenia praktycznego! Otóż właśnie tak! Nie wsadziłem nigdy ula pod wodę, niemniej jednak niejeden raz widziałem jak w jakimś pojemniku na wodę pływała martwa utopiona pszczoła... To wszystko pozwala mi wysnuć - w mojej ocenie logiczny - wniosek, że gatunek Apis mellifera nie potrafi żyć pod wodą. Nie przyszłoby mi do głowy weryfikować tej hipotezy w dalszych "badaniach", podobnie jak nie zamierzam trzymać ryb w ulu, żeby sprawdzić, czy będą nosić miód lepiej niż pszczoły.

Ale wiemy - i jest to wiedza praktyczna, ogólnie dostępna i niezaprzeczalna - że pszczoły żyją w połowie świata bez jakiegokolwiek leczenia, czy zwalczania warrozy. W taki sposób pszczoły żyją w Afryce, w Ameryce Południowej, w wielu miejscach w Ameryce Północnej i na całe szczęście coraz powszechniej pojawiają się takie punkty w Europie. Przyznaję się do ignorancji, jeżeli chodzi o Azję, nie wgłębiałem się również w sytuację w Australii i "tamtejszych okolicach", niemniej jednak docierały mnie słuchy, że jest tam wiele rejonów całkowicie wolnych od roztocza (z tego co kojarzę w samej Australii roztocze występuje, ale na wielu wyspach jeszcze się nie pojawiło - proszę mnie jednak nie winić za podawanie złych danych, jeżeli jest inaczej).

Moim zbiorem przekonań i poglądów - moją "ideologią" - jest, że skoro pszczoły żyją w tak wielu miejscach na świecie bez leczenia, to dadzą również radę żyć w taki sposób w powiecie krakowskim.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z trudniejszych niż w Afryce czy Ameryce Południowej warunków środowiskowych, w moim otoczeniu. Przede wszystkim w moich okolicach występuje spore napszczelenie (czyli dookoła latają nieprzystosowane pszczele geny, a także nad wyraz zjadliwa warroza - i dzięki "terapiom" coraz zjadliwsza z roku na rok), zanieczyszczone środowisko, coraz bardziej przemysłowe i monokulturowe rolnictwo. Do tego mamy całą historię "zdobyczy" nowoczesnego pszczelarstwa związaną z nienaturalnym powiększeniem pszczoły, czy z wyśrubowaniem cech pszczół, które niekoniecznie pozytywnie wpływają na jej bieżące przystosowanie do warunków.

Mój zbiór przekonań i poglądów - moja "ideologia" - podpowiada mi jednak, że skoro w podobnych warunkach środowiskowych (rejony USA i Europy, w których te wszystkie negatywne zjawiska występują) pszczoła daje radę przetrwać, to przetrwa również w powiecie krakowskim.

Nie widzę powodów dla którego powiat krakowski czy jakikolwiek inny na terenie naszego kraju, miałby być pod tym względem inny.

Zbiór przekonań i poglądów - "ideologia" - 99% pszczelarzy wskazuje, że nie jest to możliwe w Polsce. Czy mają jakiekolwiek podstawy żeby tak twierdzić? W mojej ocenie nie. Przede wszystkim dlatego, że nikt tego w praktyce nie sprawdził. Owszem nie sprawdził też, że pszczoły dadzą radę przetrwać, ale prawda jest też taka, że nikt tego nie sprawdzał! Pisałem to już niejednokrotnie - "ideologia" wskazująca na brak możliwości przetrwania pszczoły związana jest z doświadczeniami pszczelarzy, którzy próbowali rok, czy dwa, często na pszczole hodowlanej, na węzie z komórką 5.4 i do tego poddawali się kiedy tylko straty przekraczały pewien próg, dla nich krytyczny.

Praktycy ze świata, którym udaje się prowadzić pasiekę bez zwalczania warrozy nie negują strat. To ich "ideologia" i ich wiedza praktyczna, którą dzielą się ze wszystkimi. Nie zaprzeczam tej wiedzy. Wiem, że pszczoły muszą zostać poddane selekcji. Nie rozumiem dlaczego obserwacje kolegów z Polski są traktowane jako dzielenie się przez nich wiedzą praktyczną, a wyjątkowo praktyczne obserwacje Michaela Busha traktowane są jako "ideologia" i niesprawdzona hipoteza. Michael Bush, Sam Comfort, Charles Martin Simon, Dee Lusby, Kirk Webster, Juhani Lunden nie są (byli) teoretykami pszczelarstwa, nie prowadzą Kościoła pod wezwaniem Pszczoły, w których dzielą się ideologią wiary w cuda i nadprzyrodzone możliwości pszczół. To praktycy, którzy opisują swoje doświadczenia - wskazują na straty jakie ponieśli i na metody jakie uznali za wartościowe i najlepsze z punktu widzenia zwiększenia szans na sukces. Nie rozróżniam tej wiedzy od wiedzy moich kolegów z Polski. Koledzy z Polski obserwują pszczoły i dzielą się swoimi doświadczeniami i praktycznie zawsze są one zbieżne z tym, co wyczytałem rok, dwa lata temu, w pracach wymienionych powyżej praktyków. Czy więc mam przyjąć tą wiedzę tylko jako niesprawdzoną hipotezę i "ideologię" i weryfikować wszystko po kolei? Po co, skoro wiedza płynąca zza granicy jest spójna i przedstawiona w praktyczny i przystępny sposób? Co więcej jest potwierdzana systematycznie przez kolegów, którzy nie wierzą na słowo i potrzebują tej weryfikacji.

Chodzi o to, żeby selekcję zrobić w najmądrzejszy sposób. Jestem wrogiem selekcji "na cechę". Michael Bush i praktycznie wszyscy pszczelarze organiczni, na których się wzoruję, również są wrogami selekcji "na cechę". To nie cecha przeżywa, to pszczoła ma przeżyć. Trzeba pamiętać o całości "systemu" pszczelarstwa bez leczenia. To nie dennice z próchnem, naturalna (lub mała) komórka, czysty wosk, naturalny pokarm powoduje - według tej "ideologi" - przetrwanie pszczół. To całościowy i systemowy powrót pszczół (i roztoczy varroa!) do natury spowoduje zrównoważenie. Te wymienione przed chwilą rzeczy są tylko środkami do "renaturalizacji" pszczoły i "renaturalizacji" roztoczy. To jest mój zbiór przekonań i poglądów. To jest moja "ideologia".

6 komentarzy:

  1. Bardzo fajnie. Szkoda, że pewnie nieprzekonani nie przeczytają tego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co z tego jeśli nawet przeczytają jak ludzi interesuje Zenon z za miedzy a nie Michel z USA czy inny hamerykanin, co z tego, że gdzieś tam w Europie ktoś tam, coś tam robi i pszczoły żyją bez leczenia jak Józek z za płotu ma pszczoły i mu padają a też mało leczy lub w cale bo zapomina i na końcu co z tego, że praktycy z za wielkiego morza odnoszą sukcesy w nieleczeniu pszczół jak praktycy z sąsiedniej gminy tych sukcesów jeszcze nie mają... ?
    Tekst ideologiczny i fajnie się czyta ale teoria dowodowa praktyków niestety jest nienamacalna na naszych pasiekach i dopóki się to nie zmieni a nawet jak się zmieni to i tak powiedzą Ci, że kłamiesz, pewnie po kryjomu leczysz, dokupujesz pszczoły itd. a jak to nie wystarczy to usłyszysz, że przecież to nic trudnego bo pszczoły bez leczenia i tak wytrzymają 3 lata więc co to za wyczyn...a na koniec "Panie a po co mi takie pszczoły jak one są tak słabe, że miodu nie dają" haha... znam to aż za dobrze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiem Łukasz, że tak jest. tylko mnie to mało interesuje ;-)
      piszę tylko dlaczego dla mnie bardziej istotny i wiarygodny jest Michael zza wielkiej wody który spróbował, zrobił i powiedział jak to zrobić, niż Zenon zza miedzy, który nigdy nie spróbował, robi coś całkiem innego, ale wie że się nie da...

      Usuń
  3. Bardzo fajny tekst ale mam dwie uwagi:
    1) przykład z matematykami czy fizykami chybiony. Nie będę się rozwodził czemu.
    2) buc jesteś i tyle, trzy razy wspominasz Kraków a Torunia anie razu. Popraw się ;)

    p.s. Łukasz to po kiego czorta mamy Stowarzyszenie jak i tak nic nie wskóramy ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. być może chybiony. nie upieram się, że nie ;-)
      2. poprawię się bezwzględnie. z tym, że nie wiem czy metody naturalne zadziałają w Toruniu... to strasznie daleko hehe ;-)

      Łukasz miał zły dzień ;-) ale też wierzy w Michaela zza wody ;-)

      Usuń
    2. heheh ja też Maichael'owi zza wody wierzę :) 20 rodzin bez leczenia na zimę idzie :)

      Usuń