wtorek, 13 stycznia 2015

Odpowiedź na krytyczny komentarz Roberta.

Otrzymałem dość krytyczny komentarz do ostatniego wpisu. Chciałem zamieścić odpowiedź również jako komentarz, ale ... wpisałem za dużo znaków. W związku z tym zamieszczam to jako nowy post.
Pozdrawiam.


Dzięki za ten krytyczny wpis i za uwagi.

To co piszesz jest kwestią poglądów i spojrzenia na problem.

Moi znajomi, którzy leczą pszczoły potracili pasieki tak jak ja - a to doświadczeni pszczelarze, ze stażem około 30 letnim. Jednemu, z dwudziestu-paru uli zostało dwa, drugiemu z blisko czterdziestu zostało 3 (do dziś! jest dopiero styczeń). Mam też innego znajomego - początkującego to prawda jak ja (2 lata praktyki) - i u niego osypało się czterdzieści parę rodzin - wszystkie co do jednej... Oni wszyscy leczyli. To są tylko przykłady z najbliższego mi podwórka.
Od razu odpowiem: tylko 1 z nich ma pasiekę w zasięgu lotu mojej pszczoły, więc to nie moje pszczoły spowodowały te osypy... O ile wiem to nie ja jestem odpowiedzialny za załamanie populacji pszczół w naszej części Europy.
I zapewniam Cię, że nie wszyscy, którzy nie leczą na świecie pszczół mają warunki izolacji. Poczytaj forum na beesource.com. Gdyby mieli izolowaną pasiekę, warrozy nigdy by u nich nie było! a była! u każdego. I każdemu w pierwszym okresie niszczyła pasiekę zanim się odbudowali.

Dziękuję, że kibicujesz - choć z komentarza wychodzi, że tak nie do końca.

Czy ja jestem krótkowzroczny?
Może niedoświadczony, ale raczej nie krótkowzroczny. Krótkowzroczność pszczelarzy doprowadziła do tego, że młode rodziny (odkład 4 - 5 -miesięczny) nie dały rady w tym roku przeżyć do zimy, nie mówiąc nawet o przezimowaniu.
Staram się na ile mogę dowiedzieć dlaczego padły moje pszczoły. Ale zadam pytanie: czy Ty zawsze wiesz dlaczego Twoje padły? Co mi da kategoryczne ustalenie przyczyny śmierci moich pszczół, skoro decyduję się na minimum ingerencji? Ja wiem, że wiedza nie boli i każda dodatkowa wiedza to dodatkowe możliwości decyzyjne, nowe wnioski, nowe umiejętności... Czy Ty wysyłasz osyp z każdego straconego ula do badań? Jesteś pewny, że pszczoły zginęły z jednego, konkretnego powodu?

Jeżeli chodzi o zarzut braku doświadczenia i umiejętności: jestem winny. Uczę się. Każdy się uczył. Staram się wyciągać wnioski na przyszłość. Czy słuszne? Chciałbym wierzyć, że tak. Nie żyję w świecie ignorancji, czytam książki o pszczelarstwie, fora i strony internetowe, chodzę na zebrania koła pszczelarskiego. Mam znajomego doświadczonego pszczelarza, z którym wymieniam poglądy. On nie zawsze się ze mną zgadza, ale wspiera mnie i uczy na ile sam umie. Ja też nie korzystam z jego wiedzy bezkrytycznie, bo mam inne podejście. Ale nie jestem wyspą ignorancji w świecie pszczelarskim. Możesz mi wierzyć, albo nie, ale ja... żyję pszczołami. Tak jak 99% pszczelarzy. Po prostu mam inne wnioski niż większość.
W tym miejscu pasuje mi cytat z doktora van Helsinga: "Błądzę, jak każdy, lecz wierzę we wszystko, co robię" (Bram Stoker, "Dracula").

Na forum internetowym ktoś pisze, że załamała mu się pasieka, a jedyna odpowiedź to taka, że za późno leczył, bo czytał książki i uwierzył, że leczenie jest w sierpniu. A okazuje się, że trzeba było w tym roku leczyć już w lipcu. To ja pytam: kiedy trzeba będzie zacząć leczyć w przyszłym roku? w czerwcu? w maju? Obecnie jedyny okres, w którym nie leczy się pszczół to okres pożytków. Cała reszta to czas leczenia - łącznie z zimą. Pytania na forach: "czy w styczniu mogę polewać pszczoły kwasem?" To jest normalne według Ciebie?

Co do skoku na głęboką wodę: jestem winny. Miałem dużo optymizmu i czas go zweryfikował. Gdyby był "normalny rok", bez załamania ogólnego populacji i straciłbym 30 - 50% pszczół (uważam, że to byłyby realne straty) też byś atakował moje wybory? Z dzisiejszej perspektywy uważam, że podejmowałem słuszne kolejne decyzje, kierując się wiedzą jaką miałem na daną chwilę. Ty możesz uważać inaczej.

Każde opracowanie mówi: na nosemę nie ma lekarstwa (przynajmniej "oficjalnego", "zatwierdzonego") i nie ma czym pszczół na tą chorobę leczyć. Nawet gdybym się zdecydował. I nawet gdybym był pewny, że to nosema. Chyba że oczekujesz żebym stosował metody "eksperymentalne" - może jakiś nowy lakier do włosów czy płyn do mycia naczyń? Wiem, że są środki, które pszczelarze stosują. Ale nie każdy środek jest zdrowy i odpowiedni.

Czy jest konieczność spalenia wszystkiego i odkażenia? Pytanie zadam inaczej: czy jesteś w stanie usunąć z pasiek przetrwalniki zgnilca lub innych chorób? Czy to, że nosema potwierdzana jest u chyba 90ciu paru procent pszczół znaczy, że trzeba je zabić, a ich ule spalić? To samo z przetrwalnikami zgnilca?
Zapewniam Cię, że na Twojej skórze i w Tobie jest mnóstwo groźnych szczepów bakterii i wirusów. A mimo tego nie jesteś chory cały czas na zapalenie mózgu czy gruźlicę? Czy mamy dokonywać samospalenia?
Zarodniki drożdżaków to jest norma w powietrzu - czy wszyscy mamy ogólnoukładową grzybicę? itp itd. Można te przykłady mnożyć.
Każdy organizm na co dzień ma do czynienia z milionami patogenów - a żyjemy. Bo organizm się broni. Tak działa natura i ewolucja.

Polityka "zabijania wszystkiego co się rusza" jest krótkowzroczna, a nie moje podejście. Ja mogłem popełnić szereg błędów (i popełniłem), ale na pewno nie można mi zarzucić krótkowzroczności. Wynikiem polityki krótkowzroczności jest to, co się dzieje dookoła: patogeny są uodpornione, na warrozę działa coraz mniej specyfików, w rzekach są hektolitry antybiotyków i innej chemii, w szpitalach zarażasz się szczepami bakterii, na które nie działa już żaden antybiotyk (albo działa taki po którym być może trzeba będzie przeszczepić nerkę czy wątrobę...) i na proste powikłania umierają ludzie, albo trzeba im obcinać kończyny, bo do małych ran wdało się zakażenie.


Ja widzę to, że moje pszczoły mogą powodować zagrożenia. Tak samo jak Twoje - leczone. One wszystkie są nosicielami tych samych zagrożeń - warrozy, nosemy, zgnilca i innych.
Widzę też, że walka na śmierć i życie z tymi zagrożeniami to pogarszanie problemu. Popatrz na to w ten sposób. Zastanów się nad związkami przyczynowo-skutkowymi. Zastanów się gdzie jest początek tego, co się stało i jaka jest najlepsza metoda na wyjście z tego zaklętego koła.
Czy moja metoda jest najlepsza? Nie wiem. Może są "mniej drastyczne". Szukam swojej drogi i zachęcam każdego do szukania swojej - byle była w kierunku celu jakim jest zdrowa pasieka bez chemii. Tak naprawdę o tym jest ten blog, a nie o tym, że leczenie trzeba porzucić już dziś. Ja na razie próbuję. Zobaczę za rok, dwa, trzy. Będę ewoluował jeżeli trzeba będzie. Niech cel osiągnięty będzie nawet za 20 lat, byleby przyświecał jasno przed oczami i kierował każdym naszym działaniem.

Stoikiem jestem, bo burzę uczuć przeżyłem we wrześniu i październiku. Dziś pogodziłem się z losem i śledzę co się dzieje dookoła - I JEST TAK SAMO JAK U MNIE! Lokalnie może jest lepiej - obraz ogólny to całkowite załamanie populacji. Nie słyszałeś o tym? Poczytaj fora. Przy czym niewielu się przyzna do rzeczywistego obrazu. Ja się przyznaję - czy to źle?

Nie zamierzam powtarzać wszystkich argumentów - skoro przeczytałeś bloga "od deski do deski" to znasz moje podejście.
Jeszcze raz: dzięki, że kibicujesz, jeżeli to szczere, w co można wątpić. Ja natomiast szczerze trzymam kciuki, żeby ci, którzy leczą, nie miewali z roku na rok coraz większych strat lub co 3 - 5 lat nie przeżywali całkowitego załamania pasiek. Gdybym wierzył, że to jest droga do "zdrowia", też bym "leczył" - ale to nie jest droga do zdrowia. Każdy pisze: "jak tylko ustabilizuję pasiekę to zacznę selekcję, szukanie innej drogi, ograniczanie chemii". Mijają lata, a on dalej stabilizuje...

PS. Ja wiem, że być może powinien w tym być jakiś "złoty środek", który nie skazuje pszczół na zagładę. Ale gdyby pszczelarze stosowali takie sposoby, to nie mielibyśmy dzisiejszych problemów. One świadczą o tym, że "złotego środka" nikt nie stosuje, a na pewno nie więcej niż znikomy procent (zapewne jednocyfrowy). Być może trzeba podawać przykłady skrajne z drugiej strony (jak mój?), żeby skłonić ludzi do zbliżenia się do "złotego środka" i tego co najlepsze dla pszczół i pszczelarzy...?

1 komentarz:

  1. Jak popadłem w paranoję nieleczenia , straciłem wszystkie rodziny.
    Te z pszczołami elgon jak i te od Juani Lundena.
    Na te pszczoły (matki, wydałem około 3 tyś zł).

    Twój wywiad z E.O. Uważam za propagandę, ponieważ przetestowałem te matki od kilku hodowców i w naszych (mych warunkach), to jest jedynie słowotok bzdur, skoro jaka hodowca sukcesu nie osiągną a twierdzi iż matka natura z jego pszczół w krainie elgona sobie poradziła?
    Mogę sobie pokpić cytując artykuły z minionych lat w pszczelarstwie i wypowiedzi pytli.
    To mrzonki.
    Jeśli chodzi o JL, sam nmówiłem Polbarta na wydatek 1 tyś Euro na zakup 2 matek.
    Ja pierniczę........... to już totalna ściema.
    Fantazje i banialuki.
    Tak oceniam tych Panów. Czemu oszusta Erika cytujesz?

    OdpowiedzUsuń