środa, 11 czerwca 2025

"Dziesięć lat to realistyczny termin", czyli o metodach biotechnicznych dr. Ralpha Büchlera - część 2

W czerwcowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo" ukazała się druga część mojego artykułu omawiającego metodę dr Ralpha Büchlera i grupy Varroaresistenz-2033. 
Zapraszam.




"Dziesięć lat to realistyczny termin", czyli o metodach biotechnicznych dr. Ralpha Büchlera - część 2. 

Ralph Büchler oraz ruch Varroaresistenz-2033 propagują rozwiązanie problemu warrozy za pomocą metod, które uwzględniają wszystkie aspekty biologii pszczół, roztocza Varroa destructor i powiązanych z nim wirusów. Wypracowano procedury symulujące naturalny cykl życiowy pszczół i letnią przerwę w czerwieniu matek, prowadzące do zmniejszenia populacji dręcza w rodzinach pszczelich i ograniczenia transmisji poziomej patogenów w newralgicznym dla pszczół okresie, co powinno zapewnić wychów zdrowej pszczoły zimowej.



Wychów pszczoły zimowej rozpoczyna się pod koniec lipca i trwa do połowy lub końca września. W zależności od regionu i panujących w danym roku warunków atmosferycznych, terminy te mogą się nieco zmieniać. Uważa się, że pszczoły wychowywane wcześniej wyeksploatują się podczas opieki nad czerwiem oraz zbierania i przerabiania pokarmu na zimę, natomiast pszczoły wygryzające się później nie zdąża osiągnąć pełnej dojrzałości, wychowując się w gorszych warunkach będą gorzej odżywione (brak świeżego pyłku), a nawet nie zdążą się oblecieć przed zimą. A zatem uznaje się, że ani jedne, ani drugie nie mają dużych szans na przetrwanie zimy. Wychowywane późno pszczoły mogą wręcz stanowić dla rodzin obciążenie, m.in. na skutek spożywania części zimowych zapasów pokarmu.

Aby pszczoła zimowa była zdrowa powinna wychowywać się w rodzinie wolnej od inwazji dręcza (lub porażennej w niewielkim stopniu) i ryzyka rozwoju infekcji wirusowych, których pasożyt jest wektorem. Jeśli zabieg przeciwwarrozowy zostanie wykonany w sierpniu, ale w rodzinie doszło już do rozwoju infekcji wirusowej, to w strategicznym dla rodziny okresie poziom (ładunek) wirusów w organizmach pszczół będzie wciąż wysoki. Konieczne jest więc wykonanie zabiegu na tyle wcześnie, by nie tylko populacja dręcza była na relatywnie niskim poziomie, ale także, by nie doszło do intensywnego zakażenia pszczół wirusami. Ralph Büchler, stwierdził, że najlepszy czas po temu trwa od końca czerwca do początku lipca. W przypadku rodzin poddawanych zabiegom w tym okresie liczebność populacji pszczół (siła) rodzin kolejnej wiosny była istotnie wyższa niż grupie leczonych później (niezależnie od metody). Z kolei siła rodzin, które leczono w sierpniu, kolejnej wiosny były słabsze niż te, w których kurację przeprowadzono w lipcu. Warto zauważyć, że zabieg biotechniczny wykonany zaraz po szczycie sezonu obniża poziom inwazji dręcza przed okresem letnich rabunków. Dzięki temu wówczas pszczoły nie rozprzestrzeniają patogenów między rodzinami – a jeśli już, to na pewno w ograniczonym stopniu.

Büchler twierdzi że: „Nawet teraz pszczelarze, którzy są zainteresowani tym kierunkiem, mogą robić to niezależnie od postępowania pszczelarzy w sąsiedztwie i nie będą dla nich stanowić ryzyka. A tak naprawdę jest odwrotnie: problem stanowią ci pszczelarze, którzy nie potrafią utrzymać porażenia poniżej pewnego poziomu we właściwym czasie, czyli na początku okresu wychowu pszczoły zimowej w lipcu. To są wszyscy ci pszczelarze, którzy używają kuracji chemicznych, i którzy spóźniają się z zabiegami prowadzonymi nieskutecznymi metodami. W tym jest problem”.

Niektórzy przeciwnicy metody Büchlera przekonują, że nie uzyskali dobrych wyników używając izolatorów, ponieważ w niektórych rodzinach zbyt mała populacja zimujących pszczół była przyczyną ich zagłady. Mogła to być jednak konsekwencja zbyt późnego zastosowania tej metody. Jeżeli usuniemy z rodziny czerw w sierpniu, a nie przykładowo w pierwszych dniach lipca, to pszczoła zimowa będzie porażona wirusami, bez względu na aktualną liczebność populacji dręcza. Po wtóre, w sierpniu rodziny pszczele mają niewątpliwie inną dynamikę rozwoju – przygotowują się już do zimowli – matki nie będą więc tak intensywnie stymulowane do czerwienia, jak w okresie wcześniejszym. Odebranie czerwiu późnym latem (właśnie tego, który powinien stanowić pszczołę zimową) może skutkować nadmiernym osłabieniem rodziny, a w kontekście leczenia – okazać się niewystarczające. Wskazany – optymalny pod względem skuteczności zwalczania inwazji Varroa – termin przełomu czerwca i lipca jest jednak zbyt wczesny dla wykonania kuracji przy użyciu chemioterapeutyków w wielu pasiekach. Po pierwsze, w tym okresie rodziny są zazwyczaj w szczytowej fazie rozwoju – mają więc bardzo dużo czerwiu, w którym „ukrywają się” samice dręcza. Po drugie, w wielu pasiekach trwa jeszcze zbiór miodu, albo przygotowanie do wykorzystania kolejnych pożytków (np. gryki) i zastosowanie leków mogłoby doprowadzić do skażenia produktów. Tym bardziej, że niektóre leki podaje się silnym rodzinom w wyższych dawkach.

Aby przeprowadzić kurację w szczycie sezonu można zastosować kilka rozwiązań (pierwsze dwa to moje propozycje). W przypadku rodziny silnie porażonej dręczem odbieramy jej miodnię i przekładamy ją do innej rodziny, a następnie wykonujemy zabieg przeciwwarrozowy (rodzinę wycofujemy z produkcji). Następnie tworzymy z niej odkłady (na sprzedaż lub do własnej pasieki). Możemy ją także wykorzystać do przygotowania plastrów z pokarmem, które przed zimą podamy innym rodzinom (to jednak grozi wzmacnianiem transmisji poziomej patogenów w pasiece).

Jeśli rodzina jest słabiej porażona, to możemy opóźnić zabieg – za bezpieczny uznaje się próg porażenia poniżej 3 proc. Być może, w przypadku jeszcze mniejszej inwazji (np. ok. 1-2 porc. w początku lata) będziemy mogli w ogóle z niego zrezygnować w danym sezonie. W takich rodzinach, nawet jeśli porażenie dręczem wzrośnie w końcu lata, pszczoła zimowa powinna wychowywać się w bardzo dobrych warunkach. Rodziny takie są też bardzo cennym potencjalnym źródłem reproduktorek, które mogą wykazywać pewien stopień odporności na warrozę. Przy niskim stopniu porażenia dręczem nawet później wykonana kuracja (np. w końcu lipca) może moim zdaniem zapewnić wychów zdrowej pszczoły zimowej. Inną ewentualnością jest przeprowadzenie kuracji substancją, która nie powoduje niebezpiecznego dla zdrowia zanieczyszcza produktów pasiecznych (np. kwas organiczny, olejki eteryczne). Doktor Büchler i ruch Varroaresistanz-2033 propagują użycie metod biotechnicznych, a więc wykonanie zabiegów ograniczających populację dręcza bez użycia tzw. chemii. Jeżeli nawet przygotowujemy się do zbioru miodu z lipcowych pożytków możemy sterować rozwojem rodziny (a jednocześnie kuracją), aby na ten czas jej struktura była optymalna. Zapewnimy jej wówczas dużą populację dorosłych pszczół, a małą ilość czerwiu otwartego. Nawet słabsza rodzina prowadzona w ten sposób może zapewnić większe zbiory miodu, niż bardzo silna z dużą ilością czerwiu „zużywającego ” miód i pierzgę.

Metody biotechniczne


Zabiegi proponowane przez ruch Varroaresistenz-2033 bazują na różnych koncepcjach uzyskania bezczerwiowego stanu w rodzinach. Zostały one opisane szczegółowo w podręczniku autorstwa Aleksandra Uzunova, Martina Gabela i Ralpha Büchlera pt. Letnie przerywanie czerwienia matki w walce z chorobami pszczół (2024). Warto jednak przytoczyć chociażby w skrócie kilka podstawowych zasad zalecanych przez autorów. Wybór metody będzie zależał zarówno od koncepcji prowadzenia pasieki, jak i naszych poglądów. Dla przykładu: inną metodę wybierzemy w przypadku, gdy planujemy powiększać pasiekę, a inną, jeśli nie jesteśmy tym zainteresowani. Nasze działania mogą być także podyktowane poglądami na temat niszczenia czerwiu (różne etyczne i praktyczne punkty widzenia). Autorzy podręcznika wskazują trzy metody biotechniczne: usunięcie czerwiu, zamknięcie matki w klateczce, izolacja matki na plastrze.

Usunięcie czerwiu


Szacuje się, że w komórkach z czerwiem zasklepionym znajduje się do 85 proc. samic dręcza z populacji obecnej w rodzinie pszczelej. Wykonany w takich warunkach zabieg przeciwwarrozowy tzw. chemią niszczy jedynie niewielką część pasożytów, dlatego powinien być powtarzany lub wykonany lekiem działającym długookresowo. Ten etap rozwoju roztocza można jednak wykorzystać przeciwko niemu. Całkowite pozbawienie rodziny czerwiu pozwala bowiem pozbyć się wysokiego odsetka samic Varroa i zapewnia wysoką skuteczność wykonanego wówczas zabiegu przeciwwarrozowego. Usunięcie czerwiu nie oznacza konieczności jego utylizacji – można go wykorzystać do utworzenia nowych rodzin, umieszczając plastry w rodzinie pozbawionej czerwiącej matki, a następnie, po wygryzieniu się pszczół, wykonać w niej jeden zabieg. Starszy niezasklepiony czerw (tuż przed zasklepieniem) można podać do rodziny (najlepiej z zaizolowaną matką) skłaniając kolejne pasożyty do wejścia do komórek i wówczas ponownie go usunąć. Wyleczone pszczoły możemy też połączyć ponownie z rodzinami. Rozwiązań jest bez liku, a ograniczeniem jest tylko brak wyobraźni i pomysłowości pszczelarza lub inne prozaiczne problemy typu brak sprzętu pasiecznego, brak miejsca na pasieczysku na kolejną rodzinę itp.

Izolowanie matki w klateczce


Metoda ta jest dość prosta, wymaga jednak odszukania matki, a sama kuracja wymaga czasu (matkę więzimy w klateczce aż do wygryzienia się ostatniego czerwiu). Matkę można zamknąć w klateczce transportowej lub innego rodzaju – ważne by pszczoły miały do niej dostęp i mogły swobodnie roznosić po ulu substancję mateczną, dlatego co najmniej jedna ściana klateczki powinna być wykonana z kraty odgrodowej. Można również wykorzystać izolator Chmary. Wymuszona przerwa w czerwieniu matki może wpływać na rodzinę równie pozytywnie jak ta naturalna, spowodowana wyjściem roju. Zabieg przeciwwarrozowy wykonany po wygryzieniu się całego czerwiu jest znacznie skuteczniejszy, bowiem żadna z samic dręcza nie ukrywa się pod zasklepem. Zazwyczaj udaje się wówczas zniszczyć większość obecnych w rodzinie pasożytów. Metoda ta nie eliminuje całkowicie kuracji chemicznej, pozwala jednak ograniczyć ilość aplikowanej substancji (jeden zabieg w ciągu całego sezonu).

Izolacja matki na plastrze


Zamykając matkę w izolatorze z plastrem możemy całkowicie zrezygnować ze stosowania substancji chemicznych. Wydaje się, że to rozwiązanie zapewnia najlepszą kontrolę nad sytuacją w ulu i pozwala najpełniej sterować rozwojem rodziny. Metoda jest kombinacją dwóch poprzednich. Samice dręcza wchodzą do komórek z larwami w zaizolowanych plastrach, a te po zasklepieniu są z rodziny usuwane. Zaizolowany plaster stanowi więc pułapkę na roztocze. Najczęściej stosuje się izolatory jedno-, dwu- lub trzy-ramkowe, dlatego w tej metodzie nie ma konieczności usuwania tak dużej ilości czerwiu, jak w rozwiązaniu pierwszym. Jesteśmy natomiast w stanie całkowicie kontrolować czerwienie matek (wiemy, kiedy umieściliśmy plaster w izolatorze, a więc znamy wiek czerwiu). Usunięte z izolatora plastry z czerwiem zasklepionym (z kilku rodzin) możemy wykorzystać do tworzenia nowych rodzin. Po wygryzieniu się pszczół dopuszcza się wykonanie jednego zabiegu przeciwwarrozowego. Oczywiście zawsze do wyboru pozostaje opcja zniszczenia czerwiu wykluczająca konieczność wykonania jakiegokolwiek zabiegu. Przy bardzo wysokim porażeniu rodzin przez roztocza takie postępowanie – z gospodarczego punktu widzenia - wydaje się najkorzystniejsze. Dobrej jakości izolatory ze stali nierdzewnej kosztują niemało – zwłaszcza, gdy musimy kupić ich dużo. Można je jednak zrobić we własnym zakresie z krat odgrodowych, co nie jest zbyt skomplikowane (również instrukcja zamieszczona została we wspomnianej książce). Oczywiście izolatory metalowe są trwalsze i lepszej jakości. Pszczelarze, którzy je stosowali uważają, że to inwestycja warta swej ceny. Pszczoły po takich zabiegach wychodzą z zimy silniejsze, błyskawicznie się rozwijają, mają więcej wigoru i są bardziej produktywne.

Biotechnika - i co dalej?


Pytanie to uważam za najistotniejsze. Metod zwalczania dręcza, jest bez liku – wiele bardzo skutecznych, m.in. metody biotechniczne. Czy jednak dzięki ich wykorzystaniu rozwiążemy problem warrozy? Sądzę, że wdrożenie biotechniki w zwalczaniu dręcza pszczelego ma duże szanse powozenia w wielu pasiekach. Nie wiem natomiast, czy powszechna stanie się także idea konieczności wypracowania „odporności pszczół na warrozę w Europie do 2033 roku”.

Ralph Büchler podkreśla, że najważniejsze jest stworzenie metod, które nie tylko umożliwią pozbycie się dręcza, ale przede wszystkim pozwolą cieszyć się posiadaniem pszczół odpornych na jego inwazję. Konieczne jest więc powszechne włączenie metod hodowli takich pszczół. W Polsce mamy w tym temacie duże zaległości. Nasi hodowcy nierzadko sami otwarcie twierdzą, że nie posiadają wystarczającej wiedzy o metodach selekcji pszczół odpornych na tego pasożyta, mimo że wiele zachodnich środowisk dyskutuje o nich od dziesięcioleci. Dla przypomnienia: we Francji John Kefuss jeszcze w latach 90. ub.w. selekcjonował pszczoły higieniczne, a w 1998 roku porzucił zabiegi zwalczające dręcza; Paul Jungels z Luksemburga rozpoczął selekcję już w 2000 roku, a Juhani Lunden z Finlandii w 2002 roku (ostatni zabieg przeciwwarrozowy wykonał w 2008 roku); Erik Österlund wybrał się po odporne pszczoły do Afryki jeszcze w 1989 roku i w 2020 roku ostatni raz leczył pszczoły; Terje Reinertsen z Norwegii zaprzestał leczenia ok. 2000 roku. Zaawansowane prace badawcze i hodowlane w Niemczech, Holandii, Wielkiej Brytanii (i w wielu innych krajach Europy) trwają od dawna. W Polsce dopiero dziś – 44 lata po inwazji dręcza – niektórzy deklarują gotowość do zajęcia się tym zagadnieniem. Mamy więc wiele do nadrobienia.

Odstąpienie od leczenia zimowego


Ralph Büchler przekonuje, że konieczne jest zaniechanie tzw. leczenia zimowego (od jesieni do wiosny). Kontrola inwazji w tym terminie uznawana jest natomiast obecnie za kanon. Według niego taki schemat leczenia rodzin podyktowany został stosowaniem chemioterapeutyków, których nie można używać w sezonie (czyli wtedy kiedy według niego kuracje są najbardziej pożądane). Z tego względu leki stosuje się późnym latem i jesienią, a także w okresie bezczerwiowym (zimą). Według naukowca przynoszą one więcej szkody niż pożytku, ponieważ o tej porze nie uda się cofnąć negatywnych efektów pasożytowania roztocza (spadek kondycji pszczół zimowych, niedożywienie, rozwój infekcji wirusowych). Wielokrotne powtarzanie zabiegów prowadzi do chronicznego podtrucia robotnic, kontaminacji i/lub wyjałowienia środowiska ula, powstawania opornych, bardziej zjadliwych szczepów patogenów. Z własnego wyboru tkwimy więc w zaklętym kręgu chemizacji pasiek.
Wpływ terminu kuracji na poziom infestacji Varroa destructor w newralgicznym okresie, czyli podczas wychowu pszczół zimowych.


Büchler uważa, że kuracja zimowa jest potrzebna rzadko. W sytuacji, gdy pszczoły zimowe wychowują się w rodzinie o niskim porażeniu dręczem (i niskim poziomie zakażenia wirusami) – a więc są zdrowe i długowieczne – wzrost poziomu inwazji, jaki może nastąpić w wyniku odbudowy populacji pasożyta lub reinwazji, nie powinien grozić jej zagładą (nawet przy obecności ok. 500 roztoczy). Większość pszczelarzy sądzi, że taka liczba samic Varroa oznacza śmierć rodziny, natomiast ja jestem pewien, że rację ma dr Büchler. Pasożytowanie roztoczy na dorosłych pszczołach zimowych, posiadających ciało tłuszczowe bogate w substancje odżywcze (nawet wtedy, gdy w trakcie żerowania dojdzie do zakażenia pszczół wirusami) jest dla nich znacznie mniej szkodliwe, niż pasożytowanie dręcza na ich formach rozwojowych (podczas wychowu tego pokolenia pszczół).

Biotechnika jako narzędzie selekcji


W pewnym sensie metody biotechniczne można traktować jako narzędzie selekcji – z pewnością bardzo ułatwiają hodowlę. Stosując się do najlepszego wzoru kurację biotechniczną należy wykonać w szczycie sezonu lub bezpośrednio po nim, czyli w czasie kiedy nawet wysokie porażenie dręczem nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla życia rodziny. Ralph Büchler mówi: „Wtedy (wiosną – aut.) rozwój rodziny pszczelej jest szybszy niż poziomu porażenia, a więc nie ma problemu – nikt nie ma problemów z dręczem w kwietniu, maju i czerwcu. Potem znów wykonasz zabiegi, więc nie martw się, pozbądź się stresu”. Wiosną możemy więc w pewnym sensie zlekceważyć populację dręcza (z zastrzeżeniem, że pszczoła zimowa była zdrowa). Nawet jeśli poziom porażenia pasożytem (i ewentualne zakażenie wirusami) będzie wówczas wysoki, to nie powinno zagrażać życiu rodziny, ba, zazwyczaj nie będzie miało wpływu na zmniejszenie zbiorów miodu. Na szczytowym etapie rozwoju rodzina pszczela wykazuje się wyższą tolerancją na patogeny. Oczywiście, przy wyjątkowo wysokim porażeniu, wynikającym np. z intensywnych rabunków, być może trzeba będzie przeprowadzić dodatkową kurację zimową, czy może wiosenną, ale zasadniczo rodziny nie powinny jej wymagać – zwłaszcza z czasem, gdy zminimalizujemy użycie substancji toksycznych i będziemy wybierać odpowiednie reproduktorki, których potomstwo będzie się wykazywało pewnym poziomem tolerancji pasożyta. Zagrożenie nie powinno umknąć uwadze doświadczonego pszczelarza w czasie przeglądu. A o ile zaobserwowanie nieprawidłowości „gołym okiem” (tj. duża ilość bezskrzydłych pszczół na plastrach, czy samic dręcza na pszczołach) późnym latem lub w jesieni może świadczyć o bardzo złym stanie rodzin, który nie pozwoli na ich odratowanie i skuteczne przezimowanie, to podobny stan rodzin w maju nie powinien stwarzać takiego niebezpieczeństwa. Mamy wówczas jeszcze czas na reakcję i możemy bezpiecznie przeprowadzić zabieg w szczycie sezonu, dzięki czemu poziom porażenia zdąży opaść przed okresem wychowu pszczoły zimowej.

W rodzinach leczonych jeden raz w sezonie pozwalamy na rozwój populacji pasożyta przez niemal cały rok. Wytypowanie wśród rodzin tych, które radzą sobie najlepiej (co będzie świadczyło o ich większych możliwościach ograniczenia przyrostu populacji dręcza), nie powinno nastręczać trudności. Takie rodziny powinno się uwzględnić przy wyborze materiału do hodowli matek. Przy standardowym leczeniu rodzin wytypowanie ich nie jest możliwe (bez szczegółowych testów i pomiarów stopnia porażenia przed kuracjami). Ważny jest także fakt, że w rodzinach o silnym porażeniu (czyli w tych, które po kuracji przeprowadzonej poprzedniej wiosny pozwoliły na rozwój dużej populacji pasożyta w ciągu roku) wysoki poziom inwazji negatywnie wpłynie na wychów trutni. Czerw trutowy będzie wiosną najmocniej porażony, co znacznie osłabi zdolność uczestniczenia trutni w lotach godowych i unasienianiu matek. Tak więc rodzina, która nie radzi sobie z ograniczeniem inwazji dręcza, zostanie w naturalny sposób wyeliminowania z powielania swojego materiału genetycznego. Trutnie, które na etapie rozwoju były porażone przez pasożyta, nawet jeśli osiągną dojrzałość nie będą miały szans w konkurencji ze zdrowymi osobnikami. Presja dręcza (ewentualnie wirusów) na trutnie jest bardzo silna, a niektórzy naukowcy twierdzą wręcz, że jest ona jednym z kluczowych czynników selekcji naturalnej dziko żyjących odpornych populacji i dzięki temu następuje ona „błyskawicznie” (maksymalnie w ciągu kilku lat).

Metody bez wad?


Metody biotechniczne są bardziej pracochłonne od standardowych zabiegów leczeniczych i wymagają przestrzegania określonych terminów. W moim przekonaniu ich słabą stroną jest nadmierna kontrola cyklu życiowego rodziny pszczelej. Argument, że służą naśladowaniu tego naturalnego cyklu też mnie nie przekonuje chociaż w pewnym sensie rzeczywiście symulują podobne okresy zmian aktywności rodziny pszczelej w sezonie. Tłumaczenie to przypomina mi argumentację leśników, że gospodarka leśna symuluje naturalny cykl życiowy lasu – bo przecież część drzew ginie i na ich miejscu rosną nowe (w sytuacji gospodarczej to leśnik decyduje, które drzewo wyciąć, wywozi późnej prawie całe drewno, a las nigdy się nie starzeje, a więc nie dochodzi w nim do niektórych procesów, które występowały w naturze).

Z mojej perspektywy metody biotechniczne zbyt mocno ingerują w możliwość decydowania pszczół o swojej rodzinie w porównaniu z tradycyjnymi metodami gospodarki pasiecznej. Rodziny pszczele tym bardziej spychane są do roli swoistych narzędzi w rękach pszczelarzy i jeszcze mocniej tracą przez to swoją podmiotowość jako organizmy żywe. Doceniam jednak potencjał i wagę tych metod w poszukiwaniu rozwiązań naszych pszczelarskich problemów. Jeśli jednak ten aspekt nie byłby tak istotny, a głównym celem byłaby jedynie ingerencja wykorzystywana do „inżynieryjnego” sterowania rozwojem rodziny pszczelej w służbie ekonomii pasiecznej, to byłbym ich zdecydowanym przeciwnikiem. Doktor Ralph Büchler uważa, że największą trudnością do pokonania przy uzyskaniu pszczół odpornych jest zmiana mentalności pszczelarzy – to oni stanowią najważniejsze ogniwo w relacjach panujących w układzie: człowiek-pszczoły-dręcz-patogeny. Uważa też, że dzięki odpowiednim metodom hodowli i właściwemu zorganizowaniu się społeczności pszczelarskiej moglibyśmy bardzo szybko wyhodować odporne pszczoły. W zasadzie się z tym zgadzam, pod warunkiem, że zaczniemy. Czy to, o co nasze środowiska pszczelarzy naturalnych apelowało od dziesięciolecia właśnie ma miejsce? Przekonany się w 2033 roku.


piątek, 9 maja 2025

„Dziesięć lat to realistyczny termin", czyli o metodach biotechnicznych dr. Ralpha Büchlera – cz. 1

W majowym numerze "Pszczelarstwa" ukazała się pierwsza część mojego artykułu omawiającego metodę dr. Ralpha Büchlera, wieloletniego kierownika pszczelarskiego Instytutu w Kirchhein w Niemczech. W artykule zawarłem również niektóre swoje wątpliwości dotyczące stosowania tej metody. W szczególności mam poczucie, że izolowanie matek jest zbyt daleko posuniętą "inżynierią" i uprzedmiotowieniem pszczół. Metoda opiera się jednak, na swoistym kompromisie - każdy musi wyważyć swoje racje.

Ralph jest jednym z europejskich naukowców, który na poważnie zainteresował się pracą nad uzyskaniem pszczół odpornych na warrozę. Jeśli jesteś zainteresowany jego pracą, poglądami i przemyśleniami, możesz posłuchać rozmowy, jaką wraz z Jakubem Jarońskim przeprowadziliśmy z Ralphem w październiku zeszłego roku - https://warroza.pl/ralph-buchler/


„Dziesięć lat to realistyczny termin", czyli o metodach biotechnicznych dr. Ralpha Büchlera – cz.1 


Idea hodowli pszczół odpornych na inwazję roztocza Varroa destructor zyskuje w kraju coraz większą liczbę zwolenników. Zjednoczenie środowisk pszczelarskich jest pierwszym, a jednocześniej najważniejszym krokiem, jaki należy uczynić, aby ten cel mógł się urzeczywistnić.



Varroaresistenz-2033 to ruch pszczelarski, który rozpoczął się w Niemczech wiosną 2023 roku. Różne środowiska pszczelarskie i grupy hodowców z Niemiec – zainspirowane pracą dydaktyczną i naukową dr Ralpha Büchlera (byłego, wieloletniego kierownika Instytutu Pszczelarskiego w Kirchheim,) – zorganizowały wówczas spotkanie, podczas którego wytyczyły wspólny cel i podjęli wyzwanie: pszczoły odporne na warrozę w Europie do 2033 roku („Varroaresistente Bienen bis 2033 in Europa”). Tym samym wyznaczyli okres 10 lat na to, żeby wszyscy pszczelarze wyszli z punktu „A”, czyli obecnej trudnej sytuacji w pszczelarstwie i znaleźli się „w punkcie B” – mogli prowadzić chów pszczół, które nie wymagają kuracji mających na celu niszczenie dręcza pszczelego (roztocza Varroa destructor).

Teoria, praktyka i biznes


Czy cel ten jest możliwy do osiągnięcia? Trudno powiedzieć i to z prostej przyczyny: teoria miesza nam się z praktyką. Ralph Büchler stwierdził: „Dziesięć lat to realistyczny termin, o ile pszczelarze zrozumieją, że jako cała pszczelarska rodzina muszą podążać we wspólnym kierunku, dlatego problem pozostaje otwarty”. W teorii, zakładającej współpracę wszystkich środowisk rozwiązanie problemu warrozy w dekadę jest możliwe. Świadczą, o tym liczne przykłady uzyskania odporności na warrozę przez niektóre lokalne populacje pszczół miodnych na całym świecie (także w Europie). O kierunku ewolucji naszej europejskiej (także polskiej) populacji pszczół decydują jednak głównie partykularne interesy pszczelarzy. Do tej pory postępowaliśmy (świadomie i celowo lub też nieświadomie) w sposób będący w kontrze do ewolucyjnego rozwiązania problemu odporności pszczoły miodnej na najgroźniejszego pasożyta i przenoszone przez niego choroby wirusowe.

Aby rozwiązać problem pszczelarze musieliby poświęcić własne krótkoterminowe interesy (co w praktyce wydaje się całkowicie niemożliwe) lub wypracować metodę, w której odpowiednie kierunki chowu i hodowli nie będą sprzeczne z ich dążeniami. Przemysław Szeliga (prezes Polskiego Stowarzyszenia Hodowców Matek Pszczelich) w jednym z wywiadów powiedział: „Jeśli pszczoły miałyby nawet świetne instynkty higieniczne, świetnie radziłyby sobie z warrozą, ale ucierpiałaby na tym miodność, to nasuwa się pytanie: po co pszczelarzowi takie pszczoły. Takie mogą żyć dziko” („Pszczelarstwo”, 2022,5). Podobne głosy płyną z wielu źródeł – również od pszczelarzy, którzy uważają się za amatorów, hobbystów. Jest więc jasne, że jeśli nie wypracujemy metody, która połączy interesy pasieczników i owadów (przyjmijmy uproszczenie, że z biologicznego punktu widzenia w interesie pszczół jest wykształcenie odporności na warrozę), to zdrowie populacyjne pszczół będzie musiało ustąpić celom biznesowym – dokładnie tak, jak to się dzieje nieustannie do tej pory od ponad czterech dziesięcioleci.

Metod połączenia interesów pszczół i pszczelarzy jest bardzo wiele. Chociaż we własnej pasiece nie kieruję się motywacją ekonomiczną (nie twierdzę przy tym, że nie posiadam jakiejś egoistycznej motywacji polegającej na realizowaniu swojej pasji), to w artykułach publikowanych w „Pszczelarstwie”, jak i na innych kanałach (np. na stronie www.bractwopszczele.pl), prezentowałem wiele rozwiązań, które ją uwzględniają. Szczególnie promowałem podejście podobne do tego, jakie zastosował w swojej pasiece Erik Österlund, łącząc pszczelarzy przy realizacji wspólnego celu w lokalnej hodowli. Rozwiązania te, poza nielicznymi wyjątkami, nie są wykorzystywane w praktyce. Pszczelarze twierdzą, że chcą pszczół odpornych, ale gdy podejmują indywidualne decyzje bardzo często dokonują wyborów stojących w kontrze do możliwości ich uzyskania. Przykładowo: importują obce genetycznie matki lub prowadzą pasieki metodami przemysłowymi, gdzie zdrowie populacyjne schodzi na dalszy plan.


Pszczelarz „inżynier”


Tym razem nieco dokładniej opiszę metodę, którą w sposób bardziej szczegółowy omówiłem w mojej książce „Pszczelarstwo w zgodzie z naturą (...)”. Mam na myśli metodę prowadzenia selekcji połączonej z wykorzystaniem metod biotechnicznych (przy równoczesnej rezygnacji z chemioterapeutyków), a więc – jak to nazywam – „inżynieryjne” sterowanie rozwojem rodziny pszczelej. Choć znam tę metodę od lat, przyznam, że do tej pory raczej nie poświęciłem wiele czasu na jej propagowanie. I to nie dlatego, żebym uważał, że jest nieskuteczna w kontrolowaniu populacji pasożyta, czy jako narzędzie możliwe do wykorzystania w selekcji. Po prostu nie podoba mi się tak mocna – właśnie „inżynieryjna” – ingerencja w rodzinę pszczelą i sterowanie jej rozwojem. Jestem zwolennikiem w pełni naturalnych rozwiązań, chowu lokalnych pszczół dobrze reagujących na warunki środowiskowe, wstrzymujących czerwienie na zimę itp. Nie podoba mi się przekaz, który zamiast zdać się na naturalne przystosowania lokalnych pszczół przekonuje, że można więzić się matki pszczele i samemu decydować o tym, kiedy i w jaki sposób ma rodzina pszczela ma prawo się rozwijać, twierdząc przy tym rzecz jasna, że to dla dobra pszczół, które zatraciły zdolności adaptacyjne. Owszem, zatraciły, gdyż pszczelarze od co najmniej stu lat robią wszystko, żeby tak się stało. Trochę przypomina to narrację, że trzymając psy na łańcuchach dbamy o ich dobrostan, gdyż w innym wypadku mogłyby wybiec na drogę i zginąć pod kołami samochodu. O swoim podejściu do izolacji matek pszczelich wspominałem w artykule „Izolator Chmary: jestem za, a nawet przeciw” („Pszczelarstwo”, 2022, 8). Tam też doceniłem jednak skuteczność tych metod, pisząc m.in.: „Zdecydowanie podzielam również opinię Igora Pawłyka, który twierdzi, że dzięki technologii Petra Chmary można ograniczyć korzystanie z akarycydów do absolutnego minimum (np. spalenia jednej tabletki w ulu w ciągu roku czy innego zabiegu). Ba, uważam wręcz, że jeśli zdecydowalibyśmy się kilka razy w sezonie zastosować izolator Chmary w połączeniu z prostymi zabiegami biotechnicznymi, moglibyśmy śmiało zrezygnować z używania akarycydów, skutecznie utrzymując porażenie dręczem na poziomie niezagrażającym istnieniu rodzin pszczelich”.

Izolacja i „dobro pszczół”


Izolacja matek pszczelich jest kluczowym narzędziem metod biotechnicznych – wydaje się warta rozważenia przy poszukiwaniu naszych indywidualnych kompromisów. Uważam, że w obecnej sytuacji epizootycznej warrozy (swoistej pandemii) nie ma dobrych rozwiązań. Każde polega na subiektywnym wyborze mniejszego zła. Za nieodpowiednie uważam stosowanie akarycydów (także tych tzw. naturalnych), a już z całą pewnością to bezrefleksyjne, nagminnie praktykowane w pasiekach. Jednak zamykanie matek w izolatorze także nie jest dobre, podobnie jak skazywanie rodzin na śmierć przez zaniechanie leczenia. Niektóre wybory należą do kategorii dylematów moralnych, wskazywanych przez filozofów i etyków. Czy „lepsza” jest akceptacja „mniejszego zła”, które dokonuje się z naszym udziałem, czy też „większego zła”, które następuje samoczynnie. Każdy inaczej rozstrzygnie ten dylemat i nie ma w tym nic specjalnie dziwnego, ani nomen omen złego (oczywiście pomijam te rozwiązania, które moglibyśmy wszyscy zgodnie uznać za jednoznacznie niedobre, niemoralne czy niewłaściwe). W przypadku rozterek pszczelarskich za właściwe (w odróżnieniu od „mniej złego”) uważam wyrwanie się z kręgu etycznych wątpliwości poprzez rozwiązanie problemu warrozy. To pozwoliłoby nam wszystkim chować zdrowe pszczoły, bez potrzeby stosowania środków parzących, toksycznych, czy więzienia matek. Bierna postawa nie stanowiłaby wówczas przyczyny zagłady rodzin. Osoby, które w dalszym ciągu stosowałby takie metody nie mógłby się posiłkować argumentem, że robią to dla „dobra pszczół”. Obecnie wielu pszczelarzy używa go do uzasadnienia wielokrotnych zabiegów za pomocą tzw. twardej chemii. Mało tego, niektórzy dla dobra pszczół sprowadzają do siebie obce genetycznie, nieprzystosowane do lokalnych warunków reproduktorki, twierdząc, że są one bardziej witalne w wyniku wywołującego efekt heterozji kojarzenia obcych podgatunków czy ekotypów. Są i tacy pszczelarze, którzy przekonują, że dzięki działaniom zmierzającym do zwiększenia produktywności pszczół są w stanie utrzymać się z pszczelarstwa i tym samym ratują pszczołę miodną od grożącego jej, z powodu inwazji dręcza pszczelego, wymarcia. Bo przecież, gdyby nie produkcja miodu, nikt nie zajmowałby się pszczołami... Prawdziwość tego typu argumentów pozostawię bez komentarza.

Uważam więc, że musimy jasno zdefiniować nasz wspólny cel – podobnie jak zrobił to ruch skupiony wokół Ralpha Büchlera. Wydaje mi się, że cel w postaci „pszczół odpornych” nie został jeszcze w pełni zinternalizowany przez całe środowisko pszczelarzy w Polsce (a więc nie uznano go za własny). Wciąż nie zakończyliśmy nawet dyskusji, czy uzyskanie odporności jest możliwe i czy ma sens. Mając ustalony priorytet, moglibyśmy zacząć rozmawiać o rozwiązaniach praktycznych – lepszych bądź gorszych. Metody biotechniczne mogą stanowić jedno z narzędzi, za pomocą których spróbujemy osiągnąć cel: „pszczoły odporne na warrozę w Europie do 2033 roku”.

Zrozumienie biologii pszczół


Rozwiązanie problemu warrozy wymaga, poznania i zrozumienia biologii pszczół, pasożyta V. destructor i wirusów, rozwojowi których sprzyja jego inwazja. O ile przyswojenie szczegółowej wiedzy może sprawiać trudność osobom, które nie są specjalistami z zakresu pszczelnictwa, weterynarii, czy biologii ewolucyjnej (daleki jestem od twierdzenia, że ją przyswoiłem), o tyle podstawowe zagadnienia – ujęte w pewnym uproszczeniu nie powinny stanowić bariery nie do pokonania. Stosowanie metod biotechnicznych proponowanych przez Ralpha Büchlera należy poprzedzić poznaniem kilku zagadnień, min. dotyczących transmisji patogenów, znaczenia procesu rojenia się pszczół dla zachowania zdrowia rodzin czy roli, jaką pełnią owady pokolenia zimowego.

Transmisja patogenów


Po pierwsze, musimy zrozumieć, że obecny system nowoczesnego pszczelarstwa sprzyja utrwalaniu, a wręcz nawarstwianiu problemu warrozy, ponieważ sprzyjania poziomej transmisji patogenów (mikroorganizmów i pasożytów). Duża liczba pni ustawionych w niewielkich odległościach ułatwia rozprzestrzenianie się organizmów chorobotwórczych. Ten czynnik nabiera szczególnego znaczenia w regionach przepszczelonych, gdzie nasilona transmisja patogenów ma miejsce nie tylko w obrębie pasiek, ale także między nimi.

Częste stosowanie preparatów przeciwwarrozowych w rodzinach stacjonujących na tych terenach (w mojej ocenie nieracjonalne) wywiera na patogeny presję ukierunkowaną na ich uzjadliwianie się, czego konsekwencją jest przetrwanie i rozprzestrzenienia się szczepów najbardziej agresywnych. W takich warunkach osiągają one większy sukces ewolucyjny niż szczepy łagodne. Konieczne jest więc wprowadzenie w praktyce pszczelarskiej zmian, które zminimalizują transmisję poziomą i będą wspierały transmisję pionową. Ta ostatnia polega na tym, że główna droga „transferu” patogenów biegnie od jednego pokolenia pszczół do kolejnego (od matki do robotnicy, od rodziny pszczelej do rodziny-córki, np. roju czy odkładu). Taki system wspiera ewolucję łagodnych patogenów, a więc tych, które są w stanie przetrwać z gospodarzem. Jeśli bowiem okazałyby się zbyt agresywne, zginą wraz z nim i tym samym wyeliminują się z puli genetycznej.

Całkowite wyeliminowanie transmisji poziomej nie jest możliwe w praktyce. Nawet w systemie naturalnym (gdzie rodziny dziko żyjące bytują w znacznych odległościach od siebie) taka transmisja będzie miała miejsce. Należy zatem dążyć do ograniczenia transmisji patogenów do poziomu, który w dłuższej perspektywie nie będzie wspierał ewolucyjnego sukcesu najbardziej zjadliwych szczepów patogenów.

W ocenie dr. Büchlera zjawisku uzjadliwienia patogenów w obecnych warunkach sprzyja szczególnie okres schyłku lata. Poziom porażenia roztoczem większości rodzin jest wówczas wysoki (są przed leczeniem). Brak pożytku powoduje, że „bezrobotne” pszczoły z silnych rodzin szukają pokarmu u słabszych – zaczyna się okres intensywnych rabunków, które sprzyjają transmisji patogenów.

Rojenie się pszczół


Rójka to nie tylko naturalny sposób rozmnażania się pszczół miodnych, to także letnia przerwa w czerwieniu matek, która ma bardzo pozytywne skutki. Rój stwarza szansę przetrwania rodzinie zaatakowanej przez chorobę czerwiu (np. bakterie zgnilca amerykańskiego). Co prawda pszczoły rojowe „zabiorą” ze sobą część przetrwalników do nowego gniazda, ale poziom jego zanieczyszczenia będzie na tyle niski, że rodzina może uchronić się przed rozwojem choroby. Z dużym prawdopodobieństwem „skażony” pokarm pszczoły zużyją zanim pojawią się podatne na zakażenie lary, w których choroba będzie mogła się rozwinąć na nowo. Ten mechanizm stosuje się przy zwalczaniu zgnilca w pasiekach (przesiedlenie jedynie dorosłych pszczół do nowego ula).

W przypadku inwazji Varroa przerwa w czerwieniu matek powoduje zahamowanie dynamiki przyrostu populacji pasożyta. Według niektórych badaczy (Torbena Schiffera czy Jürgena Tautza) wyjście roju może doprowadzić do zmniejszenia się populacji dręcza o kilkadziesiąt procent (nawet do 70). Skutkuje również skróceniem okresu rozwoju pasożyta w rodzinie pszczelej o ok. miesiąc. Dzięki opóźnieniu rozwoju rodziny pszczelej wiosną, a także wstrzymującym go jesienią, połączonym z umożliwieniem wydania roju, zapewnimy pszczołom niski poziom inwazji, który powinien być dobrze tolerowany nawet przez rodziny nieodporne. Zabiegi te powinny zatem istotnie zwiększyć ich szanse na przetrwanie zimowli (tabela 1, kolumna 1 i 3 – 8295 roztoczy vs. 415).


W wielu różnych eksperymentach (prowadzonych np. przez prof. Thomasa D. Seeley’a), wyjście roju umożliwiło rodzinie rodzinie przetrwanie o co najmniej jeden sezon dłużej, w porównaniu z rodzinami, które nie wydały roju. Oczywiście, z punktu widzenia ekonomii pasiecznej rójka jest niekorzystna, ale narzędziami biotechnicznymi moglibyśmy ją symulować w taki sposób, żeby wręcz służyła osiągnięciu celów założonych przez pszczelarza. Mam na myśli przeprowadzenie zabiegu w czasie skorelowanym z występowaniem lokalnych pożytków, co mogłoby spowodować zwiększenie zbiorów miodu.

Pszczoła zimowa


Dla zapewnienia rodzinie przetrwania (ściślej rzecz ujmując – zwiększenia prawdopodobieństwa) konieczne jest wychowanie zdrowych pszczół zimowych – a więc tych, która muszą przezimować i wychować nowe pokolenie wiosną. Chora pszczoła zimowa (zraniona i osłabiona przez dręcza, zakażona wirusami) jest krótkowieczna. Prawdopodobieństwo, że zginie zimą jest duże, a jeśli nawet ją przeżyje do wiosny, to nie będzie w stanie ogrzać i wykarmić pszczół wiosennych. Zadaniem pszczelarza stosującego metodę Büchlera jest zapewnienie rodzinom podczas wychowu pszczół zimowych niskiego stopnia porażenia dręczem i wirusami. Rodziny, w których pszczoły zimowe były silnie porażone zginą lub będą zbyt słabe do dalszego gospodarczego wykorzystania.

Należy pamiętać, że infekcje wirusowe, w rozwoju których bierze udział dręcz pszczeli, nie nie ustają wraz z chwilą jego eliminacji z rodziny. Zakażone pszczoły są w niej wciąż obecne. Poziom danego wirusa obniży się wraz z pojawieniem się kolejnych pokoleń pszczół. Oznacza to, że jeśli nawet zniszczymy całą populację dręcza bezpośrednio przed okresem wychowu pszczoły zimowej to istnieje ryzyko, że mimo tego część młodych pszczół (zimowych) będzie zakażona.