niedziela, 16 maja 2021

Wiosna, wiosna... ach, to Ty!

Poprzednio zrobiłem małe podsumowanie stanu pasieki po zimie. Nie spodziewałem się tego, że jak tylko napiszę, że zima się skończyła, to spadnie śnieg i zima wróci... Już wówczas nie byłem zadowolony ze stanu liczbowego, ale stan pszczół, które przetrwały, był na początku kwietnia bardzo zadowalający. A potem... potem to nastąpiła ta tegoroczna "wiosna"...

A była ona paskudna. Zimna. W zasadzie jeszcze w majówkę na szczytach okolicznych "gór" (piszę w cudzysłowie, bo do "prawdziwych gór" im pewnie daleko) leżał śnieg. Takaż to była wiosna. Wszystko się opóźniło, wstrzymało. Teraz okaże się, czy wszystkie rośliny zaczną nektarować na raz, jak już któregoś tam roku, a potem znów będzie standardowa dziura pożytkowa, czy też przedłużająca się zima spowoduje przynajmniej tyle dobrego, że kwitnienie roślin (ewentualnie wystąpienie spadzi) rozłoży się na cały sezon. To dopiero przed nami. Zajmijmy się teraz tym, co za nami. 

Rozpoczyna się właśnie 8 sezon, w którym nie leczę pszczół* [* - osypanie jednokrotne cukrem pudrem w 2014 nie wliczam do "leczenia", zwłaszcza, że i tak pszczoły wówczas umarły...], przy czym piąty, od kiedy moja pasieka jest zupełnie samowystarczalna* - tj. nie muszę i nie chcę dokupywać żadnych pszczół i opieram się tylko na własnej populacji [* - ostatnie pszczoły kupiłem w marcu 2017 roku - upłynęło więc 4 pełne lata kalendarzowe od zakupu pszczół. Jeśli by 2017 roku nie wliczać do tych sezonów "samowystarczalnych", to będzie to czwarty sezon]. W tym czasie ekonomicznie jest poniżej poziomu zadowalającego. Biologicznie jest... co roku coraz lepiej (i w tym również jest lepiej niż w zeszłym), ale poprawa nie powala na kolana. Cały czas przeszkodą jest słaby pożytkowo teren, czyli standardowa tu dziura pożytkowa w lipcu i sierpniu, albo ewentualnie całoroczny głód, jak było to w 2020... A może to mój brak umiejętności dostosowania się do tej dziury? Albo po prostu jakieś moje "szkolne błędy"? Cóż, każdy sobie sam odpowie. 

"Przedwiośnie", czyli stałe nawroty zimy aż do końca kwietnia, doprowadziły do kilku negatywnych zdarzeń w pasiece:

Na pasiece domowej (KM) wszystkie pszczoły mocno wstrzymały się w rozwoju, a 2 czy 3 rodziny, które zaliczałem do "ładnych", jeszcze osłabły i trudno je do takich wliczyć. Na początku maja były o ramkę lub dwie słabsze niż na przełomie marca i kwietnia. 

Jedna rodzina na pasiece domowej KM (rodzina z jedyną "matką hodowlaną" K1) nie przetrwała przedwiośnia - choć należała do rodzin słabszych, to nie wyglądała bardzo źle... Nie spodziewałem się, że ona akurat nie przetrwa.

Osypały się 3 rodziny na pasiece B, na której liczbowo i procentowo przeżywalność "po" zimie była najwyższa (samą zimę przeżyło tam 5 z 7 rodzin). Obecnie, po tym jak jedną rodzinę poprzednio wywiozłem, został tam tylko jeden zasiedlony ul (w tej chwili nie pamiętam jaka to genetyka, ale chyba R2-3). 

Do strat zimowych, które oscylowały wokół 50%, muszę więc dodać straty "przedwiosenne" 4 rodzin, czyli kolejne 10%. Stan liczbowy w mojej pasiece jest podobny do zeszłorocznego (do maja dotrwało bodaj 16 czy 17 z zeszłorocznych rodzin).

Inne rodziny na pasiekach wokół mojego dawnego miejsca zamieszkania wyglądają dobrze czy bardzo dobrze, ale jak na ich ładny stan z przełomu marca i kwietnia, rozwój nie jest całkiem taki jaki był przeze mnie oczekiwany. Są to więc bardzo ładne rodziny, ale powiedzmy na połowę kwietnia, a nie połowę maja. W rodzinach pojawiają się trutnie/czerw trutowy, najsilniejsza z rodzin, to powiedziałbym korpus wielkopolski "na czarno" (standardowy, a nie 18'tka) - w mocnym rozwoju - bardzo dużo plastrów jest mocno zaczerwionych, pszczoły zbudowały już sporo woszczyny i mają już względnie dużą liczbą czerwiu trutowego. 

"Wiosenna aura" w pasiece...


Ponieważ dwóm znajomym osypały się wszystkie rodziny, zrobiłem już dla nich "mikrusy" (po 3 dla dwóch osób), a więc 6 rodzin zostało już osłabionych. Zdecydowałem się też na podział "do dna" na tym etapie jednej z rodzin pod domem, aby uzyskać wczesne mateczniki i sporo mikrusów. Czy to dobre decyzje? Trudno powiedzieć. Jak zawsze mają swoje za i przeciw. Z punktu widzenia rozwoju rodzin macierzystych takie działania są zdecydowanie przedwczesne. Z punktu widzenia późniejszego przebiegu sezonu mają swoje zalety. Po pierwsze moje doświadczenia pokazują, że wczesne mikrusy mają dobry start póki wszystko kwitnie, ładnie dochodzą do siły do czasu lata. Dzięki temu nie wstrzymują mocno rozwoju w czasie wakacyjnej dziury pożytkowej (naprawdę wystarcza tu pół szklanki pszczół w maju, o ile mają szybko czerwiącą matkę...). Po drugie takie działanie pozwala mi rozłożyć prace w sezonie na dłuższy czas. Jest potem trochę spokojniej. 

Tych "mikrusów" jest na mojej pasiece już kilka. W części są kilkudniowe mateczniki, w części są mateczniki na wygryzieniu, w kilku są już młode matki nieunasiennione, a w 2 "rodzinkach" czerwią już tegoroczne matki.

W jednej z tych rodzin sytuacja jest, że tak powiem, "eksperymentalnie interesująca". W poprzednim poście opisywałem jak powstały mi wyjątkowo wczesne mateczniki (zwłaszcza jak na ten rok). Matka w tym odkładziku wygryzła się przed 10 kwietnia. Z punktu widzenia tegorocznego sezonu: w samym środku zimy. Ponieważ na czas wygryzienia matki nastąpił nawrót mrozów nie udało mi się tych matek wyłowić więcej. Została 1, a pozostałe bodaj 2 czy 3 mateczniki zostały zniszczone. Od czasu wygryzienia tej matki było dość zimno, zimno lub bardzo zimno. Ledwie kilka razy (na palcach jednej ręki) pojawiały się dni na granicy lotnej pogody. Pewne ocieplenie pojawiło się pod koniec "okienka", w którym matka w ogóle mogła się unasiennić. Czy poleciała na lot godowy? Trudno mi powiedzieć. Przez miesiąc oglądałem tam same pszczoły dorosłe i brak jajeczek. Za każdym razem widziałem matkę. A więc niezależnie od jej biologicznego stanu i zdolności miała się ona dobrze. W ostatnich kilku dniach zdecydowałem się podać do rodziny matecznik, uznając, że na 99.99% pszczoły potraktują go jako matecznik z cichej wymiany i tak też postąpią z nieunasiennioną matką. Bodaj przedwczoraj zajrzałem do ula, żeby zobaczyć co pszczoły wymyśliły i czy pojawiła się już nowa matka. W ulu zastałem zniszczony matecznik oraz matkę z powiększonym odwłokiem i jajeczka... Muszę poczekać jeszcze parę dni aby stwierdzić czy matka unasienniła się, czy też rozpoczęła czerwienie bez odbycia lotów godowych. O tym przekonamy się, gdy pojawi się czerw zasklepiony. Od czasu wygryzienia matki do złożenia pierwszych jajeczek minęło ponad/około 35 dni. Z reguły cały cykl od założenia matecznika do rozpoczęcia czerwienia trwa krócej (Równocześnie z tą opisywaną rozpoczęła czerwienie druga matka, która pochodziła z mikrusa osieroconego bodaj 3 tygodnie później). Będzie to więc dla mnie kolejne ciekawe doświadczenie, które odpowie na to czy matki dadzą radę się unasiennić w sytuacji, kiedy jak się wydaje: a) nie ma jeszcze trutni, b) pogoda jest zdecydowanie nielotna. 

Dochodzą mnie też głosy, że w tym roku sytuacje u różnych pszczelarzy są skrajnie różne - czy to nie tak, jak co roku? U jednych była wyjątkowo dobra zimowla i są bardzo silne rodziny, inni mieli dobrą zimowlę, ale ich rodziny są mocno wstrzymane w rozwoju, jeszcze inni mieli bardzo duże straty - nawet zbliżone do 100%. Choć sytuacja nie jest idealna, może jednak nie powinienem więc bardzo marudzić na stan mojej pasieki? W końcu to kolejny sezon kiedy moja populacja pokazuje, że jest w stanie trwać zupełnie bez chemii. 

Mam też coraz mniejszą ochotę (a nigdy nie była duża...) w jakikolwiek sposób oznaczać moje rodziny. Te kilka lat, w których w jakiś sposób (mocno wadliwy i niechlujny...) próbowałem śledzić rozwój poszczególnych linii, pokazał tylko to, co zawsze powtarzałem: nie ma żadnych reguł. Jednego roku pszczoły z danej linii są ładne, innego linie zanikają, a pojawiają się nowe, albo inne wychodzą na prostą. Na przykład w tym roku większość rodzin K1 osypało się, a widzę, że rodziny z linii przedwojennej czy R2-3 przeżyły powiedziałbym "pół-na-pół" - niektóre ładne w jesieni osypały się, inne przeżyły w doskonałym zdrowiu (względnie, jak na stan pasieki). Śledzenie tego trochę mnie męczy, a z mojej perspektywy nie wnosi zupełnie nic ani do bieżących decyzji, ani do jakichś generalnych obserwacji. Cały czas patrzę na moją pasiekę od strony populacyjnej, a nie od strony poszczególnych rodzin. Nie ma dla mnie zupełnie znaczenia, która linia trwa. Ot, może dowiedziałem się tyle, że linia L1 ma tendencję do w miarę ładnego trwania (w niewielkich liczbach, bo są to z reguły po prostu solidne średniaki i nie skupiałem się nigdy specjalnie na rozmnażaniu tych pszczół) z minimalnym użyciem propolisu, a linia R2-3 propolisuje zdecydowanie więcej. 

A co będzie w pasiece dalej? 
Zobaczymy. W tej chwili czeka mnie kolejny rok odbudowy. Mam, jakby się wydawało, z jednej strony lepsze zasoby niż zeszłoroczne (jest więcej rodzin procentowo ładnych biorąc pod uwagę cały stan liczbowy pasieki), a z drugiej strony te ładne rodziny są i tak wstrzymane w rozwoju, a sezon może być zdecydowanie krótszy. A więc miodu zapewne i tak nie będzie, podobnie jak w latach poprzednich. Może się okazać, że zanim wstrzymane rodziny rozwiną się, może być już po lipie. Jeśli rośliny teraz gwałtownie przyspieszą kwitnienie i wszystkie będą nektarować na raz, to stanie się tak na pewno. Rodziny pod domem są słabsze niż na starych miejscach, więc tu chyba mogę tylko liczyć na ewentualną spadź późnym latem - o ile ona wystąpi. 

Długofalowo coraz bardziej zaczynam dojrzewać do myśli, że muszę inwestować zdecydowanie mniej wysiłku w prace w pasiece. Tworzenie licznych maluchów, bieganie do nich z syropami cukrowymi całe lato jest zdecydowanie zbyt męczące. Jakkolwiek przynosi to realny postęp - nazwijmy to szumnie w "hodowli" - to nie przynosi na razie efektów ekonomicznych. Uspokaja mnie myśl (myć może zwodnicza i fałszywa), że po tych kilku latach selekcji i mając do dyspozycji kilka miejsc, moja pasieka staje się odporna na spadki całkowite. Nie twierdzę przy tym, że nie może być osypów na poziomie 80 czy nawet 90%. Wydaje mi się jednak, że przy tych liczbach rodzin, jakie posiadam, jest bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że 5 - 7 rodzin jest w stanie przetrwać kolejne zimy. A to już wystarczająco, żeby potem odbudować się z większym spokojem niż pracowałem do tej pory. Wydaje mi się więc, że muszę przestawić się bardziej na model proponowany przez Davida Heafa, który o gospodarce na swojej pasiece mówi, że jest ona "let alone". I piszę to po tym, jak od wczesnej wiosny narobiłem już mnóstwo mikrusów... cóż, tak to jest z moją konsekwencją. Tak naprawdę zobaczymy co pokażą kolejne sezony. 

W tym roku chciałbym liczyć na potrojenie stanu pasieki (czyli rozwinąć ją do około 45 rodzin). Mam nadzieję, że będzie to wykonalne. A teraz czekamy wreszcie na stabilne lato - wilgotne i ciepłe, obfitujące w nektar i spadź. 

sobota, 3 kwietnia 2021

W przyszłym roku zacznę wychowywać matki w lutym? Podsumowanie zimy.

W ostatnich dniach przeglądnąłem wreszcie pszczoły na starych pasieczyskach. Mam więc w miarę świeży ich obraz w głowie. Wygląda na to, że pogoda się stabilizuje, a i wszystkie rodziny wyglądają na tyle stabilnie, że nawet te niewielkie powinny już teraz dać sobie radę. Taką przynajmniej mam nadzieję.

W tym roku była zima. Taka względnie normalna. Mniej śnieżna i mniej mroźna niż pamiętam z dzieciństwa, ale jednak. Na trzy miesiące zgoniła mnie z mojego prywatnego placu budowy, a przez jakiś czas nawet urządziła nam swoisty lockdown. Otóż nieopatrznie zaparkowałem auto na górze pod domem, śnieg przysypał grubą warstwą podjazd i nie było jak zjechać bez ryzyka obrócenia się w każdą możliwą stronę. Istny "domek w Karkonoszach". Tyle, że bardzo mi to nie przeszkadzało i wcale nie mam ochoty przeklinać na "biały puch". 

Pszczoły w zimie objechałem dwa razy - w styczniu i w lutym. W styczniu nie żyły chyba tylko 4 rodziny, a więc poniżej 10% całej pasieki. Potem jednak zaczęły się osypywać kolejne. W lutym wciąż żyło ich bardzo wiele - bodaj, o ile pomnę, około 70%. To naprawdę nastrajało mnie optymistycznie. Sądziłem, że w tym roku statystyki przeżywalności będą wyraźnie lepsze niż w kilku ostatnich latach. Ale chwilę potem nastały znów mrozy i wróciła zima. I już wtedy wiedziałem, że nie będzie zbyt "różowo". Liczyłem jednak, że ostatnie się 55 - 60% rodzin. Niestety znów się pomyliłem. 

Ostatecznie przeżyło niecałe 50% rodzin, ale wynik jest zbliżony do tej wartości. Co jednak nastraja pozytywnie: większość rodzin, które przeżyły, są w lepszym stanie niż w poprzednich latach. Tylko jedno miejsce - pasieka B - to gromadnie przeżywające "słabiaki" (z wyjątkiem jednej, która jest powiedziałbym "racjonalnie ładna"). W innych miejscach to 4 - 5 (a nawet 6) ramek pszczół. Wiem, że rodziny "towarowe" o tej porze to siła co najmniej dwukrotnie wyższa, a więc każdy pszczelarz uznałby to co przed chwilą napisałem, za jakiś absurd. Jednak ja zimuję odkłady, a nie rodziny silne. Niektóre rodziny przez ostatnie pół roku wypszczeliły się na poziomie może 30 % (są pojedyncze takie, które sprawiają wrażenie, jakby w ogóle się nie wypszczeliły...). A znacząca większość nie zmniejszyła się więcej niż o połowę. To dla mnie nowe zjawisko. W poprzednich latach (a raczej wiosnach) takich rodzin miewałem po 3 - 5. Dziś to "niewielkie kikanaście" (13 rodzin - ponad 60% całości). Spora większość rodzin, która w początku września zajmowała 6 - 8 ramek, dziś obsiada ok. 4 - 5. Dodam, że takie 4 - 5 ramek z reguły obsiadały na przedwiośniu te rodziny, które pod koniec maja miewały w mojej pasiece 4 moje korpusy. Słabsze potrafiły dojść do 3 (jeśli im pozowliłem nie dzieląc ich uprzednio). A więc są to rodziny z potencjałem do tego, żeby sezon był udany. Według Buchlera rodziny traktowane kwasem mrówkowym w ciągu zimy wypszczelały się na statystycznym poziomie 40% (od czasu jesiennej kuracji do wiosennego oblotu). Moje rodziny wyglądają więc w tej statystyce podobnie. Nie znam metodyki pomiaru Buchlera, ale ja - rzecz jasna - oceniam to moim zawodnym przyrządem: "na oko" i "z pamięci". Tak czy owak stan pszczół, które przeżyły jest raczej zadowalający.
[Korekta! Rodziny traktowane kwasem mrówkowym wypszczelały się do 40, a dokładnie 39,5% - a więc o 60%. Niektóre z moich rodzin wyglądają więc w tej statystyce o wiele lepiej niż tamte. Dodam, że w badaniach Ralpha Buchlera najlepszy stosunek siły wiosną do siły w czasie zabiegu miały te rodziny, w których w sierpniu stosowano "ramki pułapki" na roztocza, tj. matki zamykano w izolatorach ramkowych i usuwano następnie porażony czerw. Zabieg ten stosowany był jako jedyna kuracja. Nie wiem jednak ile takich ramek z czerwiem usuwano z rodziny.]

Dodam też w tym miejscu (jako stałe moje zastrzeżenie dla "czepliwych), że jako "ładną" oceniam nie tą, która jest absolutnie obiektywnie ładna. Dla mnie to rodziny, które nie wypszczeliły się znacząco. Jeśli więc zimowałbym 8 ramek pszczół i przeżyłoby 3, to raczej nie uznałbym jej za "ładną". Jeśli jednak zimowane byłoby 5 ramek i również przeżyłoby 3, na dennicy nie byłoby znaczącego osypu, a rodzina raźno ruszałaby z rozwojem, to mógłbym ją takim słowem określić z czystym sumieniem. Wiem, że to zawodne i zupełnie ocenne kryterium - i co z tego?

Inne zastrzeżenie - pisząc "rodzina" mam na myśli przezimowane odkłady. Zeszłej jesieni do zimy nie poszła żadna względnie duża rodzina, którą pszczelarze mogliby ocenić jako "produkcyjną". Były to mniejsze i większe odkłady.

Co jeszcze zauważyłem. Poprzednie zimy bardzo często pozostawiały mi po sobie puste, wypszczelone ule. Tym razem bardzo duża większość osypanych pszczół była w ulach (na dennicach lub w ramkach). Z jednej strony może oznaczać to po prostu fakt, że była zima. Pszczoły nie wyleciały z ula na śmierć, a zostały w środku. Z drugiej strony w kilku ulach miałem wrażenie, że - tak to określę: przyczyny śmierci pszczół bardziej się zdywersyfikowały. W bodaj 2 lub 3 przypadkach miałem wrażenie, że był to głód spowodowany nie tyle brakiem pokarmu, co brakiem bliskiego pokarmu w czasie mrozów (pokarm był o 2 ramki od kłębu). W myśl filozofii Torbena Schiffera te pszczoły (ewentualnie) zostały zabite przez ul. Gdyby siedlisko było ciepłe, pszczoły mogłyby mieć luźniejszy kłąb (Schiffer podaje, że w dziupli pszczoły maksymalnie zbijają się tylko w okresie największych mrozów) i mogłyby łatwo przesunąć się tam gdzie trzeba. W moim zimnym ulu z górnym wylotkiem duży mróz jest w stanie "przyspawać" pszczoły do ramek tam, gdzie są. Jeśli więc mają źle rozłożony pokarm i nie ustawią się odpowiednio, to w czasie dużego mrozu mogą umrzeć mając ramkę z pokarmem praktycznie "na wyciągnięcie ręki". Ale być może to wcale nie jest kwestia ula, tylko stanu zdrowotnego rodziny - być może zdrowa rodzina po prostu przesunęłaby się za pokarmem, bo miałaby ku temu siłę i możliwości. W jednym przypadku pszczoły miały pokarm w korpusie pod sobą, a wyczyszczony korpus górny, w którym uwiązany był martwy kłąb. Była to jedna z 2 rodzin zimowanych z ramkami w 2 korpusach - druga przeżyła. Późnym latem próbowałem ingerować w układanie pokarmu i przenosiłem ramki z miodem do góry. Jak widać nie pomogło. Z drugiej strony była to rodzina, w której ramce z czerwiem, późnym latem, stwierdziłem trochę bezskrzydłych pszczół. Być może więc stan tej rodziny był taki, że i tak nic nie byłem w stanie zrobić (co ciekawe w styczniu ta rodzina żyła, a jej osypanie stwierdziłem dopiero w lutym). Tak czy owak ta sytuacja utwierdza mnie w dotychczasowych poglądach:
a) jeśli zimujesz raczej słabsze rodziny (odkłady) - to nie na 2 korpusach.
b) jeśli nie chcesz latać do uli w jesieni i zimie i myśleć za pszczoły - to nie zimuj na 2 korpusach.
c) jeśli zimujesz silne rodziny albo/i zalewasz je pokarmem do oporu - to zapewne 2 niskie korpusy im nie przeszkodzą.

O ile kojarzę, tylko w 1 lub 2 przypadkach stwierdziłem kłąb w ramkach i zero pokarmu. Nie traktuję tego, jako swój błąd. Takie statystyki dopuszczam jako element selekcji (http://pantruten.blogspot.com/2016/01/przystosowanie-i-zimowla-wedug-trutnia.html). Wiem, że na pewno w każdej rodzinie zadbałem o stan pokarmu, który powinien pszczołom wystarczyć do zimowli. Znacząca większość rodzin przecież przetrwała ("prawdziwą zimę"), bądź u tych co się osypały - pokarm był w ulu. To prawda jednak, że zauważyłem, że duża część pszczół przeżyła wykorzystując większość zasobów. Uważam też, że to sprawa "osobnicza" i stąd też pole do selekcji. Wiele rodzin miało wciąż 3 - 4 ramki "miodu" i zimowały książkowo. Przykładowo też, jedna z rodzin na pasiece Las1 (pozafortowa rodzina R2-3) przeżyła z absolutnie pustymi ramkami. Gdy zajrzałem tam parę dni temu, to pszczoły były wręcz "zdrętwiałe", chodzące ospale - ewidentnie były na skraju śmierci głodowej (dostała ramkę z miodem z innej rodziny). Pozostałe 2 rodziny (fortowa GMz i L1) miały po 3 - 4 ramki z miodem. Wszystkie rodziny traktowane były tak samo, ale: wspomniana "głodna" rodzina nie chciała brać pokarmu w jesieni. Pszczoły topiły się w syropie, syrop psuł się... Zalewałem konsekwentnie dopóki karmiłem inne rodziny, a przy ostatniej wizycie przełożyłem ramkę z pokarmem zalanych do dna innych rodzin i dołożyłem ciasta. A) miały mniej więcej tyle samo, b) byłem przekonany, że brak pobierania pokarmu zwiastuje raczej osypanie się tej rodziny. O dziwo przetrwała, choć widać, że z kłopotami. Jej stan (wielkość) nie cieszy oka, ale jest jednak wcale najgorszy zważywszy na dziwną dla niej jesień. Jest to jedna z tych kilku "słabszych" tegorocznych rodzin.

Prześledzę teraz poszczególne miejsca.

Pasieka T 

W zeszłym roku na wczesnym przedwiośniu było tu 2 w miarę silne przezimowane odkłady (4 -5 solidnych ramek). Tydzień później nie było jednej z nich, a kolejny tydzień później nie było żadnej. Były za to setki strzelających kwasem mrówek chodzących po ulach. Postanowiłem dać temu miejscu kolejną, ostatnią szasnę. W lecie przewiozłem tam 4 odkłady. Bardzo ładnie się rozwijały, w jesieni ładnie się zakarmiły. W lutym żyły wszystkie 4 rodziny. 

Duże mrówki leśne (czytelnicy wybaczą - nie wiem co to za gatunek) w lecie pszczołom zupełnie nie przeszkadzają. Ale na przedwiośniu, kiedy słoneczko już wyjdzie, a przyroda wciąż "śpi", te mrówki są bardzo agresywne względem poblisko stojących pszczół. Zeszłego lata w ramach testów postanowiłem więc obsypać je cynamonem. Ponoć tego zapachu bardzo nie lubią. Ale "moje" mrówki zdaje się tego nie wiedziały, albo polubiły cynamon. Wysmarowałem więc nogi stojaka towotem. Cóż, w lecie powstrzymywało je to od wędrówek po ulu, ale wtedy do uli i tak wchodzą tylko pojedyncze owady. W marcu bieżącego roku okazało się, że mrówki bardzo sprawnie chodzą po towocie. Podjąłem więc decyzję o likwidacji tego konkretnego miejsca - jeszcze nie wiem czy pszczoły wrócą na tamtą działkę, ale jeśli tak, to nie w poprzednie miejsce - jest tam zbyt wiele mrówek.

Powrót mrozów zabił na pasiece T 2 rodziny, które były słabsze w lutym. 2 przeżyły, w tym jedna w bardzo ładnym stanie (luźno ok. 5 ramek) i druga średnim (victoria), choć na początku wyglądała lepiej. Być może wciąż się wypszczela? W tej pierwszej rodzinie, bardzo ładnej, zobaczyłem jednak w czasie chwilowego ocieplenia (w lutym) matecznik wyglądający na świeży i malutką matkę. Domyślałem się tego, że w zimie (styczeń? początek lutego?) pszczoły wymieniły matkę po cichu. Wcześniej była tam starsza matka "przedwojenna" (nie wiem czy z 2018 czy 2019) - i nie, nie skłoni mnie to do wymiany starszych matek. W jesieni była to chyba najsłabsza rodzina z tamtych 4. Ale rodzina ta - jak miałem wrażenie - wypszczeliła się w znikomym stopniu. Wiosną zastałem ją może 1 ramkę słabszą od tego stanu, w którym do zimy poszła. Dennica była prawie bez osypu. Żal mi więc straty tej genetyki. Na szczęście w podobnym stanie przeżyła córka tej pszczoły na pasiece KM. Będzie więc przynajmniej córka do rozmnażania.

Stan: 2/4 (przewiezione na pasiekę KM)

Przeżyły:
- victoria (stan średni plus)
- przedwojenna - a raczej z nieunasiennioną (poza tym, że nie ma matki... - stan b. dobry)

Osypały się:
- K1
- bodaj R2-3

Pasieka R2

Tu zimowałem dwa odkłady po rodzinie R2-3. Obie utworzone w podobnej sile z matecznikami rojowymi (ok. 2 ramek ze zsypaniem pszczół z bodaj 4 - ale na tym samym pasieczysku). Obie pięknie się rozwijały, dochodząc do siły ok. 7 ramek (pokazywałem je na filamach) i przeżyły podobnie w wielkości ok. 5 luźno obsiadanych ramek. Stan bardzo ładny.

Osyp w dobrze zimującej rodzinie R2-3 - pasieka R2

Jedna z rodzin R2-3 na pasiece R2
(druga jest chyba minimalnie mniejsza)


Stan 2/2

Przeżyły: siostry R2-3 (stan bardzo dobry)

Pasieka Las1

Jak co roku, tylko tu bywają problemy z wilgocią w ulach. Nie pomagają górne wylotki. Co ciekawe 2 rodziny fortowe (GMz i L1), które przeżyły w bardzo ładnej sile (ok. 5 luźno obsiadanych ramek), tego problemu nie miały. Rodzina R2-3 (opisana poprzednio jako rodzina, która przeżyła bez pokarmu i "głodująca") miała bardzo duży i zapleśniały osyp w ulu, wilgotne ramki i ściany wewnętrzne korpusu. Rodzina fortowa B5 (osypała się na przełomie stycznia i lutego) miała ul taki, jakby ktoś trzymał go w wodzie co najmniej przez tydzień. Chyba do dzisiaj w pełni nie wysechł, choć już blisko 2 miesiące trzymam go w suchej stodole. Wygląda jednak tak, jakby problem wilgoci dotyczył jedynie tych rodzin, które nie zimują dobrze.

Stan: 3/4

Przeżyły:
FK GMz (stan bardzo ładny)
FK L1 (stan bardzo ładny)
R2-3 (stan słaby)

Osypała się:
FK B5 (przetrwalnik)

Głodna rodzina R2-3 na pasiece Las 1

"Fortowa" rodzina GMz


Pasieka Las2

Ładniejsza z rodzin "16" - pasieka Las2. Jak widać obsiada
prawie cały obszar pozostawiony jej do zimowli.
Z tym miejscem wiązałem bardzo duże nadzieje na dobrą zimowlę. Było tu w jesieni 5 bardzo ładnych rodzin-odkładów (jedna może trochę słabsza). W lutym żyły wszystkie. Liczyłem więc na to, że przeżyje co najmniej 4. Niestety przegląd z końca marca pokazał, że dały radę tylko 2 - siostry "16tki" z mateczników rojowych (tj. na 99% 16'tki, w każdym razie wywodzące się z rodziny, którą zgodnie z moją pamięcią oznaczyłem kiedyś jako odkład po 16'tce). Co ciekawe to chyba jedyne w mojej pasiece pszczoły wyglądające "żółto". Jedna z nich należy do tych, które przeżyły najlepiej ze wszystkich w całej pasiece. Druga jest "średnia" wśród tych ładniejszych. 

Stan: 2/5

Przeżyły:
"16" (stan bardzo ładny)
"16" (stan bardzo ładny)

Osypały się:
victoria 
"składak"
16'tka

Pasieka K

Późnym latem 2 z rodzin stały z rozwojem i gdybym miał typować, że któreś osypią się w mojej pasiece, to typowałbym obie lub jedną z nich. Ale wciąż miały dobrą siłę i sporo zgromadzonego pokarmu (zwłaszcza ta "gorsza", czyli rodzina ze starą matką "przedwojenną", która poprzedniej wiosny była chyba najładniejsza w pasiece). Już w zimie osypało się jednak więcej niż te 2. Między innymi rodzina utworzona z dużego pakietu z rodziny R2-3, która w jesieni wyglądała na super zdrową, a całe lato rozwijała się w czołówce pasiecznej. W zimie już jej nie było... Łącznie osypało się 4 rodziny, pozostały 2. Za to bardzo ładne. 

Stan: 2/6

Przeżyły:
złapana rójka z 2020 roku (określę ją JK) - stan bardzo ładny
przedwojenna (córka) - stan bardzo ładny (ul. warszawski)

Osypały się:
K1 stara matka (2019) 
victoria (matka z cichej wymiany podana do bezmateczneo odkładu po K1)
przedwojenna (stara matka)
R2-3 (stara matka)

Pasieka B

Tu procentowo jest zdecydowanie najlepiej, ale stan rodzin jako grupy jest absolutnie najsłabszy. Co roku są rodziny silniejsze i słabsze. Z reguły było kilka ładnych. Tym razem sytuacja się odwróciła - jest kilka słabszych. Co ciekawe to miejsce zgromadziło znaczną ich część. Słabsze są prawie wszystkie. Najładniejsza ma bodaj 4 ramki - nie jest z nią źle i zaliczyłem ją do "ładnych". Najsłabsza miała 2 uliczki na wielkości dłoni (matka R2-3) - ta pojechała ze mną, żeby podać tą matkę do bezmatecznej rodziny przedwojennej z pasieki T. 

Osypała się między innymi ostatnia z rodu "B2", czyli rodzina, która kilka lat temu przetrwała w 2 malutkich uliczkach na wielkości dłoni, a kolejnego była w pasiecznej czołówce i zajmowała 4 korpusy. Ostatecznie po poprzedniej zimowli, podczas której na miejscu B był największy odsiew, pozostała tylko jedna rodzinka z linii B2. Rozwijała się jako tako, ale chyba najsłabiej pośród innych z tego pasieczyska. Linię dokończyła ostatnia zima. Co ciekawe nie mogę być pewny, czy na 100% aby zrobiły to choroby. Otóż w tym ulu znalazłem martwą malutką ryjówkę "wbitą" pod powałką, trochę kup gryzonia dookoła martwego kłębu (w 3 uliczkach) i stan pobiegunkowy. Być może więc rodzina by przetrwała gdyby nie ryjówka... Jest to dla mnie o tyle nowość, że to jedyny przypadek od samego początku prowadzenia rodzin z górnymi wylotkami, gdy w takim ulu pojawił się gryzoń. Według Busha górne wylotki załatwiają problem gryzoni. Ja do tej pory mogłem to potwierdzić. Okazuje się jednak, że nie w 100%. Zdarzyło mi się jednak przez własną głupotę nie zabezpieczyć dolnego wylotu przed gryzoniami i często to się źle skończyło (w tym roku w jednym przypadku...). Nigdy jednak nie zabezpieczałem górnych wylotków (a od ostatnich ok. 5 lat zimuję po blisko 40 rodzin z górnymi wylotkami) i jest to pierwszy przypadek. Nie są to więc złe statystyki. 

Stan 5/7 (jedna wywieziona czyli zostało 4/7)

Przeżyły:





K1 (stara matka) - bardzo słaba
R2-1 (propolisująca - stara matka) - słaba
R2-3 - ładna 
R2-3 - wywieziony mikrusek
? - w tej chwili nie pomnę, ale chyba także R2-3 - słaba

Osypały się:
K1 (?)
B2 

Najładniejsza rodzina z pasieki B

Jeden z mikrusów z pasieki B


Pasieka KM - dom

Tu statystyki są pewnie porównywalne do pasieczyska K. Różnica jest taka, że zimowałem tu znaczącą część mojej pasieki, bo bodaj 15 rodzin (w tym 2 w ulach Łukasza). Jeśli dobrze pamiętam, to miałem 9 rodzin "na pasieczysku" i resztę, czyli 6 rozstawionych na całej mojej działce w odstępach kilkudziesięciu metrów od siebie. Były tu rodziny, które późnym latem miały jakieś problemy, ale były też rodziny bardzo ładne. Zawsze tam gdzie mam najłatwiejszy dostęp osłabiam pszczoły najbardziej, bo tam tworzę najwięcej mikrusów, szukam rodzinek dla wychowywanych matek itp. Zdecydowanie lepiej dla pszczół jeśli utworzy się rodzinkę, a potem w niej nie miesza. Niestety rodzinom stąd taki przywilej nie przysługuje... 

Mysz zabiła jedną z 2 rodzin w dadantach. Druga osypała się w samej końcówce zimy. Osypały się też jedna z ładniejszych K1 (macierzak), a jedna z pierwszych która padła, to wczesny i dość silny odkład z matką przedwojenną (ta jednak w lecie wstrzymała rozwój). Osypało się też kilka z tych, w których nie pamiętałem jaka matka czerwi - czasem nazywam je "składakami", bo najczęściej takie właśnie są. Do jakiegoś anonimowego odkładu, daję anonimową matkę, a potem jeszcze takie mikrusy zasilam. Nie jest to najlepszy sposób... Jedna z rodzin, która zakończyła tu żywot, to rodzina z genetyki B5, czyli mojego "przetrwalnika". Tym samym, ponieważ "przetrwalnik" padł także w Forcie (o ile wiem inne rodziny, które utworzyłem z tą genetyką też się osypały), nie mam już rodzin z tej genetyki, które mógłbym z całą pewnością wskazać jako wywodzące się z niej. Nie mogę być jednak pewny, czy linie R2-1, R2-2 lub R2-3  pochodzą z niej czy nie. Zawsze z dużo wyższym prawdopodobieństwem typowałem do tego "16" i pewnie to ona była materiałem wyjściowym. Tego jednak już pewnym nie będę nigdy.

Ostatecznie rodzin na pasiece KM przetrwało 5. 4 z nich są bardzo ładne. Na tym pasieczysku najsłabszą jest rodzina z genetyką K1 - z jedyną moją matką, która pochodzi z przekładanych larw. Rodzina jest w miarę stabilna, choć nie jest duża. O ile kojarzę siedzi bardzo luźno w 4 uliczkach w tym w 2 na wielkości dłoni z palcami. 

Pasieczysko zostało "wzbogacone" o przewiezione rodziny z miejsca T oraz mikruska z pasieki B. W tej chwili jest tu więc 8 rodzinek... No i właśnie... 

Rodzina przedwojenna, która przeżyła z wymienioną po cichu matką, przy pierwszych ciepłych dniach w poprzednim tygodniu otrzymała ramkę z młodymi jajkami z rodziny w której czerwiła córka straconej matki. Pszczoły dostały więc jajka "siostrzane". Byłem przekonany, że tym zabiegiem po prostu przyspieszę ewentualnie wymianę pszczół zimowych tam, gdzie nie będzie matki normalnie czerwiącej. Spodziewałem się bowiem, że ta młoda nieunasienniona matka zacznie czerwić trutowo. Gdy jednak chciałem podać jej matkę z przywiezionej malutkiej rodziny okazało się, że na ramce znajdują się 3 mateczniki w tym 2 zasklepione. Pszczoły zrobiły więc z nieunasiennioną matką porządki. Może i dobrze, że tak się stało, bo zaoszczędziły mi nielubianej czynności... Natomiast ja... cóż, jako człowiek chytry postanowiłem wychowywać te mateczniki dalej (a raczej pozwolić na to pszczołom). Stwierdziłem jednak, że szkoda mi silniejszej rodziny na ten eksperyment. Ta niech lepiej rozwija się szybko z czerwiącą matką. Przy okazji postanowiłem też zrobić pewien zabieg - ponieważ nie było czerwiu postanowiłem przesiedlić pszczoły na plastry warszawskie poszerzane. Na miejscu ula ustawiłem więc skrzynkę WP, podałem tam matkę w klateczce (widać, że pszczoły od razu ją przyjęły) i strzepnąłem wszystkie pszczoły do tego ula. Skrzynka jednak miała dolny wylotek (o tym za chwilę), a więc w innym miejscu. Kolejnego dnia sprawdziłem przyjęcie matki. Przy okazji zobaczyłem, że zabieg ten spowodował, że rodzina mocno osłabła, bo duża część tej zacnej rodzinki naleciała się na sąsiedni ul K1. Teraz ma on luźno obsiadane bodaj ok. 9 ramek (18'tek) i rodzina wygląda naprawdę solidnie. O tej porze roku takiej rodziny jeszcze nie miałem - szkoda, że powstała w wyniku sztucznego zabiegu, a nie taka przezimowała - ale wszystko w swoim czasie, będą i takie. Tak czy owak w ulu WP zostało pewnie tyle samo pszczół, co w opisywanej rodzince K1 z przekładanych larw. Powinna raźno ruszyć z rozwojem.

A mateczniki? Przygotowałem następująco odkładówkę: gruby zatwór słomiany - ramka z pokarmem - ramka z matecznikami - ramka osłonowa z pokarmem - gruby zatwór słomiany. Do pszczół, które były w mikrusku dołożyłem więcej z bezmatecznej rodziny. Dzięki chwilowemu ociepleniu nie boję się o wyziębienie mateczników. Zagadką pozostaje czy matki wychowane o tej porze roku dadzą radę się unasiennić. Czy już pojawiły się trutnie? Obawiam się, że szanse są niewielkie... Ale zobaczymy. Do tego eksperymentu przeznaczyłem bardzo niewielkie zasoby, a sam wcale pszczół nie skłaniałem do tak wczesnego zakładania mateczników... Podanie ramki przeze mnie miało tylko na celu wspomożenie tempa rozwoju rodziny, która nie mogła tego zrobić z braku stosownych zasobów. Zobaczymy co z tego wyjdzie. W zeszłym roku miałem podobny eksperyment (opisany tutaj: http://pantruten.blogspot.com/2020/04/miedzynarodowy-dzien-ziemi-i-poczatek.html). Mateczniki zostały jednak założone w początku kwietnia i zaczęły gryźć się około 20.tego. Tym razem, wg moich obliczeń matki powinny się gryźć ok. 7.04 (czyli przyszłej środy). Nie tylko jest to 2 tygodnie wcześniej niż w 2020, ale i - z mojej pamięci - tym razem zima trzymała dłużej niż zeszłoroczna. Szansa na trutnie jest więc sporo mniejsza. Kilka z zeszłorocznych matek kwietniowych bardzo ładnie się rozwinęło w ciągu zeszłego sezonu. Na pewno jedna z nich utworzyła rodzinę, która przetrwała ostatnią zimę (została dołączona do projektu Fort Knox). Inne chyba (?) nie dały rady. Wbrew tytułowi postu raczej nie planuję jednak wychowu matek w lutym - chyba że klimat się ociepli tak bardzo. 

Ul "skrzynka" warszawska poszerzana -
dolny okrągły wylotek, na górze eko-powałka
wypełniona słomą.
Dwie boczne ściany ula są dodatkowo docieplone
(układ: deska 2,5 cm, ok. 1.3 cm słomy i
deska podbitkowa ok. 1.1 cm)

Stan: 5/15 (obecnie 8)

Przeżyły:
K1 - ładna (obecnie największa w pasiece, "sztucznie zasilona")
L1 - ładna
przedwojenna - bardzo ładna
K1 - słaba (ul. WP)
R2-2 - ładna

Osypały się:
K1 (ul dadant)
R2-3 (ul dadant)
B5
"składak" - genetyki nie pomnę
K1 (macierzak)
R2-3 (macierzak)
R2-3 
R2-3
przedwojenna
przedwojenna

Stan całościowy pasieki:

żywe: 21/43 - 49%.

rodziny ładne: 13 (w tym 2 fortowe)

Zaznaczyć jednak trzeba, że 1 z tych 21 to eksperymentalny mikrus, w którym obecnie są mateczniki. Trudno więc liczyć ją jako rodzinę, a z drugiej strony w 21 ulach pszczoły przeżyły. Mikrus przeżył z matką (która już składała jajka), a rodzina bez matki przeżyła całkiem ładna.

Dodam też w tym miejscu, że znów nie zauważyłem żadnych korelacji pomiędzy stanem rodzin w jesieni, a przeżywalnością. Jako grupa wyjątkowo ładne rodziny były na pasiece B - owszem, przeżyły we względnie dużym odsetku, ale słabe. Wiele rodzin, które uważałem za bardzo ładne i bezproblemowe - osypało się. Przeżyło kilka takich, co do których miałem jakieś wątpliwości (R2-3 na pasiece Las1, przedwojenna na pasiece T). Przyroda zdecydowanie ma swój klucz i trudno jest wyciągnąć jakieś wnioski, tylko obserwując rodziny. Być może szczegółowy wgląd w ich stan (np. badając stopień porażenia roztoczami) pozwoliłby na jakieś głębsze wnioski.

Plany na sezon.

Jak zawsze trudno powiedzieć. Plany są stałe od lat i nigdy w pełni nie zrealizowane. Potrzebuję też jakichś nowych miejsc dla moich pszczół. A z tym wcale nie jest tutaj łatwo. 

Jeżeli chodzi o pszczoły to wydaje mi się, że w tym roku może mi być łatwiej niż w poprzednich latach. Stan rodzin na przedwiośniu jest bowiem o wiele lepszy niż bywał. Jednocześnie odsetek śmiertelności jest wyższy niż chciałbym go widzieć. Potrzebuję wreszcie stabilizować rodziny, pozostawić je w sile i obserwować jak sobie radzą. Czy zwiększona śmiertelność wynika z zimowania odkładów? Wciąż mam wątpliwości, bo zimowanie silniejszych rodzin w różnych latach nie pokazywało w ich przypadku realnie statystycznie zauważalnego dobrego stanu wiosną i wyższej ich przeżywalności nad zimowane odkłady. Być może jednak dobra obecna zimowla tych z rodzin, które przetrwały pozwala liczyć na to, że owady same z siebie nabrały już potrzebnych cech wystarczających, żeby utrzymać zdrowie? Czy niewielkie wypszczelenie tych rodzin może świadczyć o tym, że zaczynają sobie radzić z czynnikami patogennymi i pasożytem? 

Do własnej dyspozycji mam więc 11 rodzin. Dodatkowych ładnych 2 z Fortu nie liczę, bo projekt w tym roku i tak będzie musiał znów stanąć na głowie, żeby odbudować straty. 

Na pewno kilka rodzin będę się starał utrzymać w sile, żeby wreszcie zrobić zapasy miodu. Ile lat można miód kupować? Czy się uda - ech... wątpliwe. Z tym nigdy się nie udaje. 

W tym roku chciałbym poważniej "zainwestować" więcej w zasiedlenie moich skrzynek warszawskich poszerzanych. Od lat próbuję i nie udaje mi się, bo mam wciąż mało woszczyny w takich ramkach. Może tym razem się uda? W skrzynkach tych postanowiłem wykonać dolne wylotki i zamierzam zastosować "skrzynki" ze słomą jako ciepłe eko-powałki. Chciałbym zazimować pszczoły w przynajmniej 10 takich ulach. Dlaczego tak? Otóż od jakiegoś czasu mam wątpliwości co do utrzymywania pszczół w "zimnym" ulu, jakim niewątpliwie jest ul jednościenny z górnym wylotkiem. Do tej pory nigdy nie zauważyłem, aby ul miał duże znaczenie w przeżywalności pszczół. Zdarzyło mi się przecież zimowanie w różnych konfiguracjach (choć zdecydowanie dominowały w tym ule "zimne" - np. na początku zimowałem z dennicami osiatkowanymi). W tym roku na przykład zimowałem 2 rodziny w izolowanych ulach WP z dolnym wylotkiem. Jedna przetrwała, druga osypała się. Co to znaczy? Zupełnie nic. A jednak, z różnych względów moje wątpliwości narastają. Do porównań potrzebuję jednak grupy rodzin większej niż coroczne "parę". Ten swoisty eksperyment i tak musi potrwać parę lat, a do tego wymaga uli, które od dłuższego czasu są zasiedlone. Choćby dlatego, że ule niewypropolisowane trudno porównywać z tymi, które mają na ściankach warstwę kitu. Trochę odzwyczaiłem się już od niedogodności pracy w gospodarce bezwęzowej, w której mamy mało dostępnej woszczyny. Dzięki dużej liczbie ramek wielkopolskich wszystkich tych drobnych problemów od lat nie dostrzegałem. Trzeba będzie się jednak znów z tym przeprosić. 

Życzę wszystkim, żeby sezon dopisał!


UZUPEŁNIENIE - 6.04.2021

A propos stabilizującej się pogody... o poranku zastałem dziś taki stan jak widać na zdjęciu. To ochłodzenie ma utrzymać się do czwartku. Według moich obliczeń jutro mają się gryźć matki w eksperymentalnym mikrusie. Planowałem wyłowić choć jedną dodatkową i przeprowadzić eksperymentalne wczesne unasiennienie na co najmniej 2. Jak widać raczej jednak będzie trudno jutro otworzyć ul z mikrusem... Ciekawe też jak poradzą sobie maluchy na pasiece B? Wyglądały dość żwawo jak na tak małe rodzinki, ale jednak nie spodziewałem się nawrotu zimy. Prognozy mówiły o 6 - 8 stopniach... Oby wreszcie nastała wiosna.