Ogólnopolski plan selekcji pszczół odpornych na dręcza pszczelego - część 3
część 1
część 2
Zdecydowana większość pszczelarzy zauważa, że stopień porażenia dręczem pszczelim różnych rodzin może być diametralnie odmienny. Wśród rodzin są takie, w których z roku na rok jest nawet do kilku tysięcy roztoczy. W tej samej pasiece mogą być i takie (czasem nawet pochodzące od matek-sióstr), które mają ich nie więcej niż kilkadziesiąt sztuk. Może się tak dziać z dziesiątków powodów. Część mechanizmów (cech) za to odpowiedzialnych została opisana przez naukowców, a niektóre z sukcesami selekcjonowane są przez różnych hodowców. Na obecnym etapie są one czasem, a może nawet w większości, niewystarczające, aby pszczoły przetrwały zupełnie samodzielnie w pasiekach. Możemy je upowszechnić i wzmocnić na tyle, żeby zaczęły dominować w populacji. Zależy to tylko od nas. Cały nasz hodowlany wysiłek musi więc być ukierunkowany na to, żeby namnożone zostały właśnie te rodziny, u których stwierdzimy takie umiejętności (pomijam problem ich dziedziczenia). Wydaje się to wręcz absurdalnie oczywiste, a jednak z jakiegoś powodu od blisko czterdziestu lat tak się nie dzieje. O taką selekcję jeszcze w latach osiemdziesiątych poprzedniego wieku apelował profesor Jerzy Woyke. Apel ten został zlekceważony – nie tylko w Polsce zresztą, ale w całym europejskim i w większości światowych środowisk pszczelarskich. Porównuję często to, co czytam w podręcznikach pszczelarstwa, artykułach czy na forach pszczelarskich z tym, co piszą ludzie prowadzący skuteczne projekty selekcyjne i od lat nie zwalczają dręcza. Na tej podstawie mogę stwierdzić, że środowisko pszczelarskie w znaczącej większości robi wszystko, żeby przeciwdziałać selekcji na odporność – choć zapewne w części nieświadomie albo przynajmniej nie celowo. Ale większość ma po prostu zupełnie inne priorytety. Przez blisko czterdzieści lat nie prowadzono takiej selekcji. Hodowcy z powodu braku przekonania, ale też i braku stosownego popytu ze strony klientów, pszczelarze zawodowi z powodu potrzeby maksymalizacji zysku i przyjęcia intensywnych metod prowadzenia pasiek, a amatorzy i miłośnicy pszczół albo z powodu niewiedzy, albo uznania swojego zbyt małego wpływu na całościowy obraz i genetykę populacji.
Pionierzy pszczelarstwa bez chemii: Dee i Ed Lusby (Arizona, USA) |
Modele oparte na selekcji naturalnej
W dalszej części tekstu przedstawię kilka różnych pomysłów na selekcję. Każdy z nich jest realizowany w ramach pasieki zawodowej, będącej jedynym źródłem utrzymania dla danego pszczelarza. Chcę przez to pokazać, że selekcja (w tym również oparta na doborze naturalnym) nie musi iść w poprzek skuteczności ekonomicznej (takie działania są oczywiście możliwe także w pasiekach amatorskich). Zacznę od modeli opartych na selekcji naturalnej, gdyż jest mi ona najbliższa. Uważam, że selekcja naturalna zapewnia najlepszą równowagę cech związanych z odpornością, tolerancją na negatywne skutki obecności dręcza, jak i lokalnym przystosowaniem do środowiska i wypracowaniu symbiotycznych relacji z miejscową fauną i florą ulową oraz mikroflorą bakteryjno-grzybiczą. Nie możemy bowiem zapominać o tym, że wiele aspektów zdrowia (nie tyko pszczół, ale nawet i naszego) zależy od przyjaznych bakterii, grzybów czy innych drobnych „żyjątek”. Dodatkowo praktycznie każdy rodzaj leczenia, nawet ten najbardziej naturalny, „uzłośliwia” patogeny. Aspekty te są często niedoceniane. Opisano przypadki dotyczące populacji, które przeszły przez selekcję naturalną. W populacjach tych zjadliwy szczep wirusa zdeformowanych skrzydeł (DWV) został zastąpiony przez szczep łagodny dla pszczół, niepowodujący upadku rodzin. Według przekazywanych danych mechanizm ten działa w większości regionów, w których nie zwalcza się dręcza. W populacjach w RPA czy Ameryce Południowej dominują mało zjadliwe szczepy tych patogenów, które są zabójcze w innych częściach świata. Populacje pszczół, u których nie wszczęto „wojny chemicznej” miały przez pewne okresy dość wysokie porażenie dręczem (nawet powyżej 5 – 10%), jednak nie wpływało ono znacząco na śmiertelność, właśnie z powodu obecności mało zjadliwych patogenów. Z czasem pszczoły nauczyły się ograniczać porażenie pasożytem do niskiego poziomu i dziś takie właśnie dominuje w tamtych regionach. Dzięki selekcji naturalnej cały układ może uzyskać równowagę niemożliwą do osiągnięcia w przypadku żadnych innych form selekcji.
W oparciu o wiedzę zgromadzoną w toku studiów zagadnienia odporności pszczół na roztocze zyskałem głębokie przekonanie, że nie opiera się ona jedynie na cechach pszczół, które możemy wypracować w toku hodowli i przenieść za pośrednictwem zakupionych matek (czyli tylko kwestiach genetyki pszczół). Przykłady, choćby nasze, z lokalnych prób prowadzenia pasiek bez zwalczania dręcza pszczelego, pokazują, że pszczoły sprowadzone z hodowli selekcjonujących cechy związane z odpornością na warrozę, w pierwszym pokoleniu rzadko są w stanie długo przetrwać bez leczenia. Pszczoły te umierają, często nawet pierwszej lub maksymalnie drugiej zimy i to w sytuacjach, gdy są w stanie utrzymywać populację dręcza na względnie niskim poziomie. Umierają najprawdopodobniej z powodu braku przystosowania do lokalnych warunków i miejscowej mikroflory patogennej. Gdy jednak uda się je uprzednio rozmnożyć, kolejne pokolenia wykazują zdecydowanie lepsze przystosowanie lokalne i najwyraźniej ograniczają populację dręcza lub tolerują jego obecność na tyle, aby żyć zdecydowanie dłużej i w coraz lepszym stopniu zagwarantować zastępowalność pokoleń.
Michael Bush (Nebraska USA), zwany czasem "najsłynniejszym pszczelarzem na świecie", podczas przekładania larw |
W przypadku tzw. hodowli selektywnej, a więc z bardzo wąską selekcją pozytywną, obok innych zagrożeń związanych z ujednoliceniem populacji, istnieje bardzo duże ryzyko utraty różnorodnych cech. Z drugiej strony, przy tak niszczącym wpływie na pszczoły, jaki ma dziś dręcz pszczeli, poddanie pszczół selekcji naturalnej niesie ze sobą również bardzo wiele niebezpieczeństw. Po pierwsze, w tym przypadku także istnieje ryzyko ograniczenia różnorodności genetycznej populacji – choć w wyniku innego mechanizmu. Doświadczenia światowe pokazują jednak, że długofalowo to zagrożenie maleje, a w przypadku hodowli selektywnej narasta. Po drugie, jest nim także zagrożenie utraty całości pasieki. Taki skutek z jednej strony powoduje ogromne straty finansowe, a z drugiej może zniweczyć cały projekt selekcyjny. Po trzecie, istnieje zagrożenie rozprzestrzeniania dręcza w ramach tzw. dryfu czy „roztoczowych bomb”. Duże ilości roztoczy przenoszone są jednak nawet pomiędzy rodzinami traktowanymi zgodnie z najlepszymi wzorcami pszczelarskimi (wystarczy, że terminy kuracji na danym terenie nie będą skoordynowane).
Korzystając z doboru naturalnego, pszczelarz może skupić się na selekcji pozytywnej, czyli wzmacnianiu tych cech, które są korzystne gospodarczo. Przyroda natomiast sama dba o przystosowanie lokalne i odporność na choroby, w tym również warrozę. Taki sposób postępowania praktykowany jest przez wielu pszczelarzy w pasiekach zawodowych. Pszczoły nie tylko zachowują wystarczającą miodność (która jest zresztą cechą promowaną w toku selekcji naturalnej), ale i inne korzystne cechy, choćby takie, jak łagodność.
W artykule nie będę rozwijał zagadnienia związanego z etyką. Pszczelarzom nieleczącym warrozy zarzuca się często „barbarzyństwo” czy niemoralne traktowanie zwierząt. Prawda jest jednak taka, że to zagadnienie względne, a alternatywa i przemysłowy model pszczelarstwa są dla mnie pod wieloma względami równie nieetyczne. Poprzestanę więc tylko na zapewnieniu (z całego serca), że nikt nie odczuwa „sadystycznej przyjemności” ze spadków rodzin pszczelich czy ich „dręczenia”, jak to często komentują niektórzy pszczelarze. Chciałbym, aby wszyscy pszczelarze patrzyli na innych doszukując się dobrej, a nie złej woli.
część 4
część 5
część 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz