poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Nie jest tak źle

Wychodzi, że dalej będę chwalił babę przed zachodem słońca.
Wbrew moim założeniom sprzed tygodnia postanowiłem jednak objechać pasieki w ten weekend z kolejną porcją pokarmu. Choć nawłoć kwitnie w najlepsze, to stwierdziłem, że większości maluchom i tak trzeba będzie pomóc, a jeżeli uznam, że nie ma potrzeby już karmić, to po prostu tego nie zrobię. Postanowiłem również podać niektórym rodzinom trochę większe dawki (podkarmiaczka 2,5 litra bądź 3 słoiki po 0,9 litra) niż do tej pory. Więc tym razem rozdałem dużo - 10 wiaderek po 15 kilogramów inwertu. Ponoć w 15 kg inwertu jest około 11 - 11,5 kilogramów suchej masy cukru, co stanowi około 11 litrów pokarmu. Zdecydowałem się na inwert z racji czystej wygody i braku czasu. I choć chyba miałbym większą pewność co daję pszczołom gdybym karmił cukrem (przy mniejszej pasiece lub większej ilości czasu raczej zdecydowałbym się na cukier), to jednak faktycznie doceniłem wygodę tego rozwiązania. Biorę wiaderko i wszystko jest gotowe - nic tylko nalewać do podkarmiaczek. Jedyną robotę jaką wykonywałem dodatkowo, to zaprawianie inwertu niewielką ilością kwasu askorbinowego (zwanego popularnie witaminą C) oraz "szczyptą" różowej soli himalajskiej. Tak samo zresztą postępowałem przy wykonywaniu syropów cukrowych. Ile tego daję? Ano trochę. Na czubek łyżki... Nie mierzę, nie ważę. Jeśli już to daję raczej mniej niż powinienem, a nie więcej. Nie chcę przedawkować, ale też nie mam ochoty bawić się w aptekarza.

Kwas askorbinowy ma za zadanie nie tylko uzupełnić niewartościowy pokarm w witaminę, ale także lekko go zakwasić. O znaczeniu PH w pokarmie pszczół pisał choćby Michael Bush i te informacje zawarte są na stronie Wolnych Pszczół. Sól z kolei jest demonizowana przez pszczelarzy jako związek ponoć dla pszczół śmiertelny. Tymczasem jak się okazuje, o ile dziś solą się straszy, to kiedyś w podręcznikach pszczelarskich zachęcano do wzbogacania pokarmu pszczół poprzez dostarczenie odpowiedniej ilości soli mineralnych. Stąd też sole kamienne są lepsze niż "czysta" sól kuchenna, zawierająca praktycznie tylko jeden związek chemiczny. Jeżeli już karmimy pszczoły cukrem, to spróbujmy choć w tym przemycić trochę potrzebnych składników, które w naturalnym pokarmie występują nomen omen naturalnie, a w cukrze ich po prostu nie ma. Na opakowaniu inwertu jak byk pisze: sól - 0 g. W przypadku soli podziękowania należą się koledze Kubie z forum za zwrócenie uwagi na to zagadnienie. Na razie pszczoły żyją i wyglądają w porządku. Być może właśnie aktualne demonizowanie soli spowodowane jest tym, że po prostu wielokrotnie sól przedawkowano. Cóż, ja kiedyś też przez jakiś czas bałem się, że gdy w upalne dni lał się ze mnie pot (a w stroju pszczelarskim ciężko otrzeć czoło) i parę kropel spadło do ula, to zawarta w pocie sól zaszkodzi pszczołom, gdy będą chciały to wyczyścić... To tylko świadczy o tym jakie pranie mózgu wszyscy przeszliśmy czytając o osiągnięciach nowoczesnego pszczelarstwa.

No więc ile tego pokarmu łącznie poszło? Jak pisałem poprzednio ponad 200 kilogramów cukru (ja szacowałbym, że 220 kg i taką wartość przyjmę) oraz 150 kg inwetu z (przyjmijmy) masą cukru 120 kilogramów. Daje to więc łącznie 340 kilogramów cukru jakie podałem pszczołom do tej pory. W przeliczeniu na rodzinę daje to więc niecałe 7 kilogramów cukru do tej pory (trochę mniej niż w zeszłym roku - wtedy wyszło średnio po ok. 8 kg). Myślę, że niektóre z rodzin nie potrzebowały już ostatniej dawki gdyż nawłoć ładnie nektaruje, a mamy dopiero końcówkę sierpnia. Ale uznałem, że podam ten pokarm dziś, a resztę niech zbierają i zużywają na bieżąco. Kilka rodzin nie dostało już pokarmu i oznaczyłem je już sobie, że na 99% nie będą wymagały żadnej dalszej interwencji (w przypadku braku czasu nawet nie będę już do nich zaglądał, a jak będzie chwila to tylko uniosę daszek, żeby sprawdzić czy jest w porządku).

Tytuł posta mówi, jak oceniam dziś moją pasiekę. O ile jeszcze niecały miesiąc temu zastanawiałem się czy choć pół pasieki dotrwa do zimy i czy cokolwiek będzie wiosną, o tyle wraz z początkiem nektarowania nawłoci i dopływem pyłku, pszczoły nabrały ładnego wigoru i ruszyły do rozwoju. W większości uli bieleje wosk w wydłużanych komórkach i niektóre rodzinki dokańczają jeszcze zaczęte wiosną plastry, które w budowie zamarły chyba z końcem maja lub w czerwcu. Mając w pamięci mój optymizm z 2014 roku i to jak ostatecznie ów sezon się zakończył, podchodzę do tych szacunków ostrożnie, ale jednak jestem dobrej myśli. Widzę bowiem, że spora część rodzin nabrała nowego życia. Gdyby było z nimi bardzo źle, to jest dla mnie mocno wątpliwe, czy teraz ruszałyby z rozwojem i budową. Raczej dogorywałyby na tym co mają. Ale to rzecz jasna tylko moje subiektywne odczucia. Nie wiem jak będzie, ale wizualnie nabiera to rumieńców. O ile w lipcu podłamywałem się otwierając coraz to nowy daszek, o tyle teraz dość miło zaskakuje mnie jak niektóre pszczoły potrafią odbić się od dna. Oczywiście nie jest tak wszędzie. Piszę o ogólnym obrazie pasieki, bo też tak traktuję moje przedsięwzięcie. Dla mnie istotna jest całość. To moja pasieka ma być docelowo samowystarczalna (i ewentualnie dochodowa), a nie pojedyncza rodzina.

Spróbujmy trochę podsumować co się aktualnie dzieje w każdym miejscu.

Pasieczysko 1 - pszczoły pod domem.
8 rodzin w tym:
- 3 warszawiaki w bardzo dobrym stanie (ponad przeciętna pasieki)
- jeden warszawiak w słabym stanie (przywieziony niedawno pod dom zgodnie z pomysłem z wcześniejszego postu) - ten dostał ramę czerwiu i ramę pokarmu. Jeżeli pszczół wystarczy, żeby się obronić i wygrzać ten czerw, to myślę, że uda się go doprowadzić do zimowli.
- 3 ule wielkopolskie - wszystkie wyglądają na zdrowe i w ostatnim czasie ładnie się rozwijają, 2 mają dość fajną siłę (7x7), a jedna jest na 1 korpusie i ma około 7 czy 8 dostępnych ramek, przy czym czerwi na 3 lub 4 na względnie niewielkiej powierzchni
- kłoda - po lotach widzę, że ma piękną siłę, ale ona nie dostanie nic pokarmu ode mnie. Pole nawłoci ma 7 metrów od wylotka - liczę że da radę.

Maksymalna ilość rodzin na pasieczysku w sezonie: 8 (+ czasowo 2 dla kolegów)
Szanse na przezimowanie ma na pewno 6 rodzin. Wątpliwy jest warszawiak (tu może być różnie, ale staram się go podratować) i jeden wielkopolski (mroźna zima, może go przerosnąć, ale wygląda na to, że choroby go nie rozłożą).

Pasieczysko 2 - główna pasieka.
17 rodzin w tym:
- 2 słabe warszawiaki - z nimi może być różnie, ale raczej nie daję im zbyt wiele szans... choć może się za siebie wezmą?
- 2 rodziny wyglądające jakby były na wykończeniu - garść pszczół, garść czerwiu
- 1 rodzina w dadancie (miała być dla Łukasza, ale jej nie chciał zabrać) - czerw na 3 ramkach, siedzi na około 5 - cieszy to, że wziął się do rozwoju
- 4 rodziny fortowe - wszystkie wyglądają nieźle
- 8 rodzin w ulach wielkoposkich - są tu rodziny w różnej sile i w różnym układzie - część na ramkach 18tkach, część na ramkach pełnych.

Maksymalna ilość rodzin na pasieczysku w sezonie: ponad 40 (3 zabrane przez kolegów, 7 czy 8 wywiezionych w inne miejsca), ale też wiele było utworzonych rodzin na miejsca innych, które "kończyły się". Rotacja tutaj była bardzo duża i wydaje mi się, że łącznie mogło być co najmniej 25 czy 30 rodzinek, które były tworzone, a potem przestawały istnieć pomimo prób ratowania matecznikami czy czerwiem.
Szanse na przezimowanie ma na tą chwilę w mojej ocenie (wizualnej) około 11 - 12 rodzin, ale myślę, że przetrwa ich tu mniej po tym co działo się w sezonie. Zobaczymy.

Pasieczysko 3 - działka kolegi w oddali.
W przeciwieństwie do pozostałych miejsc, które choć w części mogą się zazębiać obszarami lotów matek i trutni (co może wpływać na nasycenie terenu moimi trutniami choć w małej części), to na pewno jest poza zasięgiem lotu pszczół z innych miejsc. Ciekawe też jak to długofalowo wpłynie na przeżywalność pszczół tu i w innych rejonach.
Na chwilę obecną jest tam 11 rodzin, w tym:
- 4 rodziny na 1 korpusie 18tce (po ok. 4 - 5 ramek zaczerwianych w różnym procencie i po około 8 dostępnych ramek z woszczyną w różnym stopniu odbudowanych);
- 1 rodzina na 1 korpusie 18tce mocno poddawana rabunkom (myślę, że nie przetrwa);
- 1 rodzina na 6 ramkach pełnych wielkopolskich - choć nie ma potęgi to wygląda ładnie i stabilnie. W tej rodzinie jednak widziałem trochę roztoczy;
- 5 rodzinek na 2 korpusach w układzie 6x6 - 8x8 - 3 z tych rodzinek ostatnio mocno się rozwinęły i choć robi się późno, to zostały zasilone 2 czy 3 ramkami odbudowanej woszczyny i rozdzielone z 1 korpusa na 2. A więc widać, że rozwój im jeszcze w głowie, a to napawa optymizmem.

Maksymalna ilość rodzin na pasieczysku w sezonie - 16. Ale też wiele rodzinek tu skisło zaraz po utworzeniu. Myślę, że łącznie padło tu co najmniej 10 - 12 małych rodzinek - w różnej fazie po utworzeniu. Zakładam, że lada dzień padnie rodzina rabowana, a też w czasie mojej ostatniej wizyty (wczoraj) zlikwidowałem jeden wyrabowany ulik.
Szanse na przezimowanie ma w mojej ocenie 5 lub 6 rodzin. Reszta choć nie wygląda źle była gnębiona roztoczami w sezonie i pytanie pozostaje jak wiele z nich wciąż żyje w czerwiu i na ile da znać o sobie.

W tym miejscu, podobnie jak na "dwójce" cały czas mam jakąś bieżącą selekcję, rabunki i inne problemy. To pasieczysko jest o tyle ciekawe, że wizualnie wygląda na bardzo bogate w pożytki (nieużytki, las, ogrody), a tymczasem odkąd przywiozłem tam pszczoły zeszłego lata praktycznie zawsze są głodne... Aktualnie mniej, bo rzecz jasna karmię, ale jak na ilość nawłoci w tym miejscu to widzę, że przybytki są znacząco mniejsze niż na "jedynce" lub "czwórce". Muszę też przyznać otwarcie, że ja wcale nie "obrażam się" na te rabowane rodzinki. Nie uznaję tego za mój błąd. Jeżeli rodzina na mniej więcej 7 ramkach nie jest w stanie obronić wylotka na około 5 cm x 0.7 cm to znaczy, że rabunek jest tylko zwieńczeniem jej obecnego stanu.

Pasieczysko 4 - działka znajomego, u mnie we wsi.
To chyba najlepsze z moich miejsc. Jest tu wszystko - nieużytki, rzepak, lipy, akacje, nawłoć. I chyba mam w tym miejscu najmniej problemów (podobnie jak pod domem na "jedynce").
Ilość rodzin 11, a w tym:
- 3 rodziny w mojej skrzyni "trzyrodzinnej" (pełna ramka wielkopolska) - ostatnio 2 rodziny były mocno rabowane i myślałem, że kolejnym razem je zbiorę. Tymczasem wyczyściły dennice z martwych pszczół i zabrały się za siebie. 2 są słabsze, 1 mocniejsza. Z tej mocniejszej "pożyczyłem" jedną ramkę z czerwiem na zasilenie najsłabszej. Filozof Puchatek miał rację.
- 2 rodziny na 1 korpusie 18tce - siła podobna jak w innych miejscach w takich rodzinkach.
- 1 rodzina na 1 korpusie pełnym wielkopolskim - ma się dobrze. Zajmuje około 7 ramek;
- 5 rodzin na 2 korpusach 18tkach w sile 6x6 - 10x10 (jedna rodzina - ta tym razem nie dostała już pokarmu).

Maksymalna ilość rodzin na pasieczysku 13 - ale i tu wcześniej było trochę kłopotów i późną wiosną bywało różnie. Na pewno kilka rodzin tu też "skisło" (z 6 lub 8), ale też chyba najwcześniej się ustabilizowało.
Szanse na przezimowanie na chwilę obecną daję 9 rodzinom (bo te dwie rabowane wciąż są dość słabe, choć się ustabilizowały - zobaczymy).

Pasieczysko 5 - las.
4 rodziny, a w tym:
- 1 na pełnym korpusie wielkopolskim na 7 ramkach - ta chyba wyczarowała skądś miodek, bo choć dostała sporo ostatnio, to jednak udało jej się wypełnić zajmowane ramki w ponad przeciętny sposób (a wciąż jest rozwój!)
- 1 rodzina na 2 korpusach 18tkach w układzie 5x5 - wygląda stabilnie, pobiera pokarm i chyba coś z niej będzie.
- 2 rodziny na 1 korpusie 18tce - zdecydowanie jest z nimi słabo (z jedną) lub bardzo słabo (z drugą). W jednej nawet skrajne ramki zaczęły pleśnieć (na 99% przez podanie przeze mnie pokarmu w podkarmiaczce powałkowej). W tych dwóch rodzinach czerw jest na 2 czy 3 ramkach na niewielkiej powierzchni i raczej nie daję im szans na dotrwanie do zimy.

Maksymalna ilość rodzin na pasieczysku: 7.
Szanse na przezimowanie: 2.

Podsumowanie. 
Wychodzi więc na to, że na chwilę obecną mam 51 rodzinek, przy czym 5 wygląda jakby miały skończyć żywot lada chwila. Wizualne szanse na przezimowanie na tą chwilę daję 35 rodzinom. Te rodziny pomimo ciężkiego sezonu w miarę zbierają się, coś budują (lub choćby pobielają komórki składając pokarm), mają spore zapasy (pewnie głównie cukier) i ładne loty z pyłkiem i chyba najwyraźniej nektarem. Prawda jest jednak taka, że wszystkie te rodziny mogą mnie jeszcze zaskoczyć. Kto wie, czy te, którym na dziś nie daję szans nie przetrwają w miejsce rodzin, które dziś cieszą moje oko. Niewątpliwie jednak obraz jaki rysuje się dziś jest daleko bardziej optymistyczny niż ten jeszcze sprzed miesiąca. Jak widać również przez cały sezon utworzyłem przynajmniej około 50 rodzinek, które bądź to nigdy nie wystartowały, bądź skończyły się prędzej czy później i w różnym stadium. Niewątpliwe to systematyczne zbieranie rodzin, wpłynęło też na dotychczasową pesymistyczną ocenę pasieki. Wydaje mi się, że spora część rodzin, które miały paść już padły. Mam nadzieję, że te około 45 rodzin uda mi się przynajmniej wprowadzić do zimy - ale przykład zamierającej pasieki z 2014 roku wciąż pozostaje u mnie żywy i stąd ciężko mi jednoznacznie zachować optymizm.
Dodatkowo muszę zauważyć, że praktycznie nie widuję os na moich pasiekach. O ile w 2014 osy dominowały, o tyle tym razem praktycznie ich nie widzę. Myślę, że to dobry znak.

Przy okazji mam również trochę przemyśleń o sposobach podkarmiania pszczół. Korzystałem z następujących metod:
- podkarmiaczki ramkowe;
- słoiki z podziurawioną pokrywką;
- słoiki z trawą (celem przeciwdziałania topieniu pszczół) wsadzane do korpusów na dennice obok pszczół;
- podkarmiaczki pudełkowe (od Łysonia);
- podkarmiaczki powałkowe.
Muszę przyznać, że - o ile kiedyś w ogóle chciałbym odstąpić od podkarmiania - najbardziej pasuje mi podkarmianie słoikami i podkarmiaczki ramkowe. Wadą tych pierwszych jest zabawa z dużą ilością słoików przy takim przedsięwzięciu jak moje, a tych drugich konieczność otwarcia ula. Zaletą jest to, że pszczoły ładnie z nich pobierają, a podkarmiaczki ramkowe w słabszych rodzinach (jakich u mnie dużo) stanowią od razu zatwór ograniczający przestrzeń pszczół. Dlaczego takie metody? Oprócz wskazanych zalet, to jednak staram się rozłożyć podkarmianie mniejszymi ilościami na dłuższy okres (w tym roku rozłożyłem pszczołom podkarmianie na 4 dawki), bo nie chcę w jesieni zalewać im gniazd. Chyba około 5 rodzin nie dostało już pokarmu w ten weekend. Kilka za to dostało więcej niż daję z reguły (na przykład podkarmiaczka ramkowa 2,5 l + słoik 0,9).
Z krótkich doświadczeń z podkarmiaczkami powałkowymi (kupiłem je bardzo niedawno), muszę powiedzieć, że raczej w moich warunkach się one nie sprawdzają. Myślę, że są bardzo dobre do silnych rodzin, zwłaszcza w przypadkach ogołocenia pszczół po jesiennym pożytku (i dużej ilości pustych komórek do składania). W moim przypadku słabe rodziny pobierały ten pokarm za wolno (abstrahując od tego, że na początku miałem problem z ich ustawieniem i pszczoły przez parę dni "nie mogły ich znaleźć" - dopiero potem koledzy podpowiedzieli, aby użyć szmatki czy sznurka który będzie "wysysał" pokarm i pszczoły tam łatwiej trafią). W bardzo wielu przypadkach skończyło się to powstaniem pleśni na podkarmiaczce i wylaniem pewnej ilości pokarmu. W jednej słabej rodzinie jak już pisałem skończyło się dodatkowo pleśnią na skrajnych ramkach (tworzywo sztuczne i wilgotny pokarm na górze ula sprzyjały wytworzeniu zbyt dużej wilgoci w ulu), co do czasu stosowania tych podkarmiaczek nigdy mi się nie zdarzyło, nawet u "zdechlaków".

W weekend 10 - 11 września planuję ostatni raz przejechać wszystkie pasieki i ocenić stan zakarmienia. Wówczas prawdopodobnie niektórym rodzinom (myślę, że nie więcej niż 20% z nich) podam ostatnie dawki pokarmu. Zostało mi 3 wiaderka inwertu - być może nie zużyję ich wszystkich, ale wiem na 100%, że co najmniej kilka rodzin będzie wymagało ostatniej dawki. 2 słabe warszawiaki z "dwójki" na pewno będą wymagały jakiejś większej ilości - o ile w ogóle zbiorą się w sobie i coś z nich jeszcze będzie. Potem tylko "przegląd" w celu usunięcia podkarmiaczek, słoików i zamknięcie uli do wiosny. Oby nie było już podstaw do powrotu pesymizmu ze szczytu sezonu.

25 komentarzy:

  1. Kuba, był to inwert pszeniczny. Kupiłem go przez związek. Nie jestem dumny z tego wyboru (być może faktycznie buraczany byłby lepszy), ale tak naprawdę uważam, że to jeden pies - co nie podam i tak będzie źle, o ile to nie miód. I tak, wiem... zaraz posypią się gromy (niekoniecznie od Ciebie...) ;-)

    Co do soli i witamin. Jak pisałem nie mierzyłem. Do wiadra 15 kg (jak pisałem w poście to jest jakieś 11 litrów) dałem (na oko) około 3/4 płaskiej dużej łyżki kwasu (raczej nie więcej) i ... zupełnie nie umiem powiedzieć ile soli ;-) mam taką solniczkę, która mieli sól kamienną i po prostu dawałem "na oko" kilka "obrotów" tą solniczką.
    Jestem głęboko przekonany, że pewnie spokojnie mógłbym dać 2x tyle. Ale nie chciało mi się tego mierzyć i dozować.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kuba, mi też wydaje się gorszy - nie zmienia to faktu, że zły i gorszy stoją i tak po tej samej stronie skali.

    Co więcej badania wskazują na to, że najgorzej zimować na takich mieszankach. Z tego co pamiętam (mogę źle pamiętać) te badania, to pszczoły w kolejności zimowały najlepiej na:
    1. cukrze
    2. miodzie
    3. inwercie
    4. mieszankach miodowo cukrowych i miodowo inwertowych.
    5. mieszankach cukrowo - inwertowych.

    Ponoć jednego z drugim nie należy mieszać. i wiesz co ja na to? ;-) możesz się domyślić z moich działań :-) a sam wiesz co należy myśleć o metodologii patrząc na punkt 1.

    O ile z tym inwertem nie będzie coś nie tak (np. był źle przechowywany co spowodowało... "coś tam"), to ja jakichś specjalnych obaw nie mam większych niż gdybym podawał tylko cukier.
    Mam nadzieję, że najbliższe 2 tygodnie pokażą, że nie muszę już nic więcej dawać. Zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak pszeniczny to pewnie z firmy na O. a ja nie chciałbym tego inwertu darmo o ile można to nazwać inwertem... Zdecydowanie natomiast wolałbym z diamanta ten zrobiony z cukru buraczanego...
    Czyli dodawanie soli i zakwaszanie nie podchodzi pod "treatment"... bo mi to kojarzy się zaraz z przygotowywaniem tzw. herbatek sklenara i innych wywarów dla pszczół z ziół właśnie w takim samy celu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe ;) no mówiłem, że posypią się gromy na mój przepyszny inwert ;-) a ja dalej uważam, że to praktycznie jedno i to samo i jeden syf.

      A szczerze to mam to gdzieś czy to jest "treatment" czy też nie. Dla mnie coś co nie jest nakierowane na zabicie/likwidację patogenów czy pasożytów nie jest "treatment". Sól i zakwaszenie jest dla mnie próbą neutralizacji podawania niewartościowego pokarmu. Czyli daję coś "mniej złego" po to, żeby mniej zaszkodzić, a nie żeby pomóc. Albo od innej strony - żeby pomóc złagodzić negatywne oddziaływanie.

      ... żeby się nie okazało, że (wbrew zeszłorocznym krucjatom przeciwko Kubie) jednak absolutnie i pod żadnym pozorem nie należy w ogóle pszczół karmić, bo to "treatment" ;-) hehe

      Usuń
    2. "3. Nie jest to lek sensu stricto (karmienie z dodatkami) bo nie zabija ani nie szkodzi warrozie"

      ... no nie wiem... a jak się okaże, że hemolimfa pszczół jest po takim pokarmie mniej wartościowa dla warrozy i przez to nasze roztocza są osłabione, bo nie żerują na pełnowartościowym pokarmie??? ;-D hahahahahaha ;-)

      Dajcie na luz panowie z tym "treatment". Na razie po prostu nie zabijajmy roztoczy i zobaczmy co z tego wyjdzie, ok? ;-))

      Usuń
    3. A dodawanie kumafosu do cukru? a dodawanie ziół? a dodawanie olejków?
      Pytam się gdzie jest ta granica "dodawania"
      Bo skoro zakwaszanie jest ok i solenie jest ok to czemu by wywar ziołowy nie był ok?

      Usuń
    4. ja patrzę w ten sposób, że jeżeli są to zioła wzbogacające produkt w jakieś mikroelementy czy witaminy czy enzymy itp, które oddziałują na pszczoły pozytywnie - to jest to dla mnie ok.

      Jeżeli natomiast dodaję coś co nie działa na zdrowie pszczół (np. regulując ich metabolizm czy wzbogacając im dietę), a na roztocza czy patogeny (zabijając je), to jest to "treatment", którego nie chcę stosować, bo wpływa negatywnie na moją selekcję wywierając presje nie tam gdzie jest to dla mnie presja celowa i cenna.

      Usuń
    5. ps. choć zakwaszenie wpływa na patogeny - ale ja nie tyle zakwaszam ponad normę, co dbam o to, żeby nie "odkwasić" od normy. Czyli niweluję złe oddziaływanie produktu o wyższym PH.

      Usuń
    6. No ja czaję o co kaman tylko zastanawiam się skąd mamy wiedzieć, że akurat w takim połączeniu nie będzie to wpływać na rodzinę, na varrozę itd. Ja tego nie wiem i nikt pewnie nie wie... więc po co dodawać coś do pokarmu co może przynieść jakiś skutek? Sacharoza to sacharoza a reszta składników dodanych to już inne związki chemiczne.. no ale ilości marginalne. Ogólnie uważam, że jak daje sztuczny pokarm to nie wzbogacam go mikroelementami, witaminami itd. bo nie wiem co pszczołom w danym momencie potrzebne. Wierzę, że same dobiorą, doniosą to czego potrzebują aby zrobić z tego wartościowy pokarm na zimę ale może źle rozumuję. Może trzeba robić jakieś wywary ziołowe, dosalać, zakwaszać kto wie?

      Usuń
    7. Łukasz. Jeszcze raz: chodzi o minimalizowanie negatywnego oddziaływania, a nie poprawę czegoś. dokładnie ten sam argument jaki podawaliście za potrzebą wywózek pszczół po wykonaniu odkładu: skoro tworzymy sztuczny twór, to zminimalizujmy negatywny wpływ utworzenia nienaturalnej rodziny.
      Jaki to będzie miało wpływ w pokarmie? Nie wiem, ale wg mnie pozytywny na wzbogacenie diety. Owszem pszczoły mogą sobie dozbierać to czy tamto, ale weź też pod uwagę, że one muszą pobrać ten pokarm na początku i częściowo go od razu trawią, potem wkładają do komórek, które są zasklepiane itp. Nie tak łatwo w okresie zimy czy wiosennego wychowu "dozbierać im" coś, do takiego zasklepionego pokarmu. Nie sądzisz??


      ps. skład w proporcjach tego syropu:
      - glukoza 24,4 g
      - fruktoza 18,0 g
      - maltoza 21,8 g.
      .... i nie pytajcie mnie czy to dobrze czy źle ;)

      Usuń
    8. Ja mam całkiem odmienne zdanie o tej waszej suplementacji. Robienie czegoś nie znając odpowiednich proporcji, składu itd. Nie wiedząc jak to wpłynie na pszczoły uważam za szkodliwe ewentualnie neutralne. Nie dostrzegam w tym pozytywów.
      Ja nie mówię o dozbieraniu zimą? Mówię o domieszkach naturalnych pokarmów choćby w sierpniu i we wrześniu. Pszczoły pobierając syrop nie pakują go od razu nad głowę tam gdzie mam być i to wydaje mi się jasne... Jeszcze jest sporo czasu na układanie pokarmu i mogę się założyć, że ten pokarm jeszcze przynajmniej ze 2 razy będzie przerzucony i wzbogacony... z resztą o układzie pokarmu można się przekonać zaglądając do pszczół przynajmniej raz w miesiącu październiku, listopadzie i grudniu... wtedy widać jak to krąży...
      Czyli podanie wywaru ziół w paszy jest jednak suplementacją? hehehe...

      Usuń
    9. Łukasz, ja ziół nie podaję.
      A w niwelowaniu braków sztucznego pokarmu widzę pozytywy - a raczej zmniejszenia negatywów. ale to już pisałem :)

      Usuń
    10. "Chciałbym zobaczyć jakieś badania jak się ma przerobiony syrop do miodu. :) "
      Nie zachowuj się jak Marbert ;)

      Usuń
    11. Kuba a jakby tak z wiosny podawać pszczołom np. sok z brzozy lub sok z klonu? Fakt tam jest mniej cukrów bo jakieś 3-6% ale kto wie może by to pobierały... Ogólnie z wiosny pszczoły bardzo często widziałem na ściętych pniach brzozy, wierzby itd. Tam gdzie wydzielany był sok one to pobierały...
      Można by zrobić taki eksperyment. Wydzielić z 5-10 rodzin i dawać im wiosną ten sok brzozowy i zobaczyć czy będzie to magazynowane?

      Usuń
  4. Syf syfowi nie jest równy a wystarczy przeczytać skład... Skoro ale to tylko moje zdanie wzbogacasz ten syf witaminkami i solami to jednak lepiej wzbogacać coś co składem jest bardziej zbliżone do miodu czyli ma fruktozę, glukozę i sacharozę niż inny "syf" który mam skład z deka odmienny niż skład miodu... co nie zmienia faktu, że to i tak o kant dupy nie wiedząc co, ile i jak podać aby mogło pomóc a nie zaszkodzić... a skoro ma nie szkodzić to chyba ma pomóc?

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie no. masz rację Łukasz. ale pszczoły w jakimś zakresie sobie to przerobią tak jak potrzebują - nawet kosztem letniego pokolenia.
    Ważne dla mnie, żeby nie było tam jakiejś formy "trucizny" czy składników wprost szkodliwych. A zakładam, że w produktach dla pszczół są one kontrolowane... natomiast po prostu traktuję je wszystkie jako niewartościowy pokarm. Pewnie są lepsze. Można się zastanawiać czy lepiej iść do McDonalda, KFC czy na Wild Bean Cafe - ale raczej wszędzie tam nie zjemy pełnowartościowego obiadu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam Pana blog od dłuższego czasu i powiem szczerze, że dzięki Panu wstąpiła we mnie nadzieja, że dam sobie radę z pszczołami.

    O pszczołach myślę od zawsze, ale czytając współczesne podręczniki hodowli pszczół przeżyłam załamanie nerwowe. To ciągłe grzebanie w ulu, choroby, chemikalia, koszty, które trzeba ponieść żeby założyć pasiekę a potem pozyskiwać miód, skutecznie mnie do pszczół zniechęciły.

    A tu nagle okazuje się, że nie trzeba obrabować banku, żeby kupić ule, nie trzeba wirówki, ramek, styropianu. Nic mieć nie trzeba z wyjątkiem zdrowego rozsądku.

    Niestety współczesnym hodowcom, nie tylko pszczół zresztą, Bozia i pieniądze odebrały rozum.

    Staram się spojrzeć na pszczoły zdroworozsądkowo i wystartować wiosną, z jednym własnoręcznie zrobionym ulem. Przede wszystkim po to, żeby sprawdzić, czy moje przemyślenia sprawdzą się w realu.
    A na razie czytam mądre ( patrz stare) książki o pszczołach. Jeżeli mogłabym coś polecić, to książkę Siergieja A. Poprawko Jak pszczoły chronią siebie i swoje produkty. Autor dużo pisze o chemii w ulu, ale tej stosowanej samodzielnie przez pszczoły w celu obrony przed pasożytami. Książka wydana w 1982 w Rosji, w Polsce w 1989r przez Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne. Może jeszcze gdzieś do zdobycia. Mnie pozostała z czasów studenckich.

    Pozdrawiam Pana i życzę sukcesów i wytrwałości. Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cześć Ewa,
      (myślę, że "na Ty" będzie łatwiej, a ze mnie żaden "pan" choć podszywam się pod "pana" trutnia :) )

      dzięki za to dobre słowo.

      faktycznie jeżeli chcemy prowadzić małą całkowicie amatorską pasiekę, to koszty mogą być praktycznie zerowe. potrzebujemy trochę starych desek na ul i wystarczy złapać rójkę. taka sytuacja nie tylko ogranicza koszty, ale jak dowodzą przykłady jest zdecydowanie zdrowszym i lepszym startem.
      niestety przy większym przedsięwzięciu (choćby już takim jak moje) to niewielkie koszty jednostkowe potrafią się zsumować do całkiem wysokiej wartości - pomijając dużą ilość pracy, która też jest przecież sporą inwestycją.

      Co do tych podręczników mam o nich podobne zdanie. Skala absurdów (które jak się okazuje niejednokrotnie są dla pszczół szkodliwe) osiąga szczyty. Dziękuję za poleconą książkę - spróbuję się za nią rozejrzeć, może być to ciekawa rzecz.

      Na koniec życzę powodzenia w Twoim planowanym przedsięwzięciu! (polecałbym od razu 2 lub 3 uliki na start) :)

      Usuń
    2. Dwa, trzy uliki powiadasz. Może :). Zobaczymy. Ule chcę zrobić z trzciny nie z drewna.

      Czytam jeszcze książkę Matthiasa Thun Pszczoła, hodowla i pielęgnacja. Wydawnictwo Otylia, 1999. Czasem pojawia się na Allegro. Autor zaleca ule ze słomy żytniej. Ponieważ nie mam słomy zrobię ule z trzciny, bo rośnie wszędzie i trzeba ją tylko pozbierać, a efekt i komfort termiczny pszczół w obu ulach jest taki sam. Mam jeszcze książkę dypl. mistrza pszczelarskiego Kazimierza Żółtego Co każdy pszczelarz wiedzieć powinien.Wydawnictwo Eventus 1997. Książka o treści banalnej, ale na końcu jest wykaz roślin pożytkowych w Polsce wraz z terminem kwitnienia i wydajnością miodową w kg z ha. Był z tym na któryś forach kłopot, bo pszczelarze nie potrafili tych roślin wskazać nie wspominając już o wydajności. Zresztą o roślinach miododajnych Poprawko i Thun też piszą np o wierzbówce kiprzycy i gryce. Co mnie zaciekawiło, pszczoły zbierające mód z gryki są wściekłe, bo gryka nektaruje tylko kilka godzin dziennie. Inne rośliny powtarzają nektarowanie i pszczoły w kółko oblatują te same rośliny. Jak wracają na grykę i nektaru nie ma, to są takie wściekłe, że mogą poważnie pożądlić każdego kogo napotkają na swojej drodze. Tyle autorzy książki. Może więc warto w okolicy ula posadzić jakieś rośliny miododajne, że przytoczę za książką rekordzistów : farbownik lekarski 450kg/ha, hyzop lekarski 400kg/ha, kłosowiec fenkułowy 400kg/ha, kocimiętka naga 800kg/ha, lebiodka pospolita 450kg/ha.

      Usuń
    3. I może warto kupować kalendarz biodynamiczny Marii Thun. Co prawda autorka już nie żyje ale kalendarze dalej są wydawane. Jest w ich także o pszczołach: jakie prace i kiedy wykonywać przy ulach aby "planowo dostarczać siły kosmiczne pszczołom". Kalendarze Marii Thun warto nabyć bo wiedza, którą poprzez te kalendarze propaguje jest niezastąpiona przy hodowli pszczół bez chemii.

      Usuń
    4. Każdy ul będzie dobry - niezależnie czy z trzciny, słomy czy drewna. byle "oddychał" i tworzył pożywki dla mikrożycia. tak mi się wydaje.
      ja wolę drewniane, bo są trwalsze i wygodniejsze do zrobienia. ale co kto lubi :)

      co do tych pożytków - wygląda to tak, że wbrew pozorom jak nie jesteśmy rolnikami wielkoobszarowymi (albo nie chcemy wywozić pszczół - a ja nie chcę) to mamy na to wpływ mały lub znikomy. Nawet hektar czy dwa pola nie zapewni pszczołom ciągłości pożytków. A ponieważ ja nie mam możliwości siania na takich obszarach (pewnie by można jakiś nieużytek wydzierżawić, ale czasu nie ma na to), to uznałem że lepiej co roku wsadzić trochę drzewek i niech rosną. Wówczas jedyna praca jaką wykonuję to wbicie łopaty i jeżeli nic tego drzewka nie zniszczy, to jest szansa że zapewni pożytek na parędziesiąt lat dla różnych stworzeń.

      Myślę (wydaje mi się), że gdyby każdy pszczelarz zasadził rocznie 100 drzew lub krzewów, to byłoby to z lepszym skutkiem niż obsianie czymś hektara lub dwóch.

      Usuń
    5. Zainteresowałam się ostatnio roślinką barbula o której jeszcze do niedawna nie miałam pojęcia. Okazało się, że są do kupienia w okolicach Krakowa. Pojechałam i okazało się, że kobieta prowadzi pasiekę w okolicach Igołomnii-Wawrzeńczyce.To typowo rolnicze obszary. Kilometry tuneli i zagonów kapusty. Kobieta ma 50 rodzin. Koło domu w charakterze roślin ozdobnych same rośliny miododajne. Oprócz tego zagony barabuli i innych, nawet nie znam nazwy. Bez własnych upraw w tej okolicy pszczół hodować by się nie dało. Ja na szczęści w okolicach domu mam same ugory i lasy, ale pomimo tego wpadłam w szał sadzenia roślin miododajnych:)

      Usuń
  7. Witam !
    Bartek daje radę ! Ideowcy nigdy bię nie poddają :) " Z tarczą, albo na tarczy !" Blog jest kopalną wiedzy, podobnie jak Łukasza. Przynajmniej można poczytać o rzeczywistości, a nie o samym "miodzeniu". Bartek, głowa do góry ! Będzie dobrze. :) Pozdrawiam - m.

    OdpowiedzUsuń
  8. PS. Weź no się wreszcie za filmiki ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam talentu medialnego ;-)
      no i przy okazji:
      - sprzętu
      - głowy na to ;)
      jak otwieram ul, to rzadko nawet zdjęcie zrobię (co widać na blogu), a co dopiero, żeby kręcić "klipy pszczelarskiego MTV". ;)
      może kiedyś dojrzeję do filmów.

      ps. musi być dobrze ;)

      Usuń