sobota, 6 sierpnia 2016

Szukanie błędów i wypaczeń... czyli ewolucja przed Ostrowską i po

Przyznam otwarcie - stan mojej pasieki w ciągu szczytu sezonu wzbudził we mnie pewien poziom frustracji. Przyzwyczaiłem się do myśli, że pszczoły mogą padać, a wiosną mogę zostać z garstką - lub nawet bez tej garstki pszczół. Ale brak rozwoju rodzin przez czerwiec i lipiec wzbudza we mnie lekką irytację. I może dlatego też ciężko mi podejść do pewnych rzeczy z dystansem (pomijając już kwestię mojego charakteru, który zniesie wiele, ale na pewno nie ignorancję czy brak łączenia podstawowych faktów w związki przyczynowe). Ale nieważne, przejdźmy do rzeczy, czyli jak to niektórzy mówią: "do ad rem".

Ostatnio na forum toczyłem różne dyskusje na temat założeń "mojego" pomysłu na selekcję, czy na temat błędów jakie popełniłem (lub nie) powodując taki, a nie inny stan mojej pasieki. Niektórzy z forumowych kolegów (na przykład mój "ulubiony" adwersarz MN - ale nie tylko) wprost piszą, że nie możemy się wzorować na pomysłach amerykańskich, bo u nich jest po prostu inaczej - pisze na przykład, że "przestało go interesować co mają do powiedzenia", bo szuka przykładów w Polsce (w końcu to nasze warunki i nie będzie jakiś amerykaniec pluł nam w twarz i pszczół nam amerykanizował!). Inny kolega stara się zdyskredytować to co piszą, nazywając ich ironicznie "wielebnymi". Dla mnie to wszystko dziwne, że stale neguje mądrość ludzi, którzy praktycznie jako jedyni na świecie robią to do czego my tu dążymy, a inni (których coraz więcej w europie) podążają w zasadzie po wytyczonych przez nich szlakach stosując podstawowe kierunki, które zostały nakreślone przez amerykańskich organiczników. Zanim przejdę więc do analizy błędów i wypaczeń na mojej pasiece zastanówmy się co takiego mówią amerykanie, a jaką ciekawą alternatywę można znaleźć w Polsce. Praktycznie wszyscy amerykanie (Lusby, Bush, Comfort, Parker, Webster i wielu innych) podkreślają wagę czegoś, co posumował w 4 prostych krokach Michael Bush. Nie ma sensu ich tu analizować, ale powtórzę samo wyliczenie (odsyłając do mojego tłumaczenia tekstu oryginalnego Michaela Busha na stronę wolnych pszczół). Otóż istotne są:
1. czysty plaster na węzie produkowanej bez chemii (część sugeruje przy tym pomniejszenie komórki do rozmiaru 4.9mm) lub w gospodarce bezwęzowej;
2. brak leczenia pszczół powodującego utrwalanie nieprzystosowania i zaburzenie ekologii ula;
3. hodowla lokalnie przystosowanych pszczół - a więc wybór pszczół spośród swoich "surwajwerów" w oparciu selekcję naturalną;
4. naturalny pokarm dla pszczół - czyli miód i pyłek - bez substytutów, zamienników czy jak zwał.
Każdy z "wielebnych" w zasadzie podkreśla tylko wagę tych 4 kroków (oczywiście różnie je akcentując i w różny sposób o nich opowiadając). W większości dodają również wagę świętego spokoju jakiego potrzebują pszczoły - czyli jak ja to rozumiem minimalizacji ilości przeglądów, brak wywózek, jak najmniejsze mieszanie w gnieździe. Nie ma innych podstawowych zasad. Nie ma znaczenia czy wylotek będzie u góry czy na dole, nie ma znaczenia czy ulem będzie Langstroth 3/4 (który jak głosi legenda jest najlepszym ulem na świecie) czy kószka obłożona krowim łajnem. Nie ma również żadnego kluczowego znaczenia czy matka będzie ratunkowa, hodowlana, z cichej wymiany czy rojowa. Każdy z "wielebnych" inaczej zaczynał, ale każdy dochodził do tych samych wniosków. To są prawdy i zasady, które mogą być stosowane na całym świecie, gdyż absolutnie nie odnoszą się one do jakiejkolwiek lokalizacji naszego pszczelarzenia, kolejności występujących pożytków, długości czy szerokości geograficznej. Są uniwersalne. Bo czyż plaster bez węzy będzie bardziej naturalny w Arizonie niż na Kaszubach? Czy brak leczenia inaczej praktykuje się w Nebrasce niż w Bieszczadach? Owszem pszczoła lokalna będzie inna w Vermont i w powiecie krakowskim, ale czyż zasady ewolucji są inne tam i tu? Występują różne presje, ale przecież my nie szukamy w Krakowie pszczoły zdolnej do życia w Arizonie, a oni nie szukają pszczoły na warunki powiatu krakowskiego. Tak jak w Arizonie potrzebna jest pszczoła przystosowana lokalnie tak samo jest to potrzebne i u nas.

Negowanie tych zasad na podstawie tego, że tam jest inaczej nazywam po imieniu: ignorancją. A że koledzy, którzy to negują wprost deklarują, że mojego bloga nie czytają, to nie mają żadnych podstaw obrazić się na mnie, że nazywam ich ignorantami... (zresztą oni tak naprawdę o tym i tak wiedzą).

Zastanówmy się teraz co oferuje w zamian pszczelarstwo naturalne w Polsce, w którym ci koledzy chcą szukać przykładów.... Oprócz tych, którzy zaczęli wprowadzać zasady o których napisałem powyżej (tj. głoszone przez "wielebnych"), nie znam nikogo, kto znalazłby inny sposób - dla mnie wiarygodny - do dojścia do nieleczenia. Za radą pana Lasockiego z "Pszczelarstwa" lipcowego powinienem więc milczeć i wklepać parę razy enter, żeby każdy mógł "przeczytać" ten akapit. Ale jest parę osób, które uznają, że znalazły inny pomysł i chcą go próbować. Opiszę więc pokrótce pomysły, o których słyszałem.

1. metoda "a la Liebieg".
czyli używanie kwasu mrówkowego, który jest ponoć całkowicie nieszkodliwy dla pszczół (w tej metodzie jaką sugeruje niemiecki pan doktor). Tyle że niwelujemy presje środowiska w postaci Varroa i dezynfekujemy ul (jak piszę pomijamy wpływ na chitynę i nabłonki pszczół, bo przecież w myśl słów doktora śmiertelne zakwaszenie dla innych organizmów jest całkowicie bez wpływu na pszczoły). Wprost "łamiemy" więc drugi i trzeci "krok" sugerowany przez Busha i innych "wielebnych".

2. metoda "a la Osterlund"
czyli selekcja równoległa do leczenia w oparciu o nasze obserwacje, zapiski, badania. No cóż, być może to dobry początek, ale jak widać sam Osterlund po kilku latach przechodzi na metodę "wielebnych". Dotychczasowa metoda zakłada, że wiemy lepiej co potrzeba przyrodzie, a zmieniając działanie sam Osterlund w sposób dorozumiany przyznał, że na tym etapie ta wiedza z jego strony się skończyła (a na pewno nie sposób odmówić mu wiedzy teoretycznej - w końcu jest czy był wydawcą magazynu pszczelarskiego - i doświadczenia - pszczołami bowiem zajmuje się już kilkadziesiąt lat). Podobnie - kłania się "krok" drugi i trzeci.

3. metoda "a la Lunden"
czyli selekcja naturalna bez doboru naturalnego... prowadząca do inbredu. Sam Lunden jednak przyjął, że najwyższy czas zapewnić przynajmniej ograniczony dobór naturalny przez powrót do unasiennienia z wolnego lotu na zakładanym przez siebie trutowisku. Kłania się "krok" trzeci (bo selekcja naturalna musi iść w parze z doborem - bez naturalnego doboru nie ma selekcji naturalnej).

4. metoda "a la Polbart"
czyli sprowadzamy co tylko można (fakt, wg tego co pan Leszek pisze to obiecujący materiał, który w innych warunkach nie był leczony - u Kollera, u Lundena czy jakaś inna pszczoła, której teraz nie pomnę nie wymagająca leczenia w naturalnym środowisku), rzecz jasna ratujemy czym można - bo przecież jak pisał Polbart "nikt nam nie bada pozostałości pestycydów w miodzie". A więc bioróżnorodność, bez weryfikacji. Zaburzony dobór naturalny (bo sprowadzamy co możemy z różnych rejonów) i selekcja naturalna (bo ratujemy co możemy naszymi działaniami), do tego pestycydy. Mamy więc zaburzenie "kroków" jeden do trzy w tym co pan Leszek opisuje i do czego w sposób bezpośredni lub pośredni namawia. Zapewne jednak w swojej pracy hodowlanej stosuje jakieś wariacje na temat metody Osterlunda czy Lundena - a ponieważ "wie, ale nie powie" to też ja dokładnie nie wiem co on tam u siebie robi. Zapewne jednak nie stosuje selekcji naturalnej, bo święcie oburza się na pozwalanie pszczołom na umieranie.

UZUPEŁNIENIE (kursywą)
5. metoda izolatora Chmary - byłbym zapomniał o tej metodzie "naturalnej"... Cóż, metoda pozbawia pszczoły presji poprzez "ręczne sterowanie" rozwojem rodziny (nie ma to jak ręczne sterowanie w celu eliminacji błędów i wypaczeń!). Owszem pozwalamy na rozwój ulowych ekosystemów (o ile stosujemy sam izolator, bez chemicznego zwalczania roztoczy w okresach bezczerwiowych), ale też nie pozbawiamy populacji pszczół nieprzystosowanych genów. One wciąż się rozmnażają, trwają, gdyż pozwalamy na ich przeżywanie. Całkowicie więc likwidujemy zasady selekcji naturalnej w populacji - a więc możemy zapomnieć o "kroku" trzecim i uzyskaniu w efekcie naszych działań coraz lepiej przystosowanych pszczół.

To tyle co przychodzi mi do głowy z tych metod "naturalnych", o których słyszałem w Polsce, które ktoś chce lub próbuje praktykować. Oczywiście są i na ten temat inne wariacje. Większość z nich ma zaburzony dobór i/lub selekcję naturalną, a tym samy stoją w sprzeczności z "krokiem" drugim i/lub trzecim Busha. No cóż, przyznać trzeba, że z racji ostatnich dziesięcioleci pszczelarstwa na ziemiach polskich wszyscy mamy zaburzony "dobór naturalny". Praktycznie nie ma już pszczoły historycznie miejscowej, a nawet gdyby była to i tak musiałaby się przystosowywać do gwałtownie zmienionych/zmieniających się warunków środowiskowych. Natomiast ideą "wielebnych" jest to, że jeżeli przez jakiś czas będziemy oddawać w ręce selekcji to co mamy, namnażając to co przeżywa to choć materiał genetyczny będzie różny od historycznie występującego na naszych ziemiach, będzie równie przystosowany. To jest coś czego niektórzy moi koledzy nie mogą pojąć i równają sprowadzoną z Niemiec czy Danii pszczołę z pszczołą występującą na naszym terenie od pokoleń ("bo przecież i tak są różne od materiału historycznego!"... no, tylko co z tego? - chciałoby się zapytać...).

Ale nie o tym miało być, a jak zawsze wyszła dygresja na obszerne karty maszynopisu.


Błędy i wypaczenia

Ten blog jak i moje wpisy na forum mają w jakiś sposób dokumentować moją praktykę. Być może komuś poszukującemu przyda się też trochę wiedzy i rozpocznie poszukiwania u źródeł. Dlatego piszę otwarcie co robię i jak robię. I rzecz jasna to co piszę od razu przywodzi krytykę szeregu osób - dla mnie najczęściej krytyka ta wynika z posiadanej wiedzy książkowo-podręcznikowej czy przekazywanej na szkoleniach, czy z tkwiącymi w głębi mózgu założeniami pszczelarstwa "komercyjnie skutecznego" (co samo w sobie oczywiście absolutnie złe nie jest, a ja też do tego dążę - przy czym trochę innymi metodami niż opisane w książkach), które ma być już dziś tu i teraz, a nie po latach inwestycji. Czuję się tak jakbym moje próby nieustannie musiał porównywać do wiedzy i doświadczeń pszczelarzy towarowych/komercyjnych. A przecież to zupełnie inne pszczelarstwo (wiem, wiem. Jest inne bo popełniam błędy, a cała metoda jest wypaczeniem praktyk pasiecznych). Dlatego też śmieszą mnie opowieści, że książka Ostrowskiej się zdezaktualizowała, bo zmienił się klimat, terminy i pożytki, a także jest inna pszczoła. Co to ma do rzeczy? Czy jak pani Wanda pisała, że na rzepak wywozi 20 maja, a dziś rzepak zakwita 1 czy 10 maja, to znaczy, że wiedza ogólna z podręcznika jest nieprawdziwa? Czy zasady przyrody i ewolucji zmieniły się w czasach doktor Wandy Ostrowskiej? Czy inaczej przyroda eliminuje osobniki nieprzystosowane dziś i 50 czy 100 lat temu? Czy na kształt świata "przedkopernikańskiego" (żeby uwzględnić motyw toruński), trzeba nakreślić w pszczelarstwie (albo bardziej ogólnie w ewolucji życia na planecie) okres "przedostrowski" i "poostrowski"?
Ostatnio na forum napisałem "koledze adwersarzowi" o moim dziecięcym druhu, który jako kilkuletnie dziecko został zabrany do zoo. Tam stojąc przed ogrodzeniem wzięto go na ręce i pokazywano słonia, który stał bardzo blisko niego (w zasadzie opierał się o ogrodzenie na przeciwko, o kilka metrów - albo bliżej - od mojego dziecięcego znajomego). Pokazywano mu słonia, a on go nie widział, bo... patrzył na jego brzuch i nie miał odpowiedniej perspektywy. Patrząc na słonia nie widział słonia, bo (nomen omen) zasłaniał mu słoń (a raczej jego część). Tak właśnie odbieram moich światłych kolegów, którzy patrząc na wyrabowaną, chorą czy słabą rodzinę krytykują metodę opartą o zasady przyrody, która eliminuje zgodnie z zasadami przyrody tą wyrabowaną, chorą czy słabą rodzinę. Nie widzą, że praktyka, na której chcę się oprzeć w celu eliminacji osobników nieprzystosowanych, eliminuje te osobniki - bo przecież - w ich mniemaniu - tracimy rodziny, a tym samym to porażka systemu i metody. Nie widzą słonia bo zasłania im słoń. Z tą perspektywą wymienię kilka zarzucanych mi błędów, z których zapewne część faktycznie jest błędami - każdy może ocenić sam i sam podejmuje swoje decyzje na własnej pasiece.

1. tworzenie za słabych rodzin - w tym brak zapewnienia możliwości samodzielnego zadbania o pokarm;
2. brak wywożenia na inne pasieczysko;

W zeszłym roku strzepywałem (na tym samym pasieczysku) 2 szklanki pszczoły na puste ramki i dawałem matecznik na wygryzieniu z macierzaka, z którego była pszczoła - skuteczność wygryzień i unasiennień była na poziomie 70 - 80%. W tym roku dawałem sporo czerwiu (który potem nierzadko się zaziębiał) i o wiele wiele więcej pszczoły. I działo się to, co opisywałem poprzednio. Czy więc w zeszłym roku mi się po prostu udawało? Niewątpliwie tak. Czy w tym roku popełniałem błędy? Tu jest otwarte pole do dyskusji.
W tym roku - z racji słabych warunków i chorób - ponoć trzeba było tworzyć mocniejsze odkłady, lub w ogóle ich nie robić, a na pewno wywozić na inne pasieczysko. Brak robienia tego, to dla wielu kolegów błąd.
Cóż, przyznać muszę, że wywiezienie na inne pasieczysko jest pomocne dla odkładu - jest naprawdę realnie większa siła z racji faktu, że pszczoła nie wraca do ula macierzystego. Czy to jednak rozwiązywało problem u mnie? Nie do końca. Silne rodziny słabły, matki unasienniały się w niewiele lepszym procencie. Czy warto wywozić? Warto (kto ma możliwość). Czy uważam to za klucz? Nie. Nie uważam.
Solomon Parker mówi, że należy tworzyć rodzinę z ramki czerwiu, pszczół na czarno i matecznika. Stara się też ich nie podkarmiać, bo mają sobie radzić. Te, które będą sobie radzić odbudują się i zakarmią (przynajmniej w sezonie). Inne na jesień dostaną podkarmione, lub odejdą do "krainy wiecznych pożytków".

3. Zbyt duże wylotki w ulu z odkładem;

Mały wylotek to lepsza możliwość obrony przed rabusiami. W tak słabym roku jak ten pszczoły bardzo się rabowały. W zeszłym roku większość małych rodzinek miała wylotek na pół szerokości korpusu. W tym roku często kończyło się to rabunkiem. Czy zostawienie takiego wylotka jest błędem? Tu znów pole jest otwarte do dyskusji.
Dlaczego?
Cóż, rabowane są nie tylko najmniejsze rodziny. Rabowane są rodziny słabsze, "prowokujące" to w jakiś sposób. Badania i obserwacje wskazują, że pszczoły rabujące szukają "ofiary" - znajdują ją nie tam gdzie jest mało czy dużo pszczoły w ulu, ale tam gdzie rodzina jest słabsza - a więc występują choroby, słabo obecny jest feromon matki, pszczoły są źle "zintegrowane chemicznie", rodzina nie funkcjonuje odpowiednio. Stworzenie odkładu niewątpliwie jest zaburzeniem harmonii rodziny i samo to może spowodować w słabych warunkach rabunek. Wydaje się więc, że przez kilka dni, a może nawet i tygodni odkład może być na to podatny bardziej nie dlatego, że jest chory, tylko dlatego, że nie funkcjonuje w zgodzie z harmonią "dojrzałego roju" o odpowiedniej strukturze rodziny (niezależnie od jego wielkości). Czyli teoretycznie zbyt dużym wylotkiem i brakiem wywiezienia na inne pasieczysko (ucieczka pszczoły lotnej zaburza strukturę rodziny) możemy ten rabunek wywołać. A więc błąd? W jakiś sposób tak, ale też szukamy rodzin, w których pszczoły są zdrowe i potrafią tą harmonię stworzyć, bo to świadczy o dobrym przepływie informacji chemicznej (feromonów).
Nierzadko też w innych latach widziałem osy (które działają prawie dokładnie jak pszczoły rabusie), krążące jak hieny wokół sporych rodzin, które słabły w oczach i omijające rodziny małe, które znacząco dłużej sobie radziły (kończąc potem w różny sposób).
Ostatecznie zacząłem korygowanie "błędu" i większość rodzinek dostała znacząco zmniejszone wylotki. Czy to pomogło? Nie do końca. Rodziny z wylotkiem na 2 pszczoły były rabowane, inne obok były nietknięte i wyglądały na zwarte i prężne (np. ostatnio w mojej "skrzyni trzyrodzinnej" rodziny utworzone w tej samej sile, z tych samych pszczół, z matecznikami z tej samej rodziny - jedna została wyrabowana, dwie inne obok nie).
Jaki jest klucz do rabunku? Nie wiem, ale na pewno nie jest nim siła rodziny i wielkość wylotka.

4. Brak zapewnienia wystarczającej ilości pokarmu na start;

No cóż. Miodu w tym roku nie wziąłem. Obdzieliłem pszczoły jak umiałem z tego co miały. Część najsłabszych dokarmiałem.
I co się okazuje? Ano to, że część średnich macierzaków była bardziej głodna niż rodziny dwu-trzy ramkowe. Co więcej niektórzy koledzy piszą, że duże rodziny u nich również cierpią głód.
A więc błąd? No cóż, gdybym zabrał miód i zostawił pszczoły na głodzie, to mógłbym tak myśleć. W tej sytuacji zapewne pszczoły nie miały optymalnego startu, ale też nie czuję się jakbym je ograbiał. Zdrowa pszczoła wyniucha miód przynajmniej na własne potrzeby, albo zaprzestanie czerwienia na niekorzystny okres. Czy chciałbym moim maluchom dać po 2 czy 3 ramki miodu? Jasne, że tak.

5. Brak dokarmiania cukrem;

Część odkładów karmiłem cukrem. Robiłem to z olbrzymimi mieszanymi uczuciami. Mam wrażenie, że szkodzę naturalnym procesom zaburzając zdrową dietę i zaburzając stymulowanie samodzielności. Czy lepiej, żeby pszczoły były głodne czy karmione niewłaściwym pokarmem. Nie mam pojęcia. Dlatego na początku zostały same z tym co miały (a raczej czego nie miały), a wraz z przedłużaniem się okresu bezpożytkowego dawałem tyle cukru, żeby tylko przetrwały. Teraz widzę, że z racji wstrzymania rozwoju (który wystąpił nawet u tych, którzy cukru dali dużo - pszczoły i tak muszą czuć obiektywne warunki rozwoju na zewnątrz ula, żeby podjąć rozwój, a nie mieć tylko zapas zgromadzonych pustych kalorii), rodziny i tak w większości będą musiały być karmione do zimy. Dlatego też zacząłem wracać do praktyki zeszłorocznej - tj. podawania cukru w czasie przeglądów. Czy to błąd, że rodziny nie miały zapasu cukrowego nad głową? Nie dla mnie. A że niektóre słabną? Trudno, szukamy tych, które nie słabną.

6. Zbyt długa przerwa w czerwieniu;

Pozwolenie macierzakom na wychów własnych matek po osieroceniu jest ponoć zbyt długą przerwą w czerwieniu (należy liczyć, że nowe jajeczka pojawią się za +/- 25 dni od osierocenia). To "strata" całego pokolenia pszczół i całkowite wyczyszczenie ula z czerwiu do czasu podjęcia czerwienia przez młodą matkę. To ponoć za długo. Lepiej podać matecznik na wygryzieniu do ula z odkładem. Czy lepiej? Z punktu widzenia zachowania siły rodziny na pewno tak. Pszczoła robotnica od wygryzienia w sezonie żyje ponoć około 6 - 8 tygodni. Mówi się, że pszczoła mniej spracowana żyje dłużej, podobnie jak pszczoła z naturalnej komórki (mojej zapewne jeszcze za taką uznać nie można). A więc mamy około 2 miesiące życia pszczoły. Ponieważ czerw znika na 25 dni, a pszczoły non stop rodzą się i umierają to wciąż znaczy, że w chwili podjęcia czerwienia przez młodą matkę w ulu jest (powinna być) taka sama siła jaka była w chwili osierocenia (bo przecież na ten czas mamy zapewnione potomstwo - ostatnia pszczoła robotnica wygryzie się na +/- 2 do 5 dni przed pojawieniem się jajeczek młodej matki. Owszem może to oznaczać, że rodzina po podjęciu czerwienia przejdzie okres załamania (bo stara pszczoła będzie umierać, a młoda będzie dopiero w komórkach jako larwa), ale też załamanie to nie powinno być duże, bo pszczoły są mniej spracowane (mają zdecydowanie mniej zajmowania się larwami, karmienia, czyszczenia itp), a do tego winny być lepiej odżywione (w teorii prawie na kształt pszczół rojowych, bo przecież cały wartościowy pokarm zostawiają "dla siebie" i nie potrzebują wydzielać mleczka dla larw i matki, a to co wydzielą mogą "spić sobie z dzióbków"). Jeżeli natomiast z 3 korpusowej rodziny po osieroceniu robi się nagle 6 - 8 ramek pszczół w czasie podjęcia czerwienia przez młodą matkę, to oznacza, że stan rodziny był tragiczny. Że pszczoła zamiast żyć 6 - 10 tygodni (przyjmijmy, że powinna być trochę bardziej długowieczna bez matki z racji o których pisałem wyżej), żyje może 3, albo maksymalnie 4 tygodnie. Tym samym długa przerwa w czerwieniu w sytuacji jaką mamy na początku selekcji powinna być szansą na wypszczelenie pszczoły chorej, żyjącej krótko. Do tego z racji "braku gęb do wykarmienia" pszczoły powinny zacząć się lepiej odżywiać (bo to co zniosą przeznaczają dla siebie, a nie dla larw, które i tak chorują), a brak obciążeń w ulu powinien wzmóc ich siły. Ergo (taka moja opinia) dłuższa przerwa w czerwieniu może rodzinie tylko pomóc, a jeżeli około 25 dni bez czerwiu przyczynia się do załamania i w efekcie śmierci rodziny, to w mojej ocenie i tak nie było już co ratować. Czy więc takie postępowanie to błąd? Ja uważam, że absolutnie nie - a wręcz z całą stanowczością powiem, że wręcz przeciwnie. Oczywiście znów patrzę z punktu widzenia moich prób pasiecznych, a nie gospodarki towarowej.


To chyba tyle "błędów" jakie przychodzą mi do głowy, a jakie mi zarzucano. Oczywiście odpuszczę sobie bzdety takie jak kwestie górnego wylotka, ula wielkopolskiego, typu dennicy czy braku węzy, bo to już totalne absurdy i nie ma się w ogóle czym zajmować i szkoda na to mojego czasu.

A więc jakie wnioski i qvo vadis (choć zapewne to zła forma) w tym wszystkim.
Otóż zapewne eliminując jakąś część tych "błędów" (a przyznam, że z czasem zacząłem je w pewnym stopniu eliminować - z co najwyżej średnim skutkiem - motywując te działania i tak olbrzymimi presjami jakie zachodzą w tym roku) zapewne mógłbym się cieszyć trochę silniejszymi rodzinami i większą ich ilością (jak wiele silniejszymi i o ile większą liczbą tego się już nie dowiemy). Pytanie tylko czy to byłoby dobrze zważywszy na moje założenia. Szukamy przecież przystosowania na długie lata do przodu, a nie na zbiór miodu nawłociowego. Odpowiedzi nigdy nie udzielimy nie wchodząc do świata alternatywnego gdzie te "błędy"... "wyeliminowano". Mnie bardziej zastanawia jaki to będzie mieć wpływ na stan mojej pasieki w roku 2020 czy 2021. I oczywiście nie udzielę tu odpowiedzi, bo alternatywa jest nieodgadniona. Ale gdybając wcale nie uważam, że wystąpienie tych "błędów" szkodzi moim długofalowym planom (oczywiście, i to założenie jest stale aktualne: o ile cokolwiek przeżyje, aby móc dalej praktykować model ekspansji). Patrząc na ogrom spadków w toku selekcji w pasiekach zachodnich "wielebnych" widzę, że nie ma znaczenia czy dziś odkłady są na 4, 7 czy 11 ramkach. Słabe rodziny też zimują, a wielokorpusowe rodziny towarowe giną w okamgnieniu. Kilka rodzin wywiezionych na rzepak (co podobno bardzo dobrze wpływa na ich rozwój i odżywienie - a wywózki rzecz jasna nie szkodzą pszczołom) przez jednego z kolegów, dziś, 2 miesiące po ponoć niezłym miodobraniu i świetnym odżywieniu i rozwoju pszczół, przestało istnieć. Niektóre moje "słabeusze" zbierają pyłek i skromne ilości nektaru, a niektóre zeszłoroczne silniejsze rodziny zostały już przeze mnie zebrane z pasieczysk jako "głuche i straszące ule". Być może więc rodziny, które nigdy nie zaistniały z racji takich "błędów" jak zbyt duże wylotki czy brak przewiezienia na inne pasieczysko, przestałyby istnieć we wrześniu przeżarte bezwartościowym cukrem. Może selekcja zebrała swoje żniwo już na etapie słabości larw w matecznikach czy słabości pszczoły wychowującej zniszczonej chorobami, która i tak nie przekazałaby właściwej mikroflory i nie odżywiłaby dobrze nowego pokolenia. To są gdybania i zapewne każdy, komu leży na sercu siła na kolejne miodobrania podsumuje moje działania jako błąd. Stwierdzi też, że wypaczam metody "ślepo" naśladując "wielebnych" - a przecież koryguję, obserwuję, oczywiście też popełniam błędy. Jedynie staram się zachować na miarę moich umiejętności i możliwości 4 kroki do zdrowej pszczoły "wielebnego Busha" - a to, jak napisałem wyżej, są zasady działające nie tylko w Arizonie i Nebrasce. Cały czas też mam w głowie potrzebę stymulowania samodzielności pszczoły podnoszoną przez Charlesa Martina Simona, który pisze, że "lekkie zaniedbanie to właściwa droga". I cóż: wylotek na 6 pszczół zamiast na 2; pół ramki pokarmu zamiast całej; cztero- zamiast sześcio-ramkowy odkład czy zostawienie pszczół na tym samym pasieczysku, to dla mnie nie błędy, a "lekkie zaniedbanie" w efekcie którego chcę pozostać z pszczołami jakie potrafią sobie z tym radzić. Nie interesuje mnie silna rodzina, która nie zauważy kryzysu. Interesuje mnie maluch, który kryzys zwalczy, bo będzie to świadczyć o dobrej genetyce i zdrowiu. Trzeba zobaczyć słonia w postaci praw przyrody eliminujących nieradzące sobie maluchy, zamiast negować istnienie tego słonia. Przecież w przyrodzie występowały niegdyś i rójki "czwartaki" składające się z garści pszczół. Jeżeli podjęły właściwe wybory i miały szczęście to przetrwały do wiosny. Ja też liczę na szczęście i podejmowanie właściwych wyborów przez moje pszczoły.

17 komentarzy:

  1. Jeśli się nie mylę, to do listy 4 kroków trzeba dopisać piąty: pszczoły z jakimś tam dorobkiem przetrwania. Na pewno mocno to podkreśla Webster, Bush chyba też, jeśli dobrze pomnę - choć on to robi dopiero zapytany na wykładzie. Z pewnością jednak ten warunek nie zaszkodzi. Problem mamy w Polsce taki, że tu takich pszczoł nie ma! I co w związku z tym, mocium panie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzyśku, ale oni wszyscy o tym piszą/mówią.
      Wszyscy twierdzą: jeżeli masz możliwość znaleźć takie pszczoły na start - zrób to. Jeżeli nie masz możliwości - łap rójki. Jeżeli to i to nie wchodzi w grę - zacznij z taką pszczołą jaką masz, kundlij ją, rozmnażaj ją, eliminuj te, które sobie nie radzą.

      Te 4 kroki nie zakładają na starcie dobrej pszczoły. Te 4 kroki to wskazówki jak postępować, żeby poprawić zdrowie pszczół i próbować naprawić to co zepsuło pszczelarstwo nowoczesne.

      Bush zaczynał (i podkreśla to na swojej stronie) swoją przygodę TF od rójek, jak twierdzi "dzikich" (bo wcześniejsze pszczoły sobie nie radziły z Varroa) - nie wiem czy u nas takie są, ale jest szereg pszczół, które mają obiecujący start. Lepiej zacząć od nich, a jak ich nie ma to trzeba zacząć od tego co jest.

      Usuń
    2. ps. Lusby miała pszczoły jakie miała - straciła z 80 - 85%. Comfort zaczynał od 6 pszczół hodowlanych, które przetrwały z pasieki paru tysięcy. To tylko kwestia pomysłu na działania.

      Usuń
    3. a jak będzie stary z mikroflorą, fauną i florą i Langstroth 3/4 i wielkopolski to ma znaczenie czy nie ma? :)

      Usuń
  2. Bartek nikt nie ma recepty na pszczoły bez leczenia a potępianie w czambuł innego podejścia nie zawsze zbieżnego z Twoim moim zdaniem jest nie na miejscu zwłaszcza, że cel jest długofalowy. Prawdy uniwersalne są uniwersalne ale nie pierdziel że jeżeli chłop ma pożytek cały czerwiec i lipiec oraz długą jesień i sobie tworzy odkłady po 1 ramce czerwiu to ja mam robić tak samo... niestety robić tak się nie da o czym sam się przekonałeś i pewnie się jeszcze przekonasz... a co do lekkiego zaniedbania mnie na przykład na tą chwilę nie stać na lekkie zaniedbania bo przez te lekkie zaniedbania robią się całkiem ciężkie problemy. Na lekkie zaniedbania przyjdzie czas ale ten czas jest jeszcze przynajmniej z 5 sezonów przed nami z 2 dużymi załamaniami i ciągłymi odbudowywaniami pasiek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łukasz, to jest Twoje zdanie. Moje jest takie jak przedstawiłem. A skąd Ty wiesz czy chłop ma pożytek cały czerwiec i lipiec oraz długą jesień? u nas są też różne lata i Webster też podkreśla, że bywały lata słabsze i lata lepsze. Ten rok jest słaby i zszedł się z pierwszymi symptomami osłabienia. Podzielenie w zeszłym roku pozwoliło pszczołom przeżyć w miarę dobrze (z punktu widzenia chorób) do tego roku i teraz ujawniło się to co ujawniło się u Ciebie w jesieni. Mi się znudziło już tłumaczenie, że w Polsce też da się utworzyć rodzinę na 1 ramce, która zimuje. Wbrew temu co piszesz przekonałem się, że tak się da robić. Chcesz to kwestionować to kwestionuj. Twoja rzecz. Możesz zaprzeczać ile wlezie jeżeli Cię to bawi. Ja wiem swoje, bo wiem co robię i widzę co się dzieje u mnie na pasiece.

      Ciebie nie stać na lekkie zaniedbania, to Twoja rzecz. Mnie nie stać na inne metody selekcyjne i szkoda mi na nie czasu. Uważam je za przeciwproduktywne, a Ty możesz uważać, że to potępianie w czambuł. Piszę o swoich poglądach na swoim blogu. A będzie jak będzie.
      Jakie problemy się robią przez lekkie zaniedbania? Nie ma pożytku? jest susza? to jest wina za dużych wylotków czy braku wywiezienia na inną pasiekę? Choroby i słabość ujawniają się przez brak wywożenia na inne pasieki? gadanie i tyle.

      Usuń
    2. No jasne, że się da utworzyć rodzinę na 1 ramce i tak się robi ale zazwyczaj w maju gdzie cały czerwiec "zazwyczaj" daje pożytek na rozwój. Późniejsze terminy robią się kłopotliwe... ale skoro uważasz, że są optymalne to mogę Ci tylko życzyć powodzenia...

      Usuń
    3. Łukasz, albo czytasz bez zrozumienia, albo czepiasz się, żeby się czepiać, albo nie wiem o co Ci chodzi.

      Po pierwsze - odnośnie jeszcze wcześniejszego komentarza. Nie "potępiłem innych metod w czambuł". Napisałem tylko dlaczego uważam, że konieczne jest realizowanie "4 kroków do zdrowej pszczoły" M. Busha i że uważam je za kluczowe. Opisałem kilka metod, które tych 4 kroków po prostu nie realizują. Jeżeli jest jakaś metoda, która je zrealizuje to jest dla mnie całkowicie ok i absolutnie jej nie potępiam.

      Po drugie tłumaczę wielokrotnie dlaczego i jak stosuję model ekspansji, dlaczego robię tak czy siak i dlaczego uważam, że zrobienie małej rodziny nie uważam za główny powód takiego a nie innego obrotu tego sezonu (tłumaczyłem to w poprzednim i tym poście na blogu i chyba z 15 razy na forum i nie widzę potrzeby pisania po raz kolejny). Akurat to zupełnie ma się nijak do "4 kroków" bo kwestia praktyki modelu ekspansji nie ma nic do tych zasad, które wciąż uważam za podstawowe i uniwersalne. Z niezrozumiałych mi względów wiele osób (w tym Szymon, czy obecnie Ty) najwyraźniej łączą ogólne i wg mnie uniwersalne zasady z praktyką "techniczną" realizacji pewnych założeń. Ile razy muszę jeszcze napisać, że wiele małych rodzin - które przezimowały lepiej czy gorzej, ale przezimowały - w zeszłym roku utworzyłem z końcem czerwca, początkiem lipca, a nawet w sierpniu (zaraz przed lub w trakcie suszy, która trwała praktycznie do końca sezonu). I co to ma do "4 kroków"?

      Po trzecie terminy "kłopotliwe" to tylko i wyłącznie większa presja, a nie zapowiedź porażki - możesz nie zgadzać się z moim podejściem w tej sprawie, ale dla mnie "kłopotliwe" to może znaczyć właśnie "lekkie zaniedbanie", które wywiera presje. Ciebie na presje nie stać i ok. Ja uważam je za taki sam klucz do sukcesu jak Ty uważasz wywiezienie pszczół na inne pasieczysko.

      Po czwarte - czy ja gdziekolwiek napisałem, że późne terminy uważam za "optymalne"? Łukasz proszę nie przekręcaj i nie naditerpretuj moich słów. Ja nie umiem przewidywać pogody, czy rozwoju pożytków w sezonie. Nie jestem wróżką, ani nie znam wróżki. Utworzenie małej rodziny na początku czerwca co do zasady nie uważam za błąd, a że potem jest lepiej czy gorzej pożytkowo i pogodowo, to ja na prawdę nie mogę na to nic poradzić. Jak by się okazało, że mam za dużo maluchów, które do siły nie dojdą zawsze mogłem porozdawać matki i rodzinki połączyć. Ale okazuje się, że to są błędy. Szymon mówi, żeby tworzyć rodzinki weselne i to jest ok, ale tworzenie słabych odkładów już okazuje się nie ok, choć to dla mnie realizacja rady Szymona i to samo. Owszem mogłem nie dzielić w ogóle, bo może w czerwcu nie być miodu. Owszem mogłem nie dzielić, bo choroby i warroza. Ale brak tego ja akurat uznałbym za błąd. Znów wracamy do kwestii presji.

      Z perspektywy ocenia się łatwiej.

      Usuń
  3. Napiszę Ci skrótowo jak ja to widzę... możesz się zgodzić lub nie Twoje pszczoły i Twoje założenia.

    - inaczej będzie to wszystko działać przy pszczołach zdrowych a inaczej przy pszczołach chorych. To co Ci się udawało przy pszczołąch względnie zdrowych przy pszczołach chorych nie musi się udawać

    - co do ulików to uliki zazwyczaj robi się tylko do unasienniania matek, ja przynajmniej nie patrze na nie jako twór nowej rodzinki która musi dojść do zimy, one mi są potrzebne na bieżąco i w razie problemu zabieram stamtąd matkę i już. Ty porównujesz uliki do małych rodzinek które mają dojść z siłą do zimowli... próbowałem zimować nie udało się, może jeszcze spróbuje ale widzę, że to nie jest optymalne i fajne rozwiązanie...

    W sumie z wieloma Twoimi wnioskami zgadzam się na 100% ale pewne rzeczy zrobiłbym inaczej. No cóż każdy ma swoje, inne doświadczenia. Otóż jestem świadom, że w 2015 sporo pszczół poleciało przez moje błędy i nie była to presja selekcyjna, zaniedbanie itd. tylko moje błędne decyzje odnośnie mieszania, przestawiania itd. Racją jest też to, że na miejscu u Cibie pewnie wszystko by wyglądało całkiem inaczej. Ciężko oceniać ale ja nie będę krytykował czegoś czego sam na 100% nie jestem pewien,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale w tym co napisałeś jest właśnie klucz w rozróżnieniu tych dwóch podejść. Ty czy Szymon szukacie swoich błędów i przyczyn jakichś niepowodzeń w gospodarce. Zauważyłeś dokładnie to o czym ja starałem się napisać ten post (najwidoczniej mi się nie udało wyłuszczyć tego jasno, skoro cały czas o tym dyskutujemy) - czyli, że inaczej to wszystko działa przy zdrowych i chorych. A to po prostu ma działać. Jeżeli inaczej działa (czy nie działa) przy pszczołach chorych, to znaczy, że istnieje presja. Ja przyjmuję tą presję z całym "dobrodziejstwem inwentarza" i poddaję jej moje pszczoły. Owszem, frustruje mnie to i irytuje. Ale tak po prostu jest i przyjmuję to jako presję natury. Tworzę jakby "czwartaki" i wystawiam je na presje - te, które przeżyją są dla mnie i dobre i wartościowe. A Ty czy Szymon próbujecie w innych warunkach zmienić metody, żeby zniwelować czy zmniejszyć presję tych warunków. uważacie przy tym, że moje działanie z pozostawieniem presji jest błędem, wypaczeniem czy niedostosowaniem metody do warunków.

      Co do tych ulików/rodzinek. Łukasz, na tą chwilę ja nie oczekiwałem w tych odkładzikach niczego innego niż to co napisałeś: czyli unasiennienia matek. I to wychodziło jak wychodziło (czyli źle lub bardzo źle). Obecnym moim zmartwieniem jest wzmacnianie tych rodzinek (bo niestety nie budują się tak jak "powinny" w normalnych warunkach). W związku z czym podejmuję kroki jakie uznaję za słuszne (niektóre rozganiam lub łączę, innym daję ramkę z pokarmem czy po prostu susz). Jeszcze jest chwila na to i większość jest zapewne obecnie w sile nie pozwalającej na zimowanie, ale też mamy jeszcze ok. półtora miesiąca nawłoci i rozwoju, a ja jeszcze mam czas dołożyć tam jakiegoś suszu, czerwiu, czy nawet dokonać łączenia. To nie czas ani na krytykowanie metody (po 2 miesiącach złych warunków pożytkowych i na dopiero na początku sierpnia), ani wyników. Będzie jak będzie - różowo pewnie nie - ale poczekajmy do wiosny. Najwyżej powiem: "trzeba było (...)". Na chwilę obecną nie dzieje się nic czego bym nie określił po prostu "presjami selekcyjnymi". Zapewne wiele pszczołom namieszałem i to były moje "błędy", ale presja głodu czy chorób nie jest moim błędem.

      Usuń
  4. Bartek samo dzielenie jest sztuczne więc co tu dyskutować ale TY przyjąłeś że na tym etapie ta sztuczność musi być wprowadzona aby osiągnąć zamierzony efekt przystosowania i ja podzielam to w całości. Tylko wolę stworzyć coś silniejszego, lepiej zaopatrzonego niż Ty i tylko tu widzę różnicę. Jeżeli gdzieś wychodziły czwartaki to wydaje mi się, że następowało to bardzo rzadko a dwa, że ten czwartak też nie był tak mały aby obsiadał ramkę suszu... Ja nie zarzucam Ci błędów tylko przedstawiam swój obraz i swoje zapatrywanie na to. Może trzeba robić tak jak Ty a może trzeba robić trochę inaczej. Nie wiem tego bo cały czas jest za wcześnie. Przed nami zima i pewnie wiosną znowu się zacznie strategia i obmyślanie planu na sezon. Ja jak mi przezimuje połowa rodzin to będę uznawał to za wstępny sukces i dalej będę dzielił tak aby ten mnożnik x3 osiągnąć bo tyle jestem realnie i na spokojnie w stanie zrobić... Myślę, że TY już w październiku będziesz wiedział na czym stoisz. Ogólnie przydałoby się aby ten 5-10 rodzin z wiosny było. Zawsze to inaczej się patrzy w przyszłość i jest potencjał do odbudowy a ze zdrowych w miarę już zahartowanych rodzin odbudowa idzie łatwiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jeszcze się odniosę do zarzutu zmieniania metod. Ja metod nie zmieniam. Odkłady robię tak jak zawsze robiłem... w podobnej sile w podobnym okresie itd. Dorzuciłem tylko celowość pozyskania młodych rodzin z danej rodziny i większy podział kosztem miodu tak jak jest w modelu ekspansji.

      Usuń
    2. Tym razem praktycznie pozostaje mi się tylko zgodzić. poza jednym - pszczoły na ramkę suszu tworzone były przeze mnie w zeszłym roku. W tym roku najmniejsze jakie utworzyłem były na 2 ramki (było ich 4 czy 5) - a o dziwo przyjęły się chyba wszystkie w przeciwieństwie do wielu znacząco większych, niektórych nawet na korpus. (owszem kilka się do takich zmniejszyło ze znacząco większych i do dziś chyba wszystkie "znikły"). Ale i tak mogę to pisać 100 razy, a Wy będziecie pisać, że tworzę rodziny na ramkę i trzeba było robić większe, bo wiecie lepiej...

      Łukasz, nie wiem jak będzie i ile przeżyje. Patrząc dziś na te maluchy równie dobrze mogą przeżyć wszystkie jak i żadna. Ale i tych silniejszych nie umiem ocenić. Kilka na pewno jeszcze nie dotrwa do zimy. Jak będzie 10 będę bardzo zadowolony. Ale równie dobrze może zostać 0 jak i z 30.

      Natomiast na tą chwilę nie mam żadnych wniosków na przyszły sezon związanych z potrzebą tworzenia silniejszych rodzin czy wywożeniem na inne pasieczysko. Bo wiem co tu się dzieje i widzę jak silne słabną, a małe dzielnie walczą (może dostają mniej warrozy?)... I to też mogę jeszcze 100 razy napisać, a Wy i tak lepiej wiecie, że robię źle.
      Jeżeli cokolwiek przeżyje i będzie się nadawało na rozmnażanie to będę postępował praktycznie tak jak w zeszłym roku i w tym. Zostawiając te presje bo są one cenne... Jeżeli rok będzie słaby jak ten bieżący, to będę większą uwagę zwracał na wywózki i wielkość wylotków - ale nie dlatego, że ta presja ogólnie jest zła i należy ją zlikwidować, tylko żeby trochę ją zmniejszyć.

      Usuń
  5. Ciężko się to wszystko czyta. Wiadomo każdy ma inne poglądy i tak już zostanie. Mieszkamy w różnych regionach i różne warunki mają nasze pszczoły jednak chyba większość jest za ekspansją. Trzeba jednak pamiętać o tym, że akurat na naszym pasieczysku może nie dać się utrzymać pszczół (np z powodu zbyt słabego pożytku) i nie jest to niczyja wina tylko po prostu naturalnie pszczoły by się tam nie osiedliły. Sztucznie dobieramy miejsca pobytu naszych rodzin więc raczej nigdy nie doprowadzimy do całkowitego braku ingerencji- oczywiście w miejscach gdzie jest coroczna stała baza nektarowa będzie to możliwe. Tak więc dokarmianie rodzin głodnych nie jest odstąpieniem od zasad pszczelarstwa naturalnego Bartku i jak twoje pszczoły są głodne to podkarmiaj je bo w końcu one nie osiedliły się w twoich ulach z wyboru tylko z tego że ty tak chciałeś:P
    Tak więc to co chciałem głównie zasugerować to to, że osiedlamy pszczoły w miejscach gdzie prawdopodobnie nigdy by się nie osiedliły z własnego wyboru dlatego też nie możemy wymagać iż będą w stanie sobie poradzić bez jakiejkolwiek naszej ingerencji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sławku, patrząc w ten sposób w zasadzie żadne zasady pszczelarstwa naturalnego nie miałyby zastosowania - bo tym argumentem to trzeba by również podeprzeć się w tym, że przeszkadzamy pszczołom całą naszą gospodarką ("leczyć" by też trzeba z tego powodu, nie?).

      Okresowy głód jest zupełnie naturalnym czynnikiem presji w przyrodzie, a ten rok jest po prostu rokiem głodu (cały rok kwiatów od groma, a pszczół na nich nie uświadczysz). Poza tym już dziesiątki razy pisałem (i ręce mi opadają, że muszę to napisać kolejny raz), że dokarmiam niektóre moje rodziny, a w ostatnim czasie praktycznie wszystkie (choć z wyrzutami sumienia, bo uważam, że powoduje to co najmniej tyle samo złego co dobrego - a może i więcej złego). A jak sam zauważyłeś Sławku każdy ma inne poglądy - dla Ciebie może to nie być odstępstwem, ale dla mnie jest - jak dziesiątki innych czynności które zresztą niestety wykonuję w pasiece i niestety tak zostanie na pewno w pierwszych latach selekcji, bo uważam że zwiększają moje długofalowe szanse.

      Usuń
  6. Napiszę tylko jedno, bo często jestem tu przywoływany przez Bartka ;)
    Presja naturalna jest ok i jest pożądana ale kilkoma swoimi metodami dokładasz swoim pszczołom dodatkową "nadnaturalną" presję, która im w niczym nie pomaga a dobija. To tak jak Ci kiedyś pisałem przykład z ciężko chorym w szpitalu. "Leży ciężko chory w szpitalu, ledwo zipie a Ty mu jeszcze okno otwierasz a na dworzu mróz."
    Można powiedzieć, że jak ma silny organizm to przeżyje a jak "nieprzystosowany" to padnie. Moim zdaniem tak to nie powinno wyglądać.

    Poza tym Łukasz dobrze pisze, że to co działało rok czy dwa temu na "zdrowych" pszczołach w tym roku już może nie działać. Nie ma co porównywać. Sam to widzę u siebie jak niektóre odkłady mimo stworzenia im moim zdaniem optymalnych warunków nie rozwijają się tak jak by mogły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po raz tysięczny: ręce opadają! ;)
      1. Jeżeli uważasz, że 4-ro - 5-cio ramkowy odkład w szczycie sezonu to "otwieranie okna ciężko choremu w szpitalu" to ja Ci serdecznie gratuluję porównań ;)

      2. Powtórzę: Jeżeli raz coś działa, a drugi raz nie działa - bo są inne obiektywne warunki (!) - to znaczy, że działa presja, której ja poszukuję. Ty możesz ją zmniejszać jeżeli uważasz, że lepsza jest selekcja z małą presją.

      3. Twoja metoda w tym roku "działa" (zresztą nawet na kilkukorpusowych rodzinach) tak samo dobrze jak moja więc się nie wymądrzaj ;)

      4. "Twoim zdaniem optymalne" nie działa (!) - zastanów się czemu... ;)
      Bo ja uważam, że u mnie właśnie w tym roku działa selekcja, którą chcę prowadzić zgodnie z moimi założeniami.

      5. mówi się "na polu" ;)

      6. zadziwia mnie ile to mądrości można powiedzieć o czyichś działaniach i pasiece nie będąc na miejscu, a co więcej mając to samo u siebie i nie łącząc faktów ;)

      więcej nie ma sensu powtarzać, bo to gadanie jak do ula ;)

      Usuń