O tak, to właśnie setny post na blogu. A około miesiąc temu minęły już dwa lata odkąd pojawił się pierwszy wpis. Czas leci. No i przy setce akurat wypadło jedno z ostatnich podsumowań sezonu (bo przecież podsumowuję ten sezon już od lipca, a pewnie nie będzie to ostatnie podsumowanie).
Dziś - przy deszczu - praktycznie zakończyłem karmienie pszczół. Zostało mi do sprawdzenia 3 rodziny na jednym z pasieczysk i 1 na innym. Zostało mi też 1/3 wiaderka inwertu i jakiś litr syropu cukrowego - zastanawiam się czy powinno to powędrować do jeszcze jakiejś rodziny (żeby się nie zmarnowało - ot tak... po krakowsku) czy dać im już święty spokój. I chyba dam im święty spokój - ale zobaczy się.
Od ostatniego wpisu straciłem kolejne 2 rodzinki. Jedna z nich została wyrabowana (stało się tak jak podejrzewałem). W drugiej był mały wypadek... otóż urwał się plaster w warszawiaku, pociągnął za sobą drugi plaster i gdzieś w tym małym zamieszaniu straciła się matka. No i pewnie ktoś sobie pomyśli - nie drutował to ma! Ha! Prawda! Ale... nie skłania mnie to do drutowania pozostałych ramek. Bardziej zrzucam to na karb tych wszystkich nieustannych manipulacji jakim poddawałem te kilka warszawiaków na głównym pasieczysku. Cały rok "walczyłem" z osadzeniem tam pszczół. Najpierw zrobiłem w maju małe jedno czy dwuramkowe odkłady, potem zostały garście pszczół bez czerwiu, mateczników i matek, próbowałem je ratować, dokładałem im plastry z innych uli, strzepywałem tam pszczoły czy pakiety... Ech, pewnie o wiele skuteczniej byłoby po prostu rozgonić to co było i zrobić tam nowe porządne pakiety (no właśnie! ... tylko z czego miałem je robić w tym sezonie..???). Nieważne. W każdym razie w wyniku tych wszystkich "starań" udało się wybudować różne plastry warszawskie w różnych konfiguracjach - a to długie wąskie, a to szerokie krótkie, a to wąskie na górze i rozszerzające się ku dołowi. No, "misz-masz" był jak się patrzy, bo każda rodzinka budowała inaczej, a te plastry potem wędrowały do różnych uli dzielone lub łączone wraz z mikroskopijnymi rodzinkami. No i właśnie taki jeden plaster nie do końca łączony z bocznymi beleczkami urwał się gdy został obciążony pokarmem w czasie ostatnich upałów, pociągając za sobą śmierć matki (choć ona mogła zginąć tak naprawdę w czasie moich prób naprawy sytuacji, czyli przy wyciąganiu tego wszystkiego z dennicy ula). No i cóż - nie ma tego złego coby na ... dobre (?) nie wyszło. A dlaczego z pytajnikiem? Bo to się jeszcze okaże. W każdym razie na głównym pasieczysku miałem też 2 małe rodzinki. Różne miały perypetie, podobnie jak to i inne moje słabiako-zdechlaki, ale ostatecznie na końcówkę sezonu sytuacja jakby się wyprostowała, a pszczoły zaczęły wyglądać na zdrowe, a małe rodzinki na zwarte. Tyle, że rodzinki były tak przynajmniej o połowę za małe na racjonalne szanse przezimowania - oj, gdyby był to choć lipiec, to pewnie doszłyby spokojnie na zimę do siły. A warszawiak też siłą nie grzeszył. Więc z jednej z tych małych rodzinek matka poszła do warszawiaka (w klateczce "na ciasto" - a raczej na skrystalizowany miód) w którym zerwałem wszystkie (mam nadzieję) mateczniki. Na miejsce bezmatka została przeniesiona rodzinka z matką, pszczoły z bezmatka strzepane tak aby się naleciały na ul, a ramki z czerwiem powędrowały do tegoż ula. Jest już dość późno, a rodzinki siłą nie grzeszą, ale liczę na to, że jeżeli dobrze się połączą i pogoda (a także osy i inni rabusie) pozwoli, to jeszcze zdążą odpowiednio poukładać gniazdo. Warszawiak poszedł na miejsce drugiego ula, więc jeżeli pszczoły nalecą się na tamto miejsce to go zasilą. Na miejscu warszawiaka została natomiast pustka - dziś pada więc raczej będą siedzieć w ulu (tak, tak - to wszystko działo się w deszczu i zapewne pszczołom to też nie pomogło....), a poza tym o wylotek oparłem kijek, który mam nadzieję spowoduje oblot i zapamiętanie nowego miejsca. A jak będą błądzić, to będą - trudno. I tak najwyżej nalecą się na jeden z moich uli. Prawdopodobnie te perypetie nie pomogły wszystkim tym rodzinkom, których dotyczyły, ale też prawdopodobnie bez tych dzisiejszych ruchów i tak żadna z nich nie miałaby szans przezimować.
Pogoda się psuje. Dziś pada cały dzień z przerwami, jutro też ma padać i ma się zacząć ochłodzenie. Potem już ma być coraz zimniej i zimniej, ja będę siedział w tygodniu w pracy, a w przyszły weekend wybieram się na zjazd Stowarzyszenia - uznałem więc, że muszę działać dziś, cokolwiek chcę zrobić (zwłaszcza, że przy tym deszczu jest na szczęście dość ciepło). W oknie deszczu zebrałem się na główną pasiekę, żeby podać ostatnie dawki syropu. Niestety to okno pozwoliło mi tylko na zaopatrzenie kilku rodzin, a resztę musiałem robić w czasie opadów. Ale też, poza opisanym powyżej przypadkiem, nie robiłem w zasadzie żadnych przeglądów. Część rodzin dostało słoiki na powałki, bez ich zdejmowania, a tylko niektórym musiałem zdjąć daszek, żeby nalać syrop do podkarmiaczek ramkowych. Rozdałem dziś łącznie 20 kg cukru na 15 rodzin (a więc po 1 i 1/3 kg "na głowę"). Przy ostatnim pobieżnym przeglądzie miałem wrażenie, że te właśnie pszczoły na głównym pasieczysku mają najmniejsze zapasy, a pamiętam też, że tam wiosną najwięcej rodzin "jechało na oparach". Przy tym pasieczysku po prostu nie ma nigdzie blisko masowo nawłoci i nie mają jak uzupełniać zapasów w czasie jesiennego czerwienia. Dlatego właśnie postanowiłem zasilić pszczoły dodatkową i ostatnią dawką, której nie dostaną już inne pasieczyska.
W poprzednim tygodniu uzupełniłem też dawki niektórym rodzinom w różnych miejscach, na co poszło praktycznie całe 3 wiaderka inwetu, które mi zostały z głównego podkarmiania wszystkich rodzin. A więc z tym inwertem i dzisiejszą dawką 20 kg cukru rozdałem pszczołom łącznie w przeliczeniu około 390 kg suchego cukru. Ponieważ na chwilę obecną mam 49 rodzin (zakładam jednak, że te 4 które mam jeszcze do sprawdzenia zmniejszą mój stan pasieki właśnie o tą liczbę...) wychodzi mniej więcej po 8 kg na rodzinę, a więc średnio ta sama ilość jak w zeszłym roku. Mam jednak wrażenie, że w tym roku pszczoły mają odłożone więcej pokarmu. Może więc dałem za dużo niektórym rodzinom? Myślę, że 20 - 30 rodzin mogło spokojnie dostać mniej. Wydaje mi się, że w tym momencie nie ma już rodziny, która ma niedosyt (poza tymi 4, które są rabowane i dogorywają). Przekonamy się wiosną. Ale podobnie jak i w zeszłym roku nie obrażę się na selekcję części rodzin, które nie potrafią gospodarować pokarmem.
W ostatnich około 10 dniach znów zrobiło się sucho i pszczoły przestały nosić - ale też liczę, że są nakarmione i udało im się odmłodzić pokolenie przez blisko miesiąc poprawy pogody na koniec sezonu. Powinno być dobrze i liczę, że wiosną nie zostanę z niczym i mam nadzieję, że będzie z czego namnażać. A tylko o to mi na razie chodzi.
no to na pewno był jeden z powodów. Normalnie jak jest pożytek to pszczoły dokładają i dobudowują co trzeba (w tym do innych plastrów). ale te urwane plastry wcale nie były zupełnie świeże. były już brązowe. Na pewno złożyły się na to wysokie temperatury jakie były z 2 tygodnie do tygodnia temu (które osłabiły wosk) w połączeniu z karmieniem.
OdpowiedzUsuńKuba w naturze też się to może zdarzyć i się pewnie zdarza... nagły spadziwoy pożytek potrafi i starsze plastry oberwać na drucie a co dopiero dziewicze uwieszone u góry...
OdpowiedzUsuń