Od lat studiuję temat pszczół odpornych na roztocza. Spośród wszystkich metod w sposób oczywisty najbardziej przekonują mnie modele oparte na selekcji naturalnej. Tam przede wszystkim szukam moich wzorów. Tylko to podejście uważam długofalowo za właściwe, służące zarówno środowisku, pszczołom i pszczelarzom (to co służy zdrowiu i przetrwaniu pszczół samodzielnie zawsze będzie służyć pszczelarzom). Jeżeli nawet poprzedzimy oddanie pszczół wieloletniej selekcji, to przecież i tak, nie chcąc leczyć pszczół, kiedyś trzeba będzie po prostu pozwolić im funkcjonować bez nas. Uważam też, że jako grupa czy środowisko pszczelarzy, którzy chcą opierać się na naturalnym doborze, z pewną dozą prawdopodobieństwa przeszliśmy przez pierwszą szyjkę ewolucyjnej butelki (tzw. evolutionary bottleneck, czyli wąskie gardło ewolucyjne). Czy to oznacza, że czekają nas już same sukcesy? O, na pewno nie. Przyjdzie zły rok i zapewne trzeba będzie - jak to określają pszczelarze - zamiatać duży procent dennic swoich uli. Ale wydaje mi się, że (czas to pokaże), jako społeczność pszczelarzy współpracujących i wymieniających się nieleczonymi rodzinami pszczelimi, możemy liczyć na ciągłość genetyczną na naszych pasiekach, a tym samym raczej nie będziemy już zaczynać od zera. Nie oznacza to, że pojedyncze pasieki zawsze przetrwają. Zdarzają się przecież lata, w których, nawet traktowane z największą "troską", pszczoły leczone przeciwko warrozie znikają lub pozostają z nich tylko "niedobitki". Może to nie ominąć i naszych pasiek. Niezależnie od zdobywania umiejętności utrzymywania pszczół przy życiu w starciu z dręczem, wszyscy musimy się też zacząć uczyć wykorzystywać pszczoły gospodarczo. Tylko w taki sposób można przekonywać środowisko do zrobienia kroku w stronę uczynienia pszczoły odporną. 99% pszczelarzy traktuje swoje pszczoły produkcyjnie - niezależnie od tego czy wierzą, czy też nie, w możliwość adaptacji pszczół do zagrożenia w postaci dręcza. Bez przykładów, że to działa nie tylko biologicznie, ale i ekonomicznie, zapewne nie zrobi się kroku wprzód w propagowaniu tego rozwiązania. I stąd właśnie przykład Erika.
Erik Österlund jest osobą, której w pewien sposób udało się połączyć elementy gospodarcze i selekcję pszczół na odporność. Nie jest to "mój kompromis". Gdyby był, to już dawno zastosowałbym jego metodę u siebie. Muszę jednak uczciwie przyznać, że poznanie jego projektu, niejako na nowo, od mojego spotkania z nim, przekonało mnie, że być może tego typu projekty są mniej długotrwałe niż uważałem. Uznawałem bowiem, że taki projekt zapewne potrwa minimum dwie dekady aby przynieść skutek porównywalny do takiego, jaki Erik osiągnął tak naprawdę po jednej. Ale też zasługą jest tu zbudowanie obszaru selekcyjnego (o którym będzie niżej) i zapewne bez tego nie udałoby się osiągnąć tak dobrych wyników. Uważam, że metoda Erika ma trochę wad w zakresie tego, czego ja sam oczekuję od pszczół i pszczelarstwa. Ale większość pszczelarzy ma diametralnie odmienne podejście od mojego. Pokazanie tym osobom przykładu Erika powinno być dla nich przekonujące. Erik ma małe straty (średnio rocznie 5 - 10%), względnie dobre wyniki miodowe (w ostatnim roku średnio 35 kg miodu z ula, choć przez ostatnie lata narzekał na pogodę, a jak wiemy w 2018 Szwecję i całą północną część Europy nawiedziła susza i upały jakich nie znali od lat, a być może nigdy za życia najstarszych ludzi ze Skandynawii) i wkłada w to wszystko racjonalną ilość pracy (w tym roku kończy 70 lat, a wciąż jest w stanie utrzymywać około 120 rodzin - w "szczycie", lata temu, miał ich około 270). Erik chyba potrzebuje dochodu z pszczół i stąd nie może sobie pozwolić, żeby puścić wszystko na żywioł. Ale sam z pewną nostalgią (tak to odbieram) mówi o selekcji naturalnej i o czynnikach epigenetycznych, które może zaburzyć stosowanie leków - jakie by one nie były, w tym i te tzw. "naturalne". Wie (znów: to mój wniosek z tego co i jak mówi), że najlepszym działaniem byłoby po prostu zostawienie pszczół doborowi naturalnemu. Z różnych powodów robi jednak tak, jak robi, ale są to działania ukierunkowane stricte na jak najszybsze odstawienie chemii przy zapewnieniu wysokiej przeżywalności i racjonalnych wyników ekonomicznych. W przeciwieństwie do Randy'ego-biologa, nie oburza się na dziko żyjące rodziny pszczele, nie nawołuje do ich "wydłubywania" i leczenia, twierdząc, że to roznosiciele wszelkiego zła. Owszem Erik też uważa (jak Randy), że "mite bomb" jest pewnego rodzaju zagrożeniem (spowolnieniem?) dla selekcji pszczół, ale z drugiej strony wykorzystuje dziko żyjące rodziny we własnym projekcie. Pozyskuje z nich materiał genetyczny, łapie rójki. Te rodziny wchodzą do jego programu selekcyjnego i często matki z nich stają się reproduktorkami (o czym możesz przeczytać w przetłumaczonym tekście). Takie rzeczy u Randy'ego-biologa nie mają miejsca - przynajmniej według tego co wyczytałem na jego stronie. Erik walczy też o różnorodność genetyczną, a nie wyszukuje idealnych reproduktorek, jak robi to hodowca z Kalifornii.
Wielokrotnie to powtarzałem i znów powtórzę: gdyby metoda selekcji naturalnej nie przyniosła oczekiwanych dla mnie rezultatów, metoda Erika byłaby zapewne pierwszą, do której bym się zwrócił. A przede wszystkim do jego "początkowej strategii" polegającej na obserwacji objawów chorobowych i rozwoju rodziny. Zliczanie roztoczy wciąż mnie nie przekonuje. Erika tak. Twierdzi, że odkąd zaczął zliczać dręcza, zrobił postęp w selekcji i choć niejako obniżył kryteria leczenia, to zaczął używać mniej tymolu niż wcześniej. Cóż, ja trochę wiążę to nie tyle ze zmianą strategii, co z długoletnią wcześniejszą selekcją. Gdy zaczął zliczać roztocza, pszczoły były już zdecydowanie po przejściu wielu pierwszych sit, a jego projekt trwał już bodaj około 7 lat. Niewątpliwie jednak zliczanie roztoczy pomaga Erikowi zobiektywizować kryteria. Ale moja wątpliwość jest inna: czy natura decydując o życiu i śmierci pszczół kieruje się tylko "obiektywizmem" w zakresie liczby roztoczy w ulu? Sam Erik pisze, że miał wiele rodzin z wysokim porażeniem, które nie dawały żadnych objawów chorób i wiele takich, w których przy niskim porażeniu pokazywały się pszczoły bez skrzydeł. Ot, wieczne dylematy pszczelarzy.
Co jest najważniejsze.
Erik stworzył obszar hodowlany Elgona. Nie wiem dokładnie ile jest w nim rodzin, ale z kontekstu wnioskuję, że od 600 do 800. W ścisłym centrum obszaru hodowlanego jest ich 400. W 2018 spośród tych 400 leczonych było tylko 50, a 350 miało niższe porażenie roztoczami niż 3% i nie wymagało leczenia według przyjętych kryteriów. Erik z lekkim uśmiechem zażenowania mówi, że większość z tych 50 należy do niego, a pozostali pszczelarze leczą mniej niż on. Mówi, że jest "najgorszy w klasie" i chyba z tego powodu trochę mu wstyd, choć obraca to w żart. A nie powinno mu być wstyd. To jego dzieło i jego dziecko. To on zaczął selekcję i córki najlepszych reproduktorek rozdawał sąsiadom, sam dbając o bioróżnorodność. To dzięki niemu stało się to wszystko, co dzieje się w jego rejonie. Czapki z głów. Erik pokazał w sposób unikalny na świecie jak można robić selekcję i zjednoczyć pszczelarzy we wspólnym celu. Zaczął przygotowywać się do nadejścia dręcza 20 lat przed jego przybyciem, podczas gdy nasze środowisko pszczelarskie 38 lat po nadejściu dręcza wciąż trzyma rękę w nocniku i przebudzenia nie widać. Projekty typu Erika są u nas negowane, a projekty takie jak mój, Łukasza czy wielu innych są wyszydzane i wytykane palcami. Dla mnie to pewnego rodzaju ignorancja. Otoczona światłą mądrością na temat tego, jak uzyskać największy plon z ula. W ostatnim tygodniu nagrałem film, w którym trochę nieskładnie i niespójnie (bo i bez przygotowania) opowiadam o tym co mnie denerwuje, ale i apeluję o rozsądek i zmiany w podejściu. Mamy dziesiątki przykładów na świecie jak można rozwiązać ten problem, ale w zamian dyskutujemy o kształcie korpusów, podstawkach pod ule i najlepszych metodach produkcji węzy. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie przy dręczu pszczelim. To przecież on jest dziś problemem numer jeden. Środowisko pszczelarskie jest też bardzo roszczeniowe. Od dziesiątków lat woła: "dajcie nam pszczoły odporne na dręcza". Woła tak do hodowców i instytutów. Ale gdy niektórzy nawet nieśmiało podejmują próby selekcji, to na takie pszczoły w ogóle nie ma zbytu. Nikt ich nie chce kupić. Nie bronię instytutów. Zaniedbały mnóstwo spraw po drodze. Ale to przecież nie instytuty hodują te pszczoły na naszych pasiekach, tylko my. Instytuty powinny zapewniać wiedzę dlaczego i jak selekcjonować i dawać pod selekcję naukową podbudowę. Powinny prześcigać się w przekazywaniu wiedzy o tym, że selekcja pszczół na ich odporność jest nie tylko możliwa, ale i ważna i potrzebna dla przyszłości zdrowego pszczelarstwa. Te zaniedbania można zliczać i palców nie wystarczy, żeby je policzyć. Ale to pszczelarze powinni chcieć trzymać zdrowe pszczoły. Powinni zalewać hodowców telefonami i mailami z pytaniami o zdrowe pszczoły. Tak długo, aż ci się wreszcie obudzą. Ale dziś każdy instytut czy hodowca może się bronić słowami, które zresztą wspomniałem na nagranym przeze mnie filmie: "My wam damy te pszczoły, ale wy ich nie chcecie od nas wziąć!".
Zapraszam serdecznie do zapoznania się z ofertą "Bractwa Pszczelego".
Ponownie zapraszam do zapoznania się z tekstem Erika o hodowli na odporność.
Przede wszystkim zapraszam do refleksji i przemyśleń na temat naszych, jako środowiska, 40 letnich zaniedbań. Zaniedbań naukowców, zaniedbań hodowców, ale przede wszystkim zaniedbań pszczelarzy. Można je dostrzec najlepiej patrząc na przykład ze Szwecji.
Kończąc, napiszę tylko, że moja pasieka na dziś jest żywa. Owszem trochę rodzin osypało się, ale dla mnie nie są ważne martwe pszczoły, ale żywe. Zaczął się marzec, a ja jeszcze nie uchyliłem daszków w ulach. Czekam na dobrą pogodę, żeby to zrobić. W przyszły weekend ma być wystarczająco ciepło, ale zapowiadają deszcze. Myślę, że pszczoły jakoś radzą sobie beze mnie. I tak powinno być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz