sobota, 21 stycznia 2017

Selekcja chyba trochę przesadziła... czyli czy będzie 100% strat?

W związku z tym, że lato było jakie było, a i jesień też pożytkowo nie rozpieściła, najbardziej bałem się, że moje pszczoły umrą z głodu. Te obawy okazały się całkowicie bezpodstawne. Ule są pełne pokarmu... tyle, że nie ma w nich pszczół. Mój optymizm z późnego lata też był bezpodstawny. Dziś sprawdziłem większą część mojej pasieki (3 miejsca) i wygląda na to, że selekcja trochę przesadziła... Jest źle, bardzo źle. Ale po kolei.

Robota dzięciołów

Dziś po południu uznałem, że zajrzę na jedno z pasieczysk. Dawno na nim nie byłem i pomyślałem, że trzeba zobaczyć co i jak. Jest to pasieczysko nr 4 opisywane TUTAJ. Podszedłem do uli i okazało się, że w pierwszym ulu widnieje wielka dziura... Obstawiam dzięcioła. No chyba, że pszczołom było tak źle i miały tyle warrozy, że uciekły przez drewno nie bacząc gdzie wylotek... Czarny humor, wiem. Tyle mi pozostało. Głupie żarty, ale nie ma co wyciągać wniosków, że strata nie boli. Boli. Pod każdym względem. Tyle, że 2014 trochę mnie już na to przygotował... W każdym razie popatrzyłem przez wylotek, popatrzyłem przez dziurę - pszczół nie ma. Poszedłem dalej - i tam podobnie. Gdzie nie zaglądałem (przez wylotek) tam głucho. W zeszłym roku gdy zaglądałem przez górne wylotki to zawsze widziałem pszczoły - uwiązują się w taki sposób, że widać je na górze nad ramkami, a pod daszkiem. Dzięki górnym wylotkom widać co i jak. Ale nie w tym roku. W tym roku nie było ich widać przez górne wylotki od dawna (skrycie liczyłem, że jednak uwiązały się niżej), a dziś też nie uświadczyłem widoku zbitego kłębu. W związku z tym uznałem, że trzeba zajrzeć po prostu zdejmując daszki. No i zdjąłem... Szedłem przez wszystkie rodziny i zdejmowałem daszki. No prawie, bo do dwóch nie zajrzałem w ten sposób - przy czym w jednej przez górny wylotek pszczół nie widać, a druga była ze słabszych w jesieni, więc jej szans też nie daję (uznałem, że nawet nie ma co sprawdzać). W żadnym ulu nie zastałem żywej rodziny. Ostatecznie na pasieczysku nr 4 do zimy poszło chyba 8 czy 9 rodzin (w przytoczonym poście pisałem, że było ich bodaj żywych 11). 3 ule miały zdziurawione korpusy przez dzięcioły na wielkość pięści. A pszczoły? No cóż - ule w większości praktycznie puste.

Tu też robota dzięciołów - pusty ul po jednej
z ładniejszych rodzin z późnego lata:
było tu prawie pełne 2 korpusy pszczół "na czarno"
W zeszłym roku kilka rodzin, które padło z głodu tworzyło całkiem duże kłęby. W tym roku ule były puste i praktycznie bez osypów pszczół, albo kłębiki były na 2 uliczki i wielkość od 1/3 do 1/1 dłoni. Co to oznacza? Ano to (tak uważam), że pszczoły nie osypały się w zimie, ale główne uderzenie śmiertelne przyszło jesienią. Wtedy kiedy jeszcze pszczoły mogły wylecieć i umrzeć w polu. A te nieliczne rodziny, które dotrwały do zimy, były osłabione do rozmiarów kłębu wielkości pięści i w tej sytuacji zabił je mróz. Ale nawet gdyby mrozu po -20 stopni nie było, to taki kłąb i tak nie dotrwałby do wiosny. Tak to widzę. Część uli było tak ciężkie od pokarmu, że trudno je było dźwigać. Na części było w ramkach kilka wbitych pszczół (na powierzchni wielkości dłoni), ale 5 cm dalej zaczynał się pokarm. Słowem: pszczoły nie padły z głodu. Zabiły je choroby. Na tym pasieczysku pewnie pszczołom nie pomogły grasujące dzięcioły. Ale myślę, że dzięcioły mogły dołożyć tylko niewielką cegiełkę do śmierci rodzin.
... kłąb... (?)
Będąc już trochę podłamany uznałem, że pojadę na główne pasieczysko (nr 2). Tam do zimy ostatecznie poszło chyba 14 czy 15 rodzin (w przytoczonym poście pisałem o 17, ale potem liczba się zmniejszyła). Tam też nie zajrzałem do wszystkich (nie zajrzałem do 1 rodziny w ulu warszawskim, której też szans wielkich nie daję, choć teoretycznie szansę mają). I tam sytuacja jest lepsza, bo.... żyje jedna rodzina. 1 to o wiele więcej niż 0, nieprawdaż...? Tyle, że mamy dopiero 21 stycznia. Więc ta lepsza sytuacja może się jeszcze pogorszyć. W każdym razie nie żyje 4 rodziny z Fortu Knox (czyli wszystkie zgłoszone do projektu). Nie żyją wszystkie córki po VR'ce, po szwedzkiej AMM Norris. Nie żyją Elgony. A sytuacja w ulach jest podobna jak na opisywanym poprzednio pasieczysku: większość uli jest pustych lub miała mikroskopijne kłębiki, a osypu wewnątrz ula praktycznie nie ma (w jednym ulu większy, w innym mniejszy, ale mówimy może maksymalnie o paru setkach pszczół, a nie o paru tysiącach). Zabiły je więc choroby, a brak osypu w ulach świadczy o tym, że zginęły przed zimą, ewentualnie zmniejszyły się do zimy do rozmiarów paru setek pszczół i dokończył je mróz. Tak czy siak nie miały szans przez choroby, a nie przez mróz. Ule w sporej części pełne pokarmu i bardzo ciężkie. Na przykład ule przedwojennych rodzin Fortowych - ciężkie od pokarmu, a w uliczkach parę pszczół wyglądających jakby zawiał je tam wiatr. Puste i głuche.

.... i kolejny ... kłąb pszczół zimowych...
A ta jedna która żyje? To potomkini pszczół przedwojennych. Jest to matka z rodziny, która w 2015 roku rozwijała się najwolniej ze wszystkich pszczół przedwojennych i była najpóźniej dzielona. Potem ruszyła z kopyta i rozwijała się przez lato 2015 jak głupia. To od niej ciągle brałem pszczoły w drugiej połowie poprzedniego sezonu do nowo tworzonych odkładów (np. do matek po Elgonie, czy dla szwedzkiej AMM Norris). W sezonie 2016 ta rodzina też chyba najlepiej przezimowała. To była jedna z 2 najwcześniej dzielonych przeze mnie rodzin wiosny 2016 (ta oraz Elgon z warszawiaka). Ale pakiet utworzony ze starą matką padł (nie wiem, która to była, ale wiem, że to jedna z nieżywych rodzin z pasieczyska nr 4). Ta żywa rodzinka miała potem też przejściowe kłopoty bodaj w czerwcu, ale już nawet nie pamiętam jakiego były rodzaju (nie pamiętam czy straciła mi się tam kolejna matka...? po prostu nie pamiętam, ale wiem, że coś się działo i nie było to związane z chorobami, a raczej z matką). Ostatecznie wyszła na prostą i do zimy poszła bodaj na 16 ramkach (8x8) gęsto obsiadanych (stan na koniec sierpnia przynajmniej wg mojej pamięci). Dziś przez wylotek kłąb wyglądał w porządku. Nie mam pojęcia czy doczeka wiosny czy nie. Chciałbym, bo na razie zgodnie z moją wiedzą to moja jedyna żywa rodzina...

Po powrocie pod dom sprawdziłem pasiekę przydomową. Tu do zimy poszły w budce do apiterapii Elgon i VR (oryginał od Polbarta), AMM Norris, 2 dzikuski po Przedwojennych i Dobrej i jakieś nie wiadomo co w ulu warszawskim. Wszystkie nie żyją. Nie sprawdziłem kłody (Elgon), ale w niej w jesieni loty "gasły", więc zakładam, że dociągnęła najpóźniej do listopada.

Na około 30 sprawdzonych rodzin (z około 40 puszczonych do zimowli) żyje na dzień dzisiejszy jedna. I oby dożyła pożytków. Tak czy siak dorabianie sprzętu na ten rok nie stanowi już problemu.

Do sprawdzenia jeszcze 2 pasieczyska (las - 3 rodziny i pasieczysko nr 3 - tam ostatecznie do zimy poszło chyba 7 czy 8 rodzin). Widząc co się dzieje (i pamiętając co się tam działo w lecie) nie daję sobie wielkich nadziei.

A jakie wnioski z tego wszystkiego.
Wynik tegorocznej zimowli (jeszcze się nie skończyła) nie świadczy dla mnie o błędzie założeń metody, ale o wyjątkowej słabości pszczół. Ale też może coś dało się zrobić lepiej?
Puste gniazdo po AMM Norris. Zimowała na 9 ramkach WP
- nie wszystkie były odbudowane w całości
Wbrew różnym zarzutom jakie stawiano mi w sezonie jakobym tworzył za słabe rodziny - winą nie obarczam tego "błędu". Padły na przykład rodziny Fortowe, które jeszcze w sierpniu obsiadały praktycznie po 2 moje małe korpusy 18tki (jedna - Elgońska była mniejsza, obsiadała na czarno jeden mój korpus 18tkę). One na pewno nie były nadmiernie dzielone. Miałem też kilka bardzo prężnych średniaczków. Na przykład na pasieczysku nr 4 była rodzina która z końcem sierpnia obsiadała na czarno 20 ramek 18tek (jej ul był ciężki do podniesienia). Liczne rodzinki wśród padniętych to rodziny, które były zimowane na 14 - 16 ramkach 18tkach, które w końcu sierpnia gęsto obsiadały (to mniej więcej pełny korpus zwykły wielkopolski pszczół "na czarno"). Wiem, że to nie potęga, ale też nikt nie powie, że to nie są pełnowartościowe biologicznie rodziny zdolne do zazimowania. Poprzedniej zimy wiele moich rodzin było "słabszych". To nie kwestia siły tylko zdrowia. Pod domem trzy warszawiaki poszerzane miały gęsto obsiadane po 8 ramek w końcu sierpnia (w tych ulach też pozostało bardzo dużo pokarmu). To na pewno nie były słabiaki. Co najmniej połowa padłych rodzin była w bardzo racjonalnej sile w początku września. Ta która przeżyła była mniej więcej średnią spośród tych wszystkich, które padły. Padło sporo silniejszych i sporo słabszych.


Pokarm został, pszczół nie ma...
Winą nie obarczam też górnych wylotków. Spośród tych, które padły wylotki dolne miało bodaj 7 czy 8 rodzin. Dwie z padłych miały wylotki w środku wysokości ula (w tym jedna warszawska). Rodzina, która na dziś żyje to rodzina z górnym wylotkiem.

Niewątpliwie do tych spadków przyczynił się bardzo ciężki sezon - który opisywałem zresztą wielokrotnie. Swoje piętno odbiły na pewno rabunki. Musiało mieć olbrzymie znaczenie to, o czym wspominał w opisywanym przeze mnie wykładzie Thomas Seeley. Jak pisałem wygląda na to, że główne uderzenie poszło w rodziny w jesieni. A więc wtedy najwięcej rodzin mogło nałapać roztoczy. Jeżeli rodziny roztoczy mają mało, albo pada jedna rodzina czy dwie, to ilość przenoszonych do innych uli roztoczy nie wzrasta w mojej ocenie w wielkim tempie. Jeżeli natomiast sypie się 6 czy 8 rodzin na pasieczysku, to do pozostałych kilku może przenieść się ich bardzo dużo - i o tym właśnie mówił Seeley. Z drugiej strony przeniesienie roztoczy późno w jesieni nie powinno zabić pszczół. Takie śmiertelne przeniesienie roztoczy musiałoby raczej wystąpić w czasie ostatniego czerwienia, a więc może we wrześniu. A wówczas jednak żyły praktycznie wszystkie moje rodziny (poza kilkoma opisywanymi).
Pozostałość po jednej z rodzin

W tym roku też słyszy się o dużych stratach w okolicy. Jednak rok był bardzo ciężki dla pszczół (o czym mówiło wielu pszczelarzy), a u mnie na pewno najcięższy ze wszystkich (nawet wliczając katastrofalnie zakończony 2014). U mojego znajomego ponoć słychać 10 czy 11 rodzin z 35 puszczonych do zimowli (leczonych, choć dość późno, bo chyba z końcem września). Całoroczny głód nie pozostaje bez efektów. Nie mogę powiedzieć, że mam takie szczęście jak Kirk Webster, który trafił na bardzo dobre lata kiedy odstawiał leczenie. Szybko rozwijające się, dobrze odżywione pszczoły niewątpliwie mają inny potencjał (i też cukier nie zastąpi pszczołom nektaru). Po dobrym początku 2015 roku nastąpił chudy koniec i cały chudy sezon 2016. Pech.
Ramka WP po padłej AMM Norris
Teraz czekam wiosny, licząc że na pozostałych pasieczyskach przeżyje choć ze dwie, trzy rodziny, a ta jedna na pasieczysku głównym też da sobie radę. Selekcja w tym roku była zbyt drastyczna. Oby została choć ta jedna. Cokolwiek by się dalej nie działo, to w 2017 roku mogę też ponownie zapomnieć o miodzie. Nie jest to najważniejsze, ale jednak liczyłem, że przeżyje choć z 10 rodzin i będę mógł wreszcie osiągnąć ten oczekiwany 1 kg z ula. Na to trzeba będzie jednak poczekać do kolejnych sezonów.


UZUPEŁNIENIE - 22.01.2017r.

Dziś przeglądnąłem resztę moich pasieczysk (pasieczysko nr 3 gdzie zimowało około 8 rodzin i pasieczysko nr 5 czyli leśne).
I tu sytuacja ma się tak samo - wszystko padło. Ule wyglądają tak samo. Pokarmu dużo (niektóre ule mają po 8 - 10 ramek nabite pokarmem), a pszczół w ulach nie ma. W niektórych kilka pszczół jakby nawiał wiatr, w innych po kilkaset sztuk tworzących małe przemrożone kłębiki - takie jak te na zdjęciach z innych miejsc).
W całej pasiece przeżyła więc 1 rodzina. Przeżyła do 21 stycznia. Mając zeszłoroczne doświadczenia widzę, że nawet jeżeli rodzina obleci się wiosną nie ma żadnych gwarancji, że dożyje do maja, że pójdzie w siłę, że uda się ją skutecznie rozmnożyć. Mimo wszystko trzymam za nią kciuki, bo jeżeli jej domniemane i hipotetyczne przyszłe przeżycie nie będzie zwykłym przypadkiem, a znalezieniem czegoś wartościowego, to nawet tak olbrzymie straty nie idą na marne. Przy tak wielkiej ilości odbudowanej woszczyny i gotowego pokarmu w ramkach, w przypadku dobrego zdrowia rodzinki można ją będzie rozmnożyć do wielu nowych. Ale znów gdybanie i dzielenie skóry na niedźwiedziu... 

Niezależnie od wszystkiego trzeba będzie pomyśleć o nowych rodzinach. Niestety na wiosnę trzeba będzie zapewne kupić kilka rodzin traktowanych standardowo - a więc leczonych. Na dzień dzisiejszy nie można zupełnie przyjąć, że ilość rodzin w ramach pasiek kolegów ze stowarzyszenia pozwoli na uzupełnienie takich strat jakie rysują się wśród kolegów. Wstępnie wygląda na to, że w 2017 ilość rodzin nieleczonych raczej się zmniejszy niż powiększy. Myślę też, że nawet jeżeli straty projektu Fort Knox nie pozwolą na odbudowę wszystkich osypanych pszczół, zarówno moich jak i kolegów, to przynajmniej uda się uzyskać kila rodzinek w zamian za 4 oddane do wspólnej puli. Niewątpliwie też trzeba pomyśleć o łapaniu rójek. Poza tym kluczem musi stać się rozwijanie projektu "Sztuczna barć" i budowanie populacji w okolicznych lasach. Być może brak wiosennej pracy przy pszczołach pozwoli mi w tym roku na zbudowanie większej ilości skrzynek i umieszczenie ich w lasach.
Po kilkugodzinnym dołku i zwątpieniu wstąpiła we mnie nowa determinacja. 

12 komentarzy:

  1. No cóż... i tak bywa. Ważne aby się coś ostało i jest jeszcze szansa na to... Selekcja przyśpieszyła i to wąskie gardło naprawdę zrobiło się bardzo wąskie... Tak jak piszesz to tylko pokazuje jak te nasze pszczoły są słabe... Trzymam kciuki aby ostało się jak najwięcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. już jestem po przeglądach pozostałych i w całej pasiece na dziś (a raczej na wczoraj) żyje tylko jedna rodzina. te łącznie 3 niesprawdzone ule były mizerne i słabe. nie miały szans. Więc o ile przeżyje ta jedna to będzie można mówić w pewien sposób o wąskim gardle. Jeżeli ta jedna nie przetrwa, to po prostu trzeba będzie zacząć od początku (choć zapewne nie od zera).

      Usuń
  2. Faktycznie nasze pszczoły są bardzo słabe. Tak jak u mnie w tamtym roku praktycznie taka sama sytuacja. Miodu dużo pszczół w ulach brak. One po prostu wylatują i nie wracają. Też została mi jedna nie leczona w bardzo kiepskiej formie. Jednak, że miałem jeszcze dwie leczone dlatego udało mi się jakoś odbić. Nie chce cie broń Boże namawiać na leczenie. Wychodzi na to, że te przedwojenne były od gościa który normalnie leczył dlatego na początku były takie silne, a potem zbiegiem czasu stawały się coraz słabsze. Trochę dziwi mnie że na wszystkich pasieczyskach padły jednakowo. W końcu miały na pewno nieco inne warunki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sławek u Ciebie jak sytuacja? Lepiej niż rok temu?

    OdpowiedzUsuń
  4. Lepiej. Padło dopiero 6 z 16 chyba. Ale nie wiem w jakiej są formie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie te w, których pokładałem większe nadzieje poradziły sobie gorzej niż te przypadkowe ( tzn z matkami unasienionymi u mnie na pasieczysku). Jednak jeszcze za wcześnie na wnioski.

      Usuń
  5. Mam nadzieję że ostanie Ci się choć ta jedna rodzinka.
    Swoje przeleczyłem w grudniu kw szczawiowym i po moich obserwacjach osypu szanse na przeżycia miała by może jedna rodzin.
    Pozdrawiam marbert

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Robercie,
      na tą chwilę wygląda, że nie jest najgorzej, choć na pewno to nie jest potężna rodzinka. Wczoraj zajrzałem do niej przez uniesienie daszka, żeby zobaczyć jak z pokarmem (Przy tak dużej selekcji jakoś nie pasowałoby mi jakby padła z głodu...). Siedzi gęsto w 3 uliczkach na górze - nie patrzyłem do dalszych, czy tam jeszcze są pszczoły po bokach kłębu. Pokarmu dużo, pszczoły wyglądają dobrze. Jak nie pokonał jej ten mróz to mam nadzieję, że będzie już dobrze. I oby moje zaglądanie jej nie przeszkodziło. Do oblotu już tam nie zaglądam - i oby oblot był.

      Mam nadzieję, że u Ciebie wiosną będzie dobrze.

      Usuń
    2. Liczę na 6 rodzin. Pozostałe padły do zimy. Bez znaczenia VR czy inne. Nawet odkłady co wyhodowały sobie matkę (przerwa w czerwieniu znaczna) tez w większości padła. "Stary" elgon co miodu nie przynosił przetrwał choć po kwasie posypało się sporo (czarno) a najlepiej CW od Łukasza osyp minimalny.
      Jak chcesz tą matkę starego elgona to jak dotrwa do wiosny to Ci podeślę.
      CW spróbuję rozmnożyć ale nie obiecuję bo jak widzę czasu wiosną mało miał będę. (taka praca zawodowa).
      Ale jak się uda to jednodniówki podeślę.
      Lub Łukaszowi tą matkę niech rozmnoży.

      Usuń
    3. W takim razie trzymamy kciuki za te 6 i za moją jedną :)

      starego elgona bardzo chętnie przyjmę (choć wciąż nie rozumiem czemu chcesz się pozbyć takiej pszczoły, która w miarę sobie radzi :) ). Jakąś córkę po CW też chętnie wezmę. Dużo pracy przed nami, żeby się odbudować. ale z każdym rokiem powinno być lepiej. byle coś przeżywało - nawet takie pojedyncze :)

      Usuń
    4. Elgona podzielę na ile się tylko da więc liczę że jak się przekrzyżuje to da coś miodku. Matka ma już trzy zimy więc może odchowasz po niej coś wartościowego. Nie wiem czy by przeżyła bo osyp po kwasie był znaczny ale rodzina nie wykazywała jakiś oznak słabości.
      Po za tym zamierzam leczyć już kwasami a tylko ze 4 może 5 wywieść w inne miejsce i nie leczyć.
      Zmieniam swoje podejście a jak mogę być pomocny ( coś z tych matek może Ci da szansę).
      Pozdrawiam

      Usuń
    5. coś co żyje długo i radzi sobie w miarę może pokazać trochę wartości. Według Howisa pszczoły dawniej osypywały się dopiero przy ok. 7000 sztuk porażenia. Jeżeli zdrowa rodzina ma sporo mniej to powinna sobie z tym jakoś radzić. Widać z tego, że 200 czy nawet 1000 sztuk nie powinno być dla pszczół problemem. A jest, bo umierają na potęgę. Ja zresztą (choć nie mam takiej wiedzy) nie podejrzewam, żeby u mnie był taki ogromny stopień porażenia w każdej jednej rodzinie. Zgodzę się, że mogło tak być w 1/3 czy połowie - ale nie we wszystkich. Po prostu pszczoły są słabe i wykańczają je inne rzeczy.

      Na miód jest jeszcze czas. znaleźć pszczołę co nosi miód to nie problem. problem znaleźć taką co będzie przy tym żyła w zdrowiu :)

      Trzymaj się Robercie i oby do wiosny z pszczołami! :)

      Usuń