wtorek, 26 maja 2015

Stuptuty

Stuptuty stają się podstawą mojego pszczelarstwa. Na równi z kapeluszem i podkurzaczem. I faktycznie ostatnio je zakładam do pszczół. Po doświadczeniach z ostatniego weekendu, uznałem, że będę to robił dopóki nie będę miał w każdym ulu czerwiącej matki. Ale do rzeczy.

Niestety wiosna nam się zepsuła, pogoda nie dopisuje, a pszczoły przez to są "gorsze", choć już i tak są złe przez moje działania. Jakby tego było mało, z uwagi na obawy sąsiadów musiałem pszczoły wywieźć jakiś czas temu spod domu. Przewiozłem 4 rodziny na działkę przyjaciół i liczyłem, że tam pszczółki się zadomowią. Niestety trochę się przeliczyłem. Pszczoły nie lubią stresu. Mogą wtedy zrobić głupie rzeczy. Do tego pogoda nie sprzyja unasiennieniu matek. Połączenie A z B daje nam zabicie matek przez rodziny (lub ich śmierć w transporcie)... Wszystkie 4 rodziny, które wywiozłem, 8 dni (chyba) po wywózce w czasie przeglądu okazały się bezmatkami... A na pewno przed wywiezieniem w każdej matka była, choć tylko w jednej była czerwiąca. Resztę po prostu wywiozłem, bo musiałem. W takim stanie w jakim były.
Chociaż w dwóch rodzinach teoretycznie mogą być matki, tylko nie unasiennione... z uwagi na kiepską pogodę... To byłoby chyba jeszcze gorsze, bo gdyby pszczółki miały takie matki, to być może nie w głowach byłoby im pielęgnowanie mateczników, a może i nawet by je zniszczyły. Na szczęście jedna rodzina miała sporo czerwiu i praktycznie jeden odbudowany korpus... żeby było śmieszniej odbudowany pod kątem 45 stopni do układu ramek. Był to pakiet ze starą matką z jednej z kupionych rodzin. I to właśnie w tej rodzinie na szczęście znalazłem mateczniki. Niestety - jak już pisałem wcześniej moje pszczółki są wyjątkowo złe gdy bronią swoich mateczników... Wiem, wiem... ten akapit jest dość "rwany" i nie zachowuje ciągu logicznego wypowiedzi... Ale takie też są moje wspomnienia tegoż przeglądu i dlatego Czytelnik będzie musiał jakoś poskładać ciąg zdarzeń sam z tych kawałków... Pszczoły były tak wściekłe, w sposób jakiego jeszcze chyba nie doświadczyłem. Wynikiem tegoż przeglądu było 29 odliczonych żądeł przez prawą skarpetkę i 14 przez lewą. Wysypałem po przeglądzie podobną ilość pogniecionych pszczół z moich butów roboczych, w których wtedy byłem, a które zapewne z uwagi na swój utrwalony przez długoletnią pracę zapach pobudzały pszczoły do ataku. Na myśl o moich "waniających" butach roboczych, co słabszych nerwów Czytelnik zapewne już mdleje... ale to było nic w porównaniu z jadem sączącym się przez skarpetki. Do tamtych żądeł trzeba było doliczyć kilka - na szczęście niewiele - "strzałów" w uda i ramiona. Łącznie doszło pewnie do około 50 żądeł tamtego dnia. Ale udało mi się wyjąć - a raczej wyrwać - po kawałku odbudowanej przekątnie woszczyzny z czerwiem zasklepionym i matecznikami do dwóch z pozostałych trzech rodzin. Czwarta - czy też trzecia z trzech pozostałych - z tego co pamiętam, była jednym z moich pakiecików do której podałem matecznik i w której stwierdziłem wygryzioną matkę. Nie dałem radę jej ratować, bo pewnie zginąłbym na miejscu gdybym został tam chwilę dłużej. Do tego w tej rodzinie dominowały trutnie. Uznałem, że przy garstce robotnic, bezmatku i sypiących się igłach w kostki, nie będę ratował rodziny, która i tak pewnie nie miałaby wiele szans... Żałuję jej, ale nie chciałem już tam zostać ani chwili dłużej. Mam nadzieję, że matki wygryzą się kiedy pogoda pozwoli im się unasiennić i uda się uratować wspomniane trzy z tych rodzin.

Jeżeli chodzi o inne pszczółki to dziś ostatecznie wywiozłem resztę mikrorodzinek spod domu. Z 4 mikropakiecików ostatecznie zrobiły się dwie, z czego w jednej od paru dni czerwi przepiękna matka-gigant. Przyznam, że tak dużej matki jeszcze nie widziałem. W drugiej rodzince jest nieczerwiąca matka z krótkim odwłokiem. Rodzina dostała rameczkę jajek i młodych larw. Zobaczymy czy założy mateczniki, czy też będzie trzymać przy życiu tą matkę, na której czerwienie ja raczej już nie liczę... W razie czego za parę dni, jak skończą się deszcze, a pogoda się poprawi dorzucę rodzince jakiegoś czerwiu na wygryzieniu i może kolejną rameczkę z jajkami, a tą matkę im zabiorę. Niestety pogoda jest zła od tak długiego czasu, że część matek nie zdoła się pewnie unasiennić...
Trzy z innych mikrorodzinek, których zrobiłem sporo, padły. A może pszczoły rozleciały się po innych ulach? Bo uliki w każdym razie były puste. Reszta jakoś sobie radzi, choć co do 2 nie jestem pewny czy mają czerwiące matki... A ile teraz mam tych rodzin? Nie wiem już sam, bo się zgubiłem, ale paręnaście... W większości to rodziny wielkości mniejszych czy większych odkładów. 2 rodziny są dość "solidne" jak na te podziały, które robiłem i może uda się, że wezmę z nich po 2 słoiczki miodu w lecie. Reszta zapewne spokojnie da radę się odbudować do końca roku. Może dadzą po ramce nawłoci? Niestety "walka" z dziką zabudową i wycofywanie starych ramek pozbawiło pszczoły tak cennej w czasie rozwoju woszczyzny.  Muszą na nowo odbudować gniazda i pewnie nie dadzą rady już tego zrobić na tyle prężnie i szybko, żebym miał z nich miodową "pociechę" w tym roku. Ale to nie ważne. Plan był mniej więcej taki, żeby potroić liczbę rodzin odpuszczając miód. I mniej więcej się to udało, choć gdyby pogoda się nie zepsuła matki, z tych rodzinek, które nie przetrwały, z większą dozą prawdopodobieństwa by się unasieniły i być może przetrwałoby ich więcej. Teraz najważniejsze jest to, żeby pogoda się poprawiła i żeby rodzinki zaczęły stabilizować swój żywot oraz żeby pszczelarz przestał im przeszkadzać. Wycierpiały od niego już wystarczająco wiele w tym roku!

7 komentarzy:

  1. O rany. Współczuje. Jakbyś miał teraz cofnąć czas do czasu przywiezienia tych rodzinek do siebie to czy coś być zrobił inaczej i jak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma co współczuć. Ja ogólnie nie uważam mojego wiosennego czasu za zły, choć prawda, że mogło być znacznie lepiej. to już taka rzeczywistość. Ja zrobiłem kilka mikrorodzinek, które nie dały rady przetrwać, prawdopodobnie przez pogodę. Nie przeskoczymy tego, że od 2 tygodni leje i jest zimno... Te najmniejsze rodziny po prostu nie przetrwały tego ostatniego okresu.

      Kuba, nie można cofnąć czasu, nie wiedziałeś? ;-)

      Jeżeli chodzi o to co można było zrobić inaczej, to była jedna główna sprawa: trzeba było przystosować moje ule w taki sposób, żeby nie było pustych miejsc dookoła ramek na dziką zabudowę. To wymusiłoby budowanie w dostawionych ramkach, nie byłoby darcia dzikiej zabudowy i marnowania pracy pszczół na dziką woszczyznę (po przetopieniu uzyskałem z tego prawie 2 kg wosku - to 2 kg "zmarnowanej" pracy, która dziś mogłaby wspomagać już istniejące rodzinki...)

      Natomiast reszta tego co się wydarzyło to mniej lub bardziej nieszczęśliwy splot różnych okoliczności:
      - chłodne weekendy marcowe po przywiezieniu rodzin - w tygodniu, kiedy siedziałem w pracy było ciepło i pszczoły goniły z rozwojem, a wieczorami i w weekendy był chłód i nie mogłem robić przeglądów, kontrolując stopniowo odbudowy ramek - na skutek tego pszczoły polepiły na dziko co się dało;
      - wyjątkowo zimne i mokre ostatnie tygodnie - to spowodowało głód i straty tych mikrorodzinek i część matek się nie unasienniła;
      - konieczność wywózki na szybko rodzin spod domu nie bacząc na ich stan - o tym jakie były tego skutki pisałem w postach (fakt, można było matki wrzucić do klateczek, ale te 3 zapewne i tak by się nie unasienniły).

      Więc nie ma co cofać czasu - pogody nie przeskoczymy, trzeba się z tym pogodzić.

      Usuń
    2. Chyba oczywiste, ze nie pytałem o magiczne cofnięcie czasu ale o wnioski na przyszłość w tym kontekście.

      Usuń
  2. A te matki to chyba w stresie zabiły bo chyba mało prawdopodobne aby we wszystkich zostały zgniecione.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm a było rodzinkom dać ramki z węzą. Jak by się odbudowały nabrały wigoru to wtedy można się bawić z dzikimi zabudowami ;) Pomyśl może, żeby poddać kilka matek unasiennionych, bo te które wygryzły się z 2/3 tygodnie temu to już się pewnie nie unasiennią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do matek - zgoda, myślę o tym. Może wezmę parę mateczników (jak się pojawią) od znajomego jeżeli się uda w pierwszych ciepłych dniach i wrzucę w te ule. Byłaby szansa, że matki, które przeżyły u niego zeszły rok (a to pszczoły "lokalne" nie wymieniane od lat) unasiennią się "przedwojennymi" trutniami. Może by coś z tego ciekawego wyszło? ;-)

      Co do węzy - nie rozumiem co to ma do tej całej sytuacji? Co ramka z węzą miałaby pomóc na pogodę czy problemy z unasiennieniem matek? Pszczoły nie potrzebują węzy do niczego i węza nie załatwia żadnego problemu pszczelarstwa, za to kilka spowodowała...

      Usuń