Zbliża się koniec sezonu. Za wcześnie jednak na podsumowania. W zeszłym roku o tej porze byłem dużym optymistą. Rodzinki szły do siły i choć nie zbierały miodu (bo nie było), to jednak cieszyły oko... A skończyło się jak wiadomo...
Ale w tym roku wierzę głęboko, że będzie inaczej - przynajmniej jeżeli chodzi o koniec sezonu i początek następnego. Tą wiarę czerpię z faktu, że na pasiece zgromadziłem inną genetykę pszczół.
Ten rok był jednak dla mnie po stokroć ważniejszy z innych powodów. Przede wszystkim udało mi się nawiązać kontakty pszczelarskie z ludźmi, którzy myślą podobnie do mnie. I choć większość z nich "upiera się" na oferowanie znacznie więcej pomocy pszczołom niż ja im daję, to wiem, że wszyscy idziemy w tym samym kierunku. A w praktyce oznacza to, że nie jesteśmy już sami. Jeżeli pszczoły się osypią, mamy skąd brać pakiety czy odkłady z matkami, które budzą duże nadzieje na wygranie naszej batalii. Nawet jeżeli ta pomoc ograniczy się do ilości pakietów czy matek, które można policzyć na palcach jednej ręki (i to mojej ręki!) to i tak jest to znacznie więcej niż mogłem oczekiwać rok temu. Wierzę, że z uwagi na tą pomoc nikt z nas od 2016 roku nie będzie już zaczynał od zera. Jeżeli osypie mu się pasieka będzie zaczynał mniej więcej od punktu gdzie jest nasza "średnia", z pszczołami, które prowadzone są zgodnie z naszym wspólnym celem i naszym wspólnym kierunkiem. 2 - 3 "obiecujące" matki znaczy więcej niż kupowanie 20 - 25 odkładów od znanych hodowców pszczół, którzy walczą z warrozą każdym możliwym sposobem, nie bacząc na cenę jaką przy tym płacą dla całego świata pszczelarskiego. Ale przejdźmy do mojej pasieki.
W ostatnim czasie mało pisałem, choć działo się względnie sporo.
Obecnie posiadam 4 pasieczyska.
Pasieczysko 1 - pszczoły wróciły pod dom. Cóż, to znany fakt, że po przeniesieniu uli, pszczoły wracają na swoje stare miejsce... Może nie do końca o to chodziło, ale i w tym przypadku wróciły. Przywiozłem pod dom 2 rodziny z Elgonami. Niestety w obydwu rodzinach (były tam matki z rodzin przywiezionych z Dolnego Śląska, tam też unasiennione) matki okazały się kalekami - jednej i drugiej matce brakowało po kawałku tylnej nogi. O dziwo ładnie czerwiły - zwłaszcza jedna, którą pszczoły chciały wymieniać. Obydwie matki zostały usunięte z ula i przesłane koledze Łukaszowi - a nuż zostaną przyjęte i podejmą czerwienie. Geny tych matek są w mojej ocenie "obiecujące" choć z uwagi na ich stan fizyczny daleko im do doskonałości produkcyjnej. Ale może Łukaszowi uda się rozmnożyć te geny unasienniając swoją pszczołą? Kto wie co z tego powstanie.
Rozważam przywiezienie jeszcze jednej rodziny pod dom. Oczywiście Elgona, bo daje większą nadzieję na brak żądeł w ciałach sąsiadów... Te pszczoły, które są pod domem nie atakują nawet w bezpośredniej odległości od uli... Dziwne te pszczoły...
Pasieczysko 2 - to moja główna pasieka. Tam chciałbym gromadzić co do zasady najbardziej obiecujące geny i mieć ule najliczniej. Na dziś mam tam pszczoły "przedwojenne", Elgony i Finki. A raczej Finkę (bo ostatecznie tylko 1 z 3 matek wróciła z lotu i podjęła czerwienie) i kundle po niej.
Pasieczysko 3 - mam kilka rodzin na działce kolegi. Na dziś 7 lub 8 rodzin (w tym 3 weselne, dwuramkowe, które przy ostatnim przeglądzie nie miały jeszcze czerwiu, choć matki chodziły we wszystkich). Sam nie wiem ile dokładnie ich jest, bo kilka tygodni temu olbrzymia wichura zrzuciła jeden z uli. Został postawiony na nogi, ale nie wiem czy przeżyła to matka. Ponieważ w ulu była podana matka nieunasienniona to pszczoły nie miały możliwości "w razie W" pociągnąć sobie mateczników ratunkowych. Nie pomyślałem sprzątając po wichurze, ale mogłem podać im ramkę z młodym czerwiem. Była to jednak wizyta na szybko i bez dymu tylko na sprawdzenie i poprawienie prowizoryczne sytuacji. Ale pojadę tam lada dzień i sprawdzę jak to wygląda.
Przy tej wichurze bezcenne okazały się pszczoły dużo kitujące (taką jest "przedwojenna"). Większość uli nie była ruszona, choć z kilku zwiało daszki. Powałki trzymały się jednak jakby przyklejone super-glue.
Pasieczysko 4 - udało mi się załatwić czwarte miejsce w mojej wsi, jakieś 2 - 2,5 kilometra od domu. Na dziś mam tam Elgona (unasiennionego u mnie) i 4 rodziny od kolegi Łukasza. Trafiły tam, a nie na "dwójkę" z uwagi na brak miejsca. Uznałem też, że lepiej nie przewozić "zadomowionych rodzin", żeby nie narażać ich na stres. Wiążę z tamtym miejscem duże nadzieje - zarówno z uwagi na pszczoły jak i bazę pożytkową. Ale przekonamy się o tym w przyszłym roku. Docelowo chciałbym mieć tam około 8 - 10 rodzin, ale zobaczymy na ile wyrazi zgodę właściciel działki.
Zamierzam na przyszły rok znaleźć 5te i ostatnie miejsce na pasiekę - w lesie. Chciałem zrobić to w tym roku, ale brak czasu mnie powstrzymał. Po sezonie podejmę w tym kierunku kroki. Przy rozmnażaniu pszczół w przyszłym roku, chcę przewozić zrobione pakiety między tymi pasieczyskami, aby mieszać ze sobą przeżywające geny.
Generalnie mam na dziś ponad 30 rodzin (a raczej "rodzinek" bo to dość niewielkie kolonie - kilka 3 ramkowych) i jest to liczba, którą przy moim trybie pracy przestaję ogarniać. Chcę jednak zgromadzić możliwie dużą i różnorodną genetycznie ilość pszczół, aby w przypadku znaczących strat mieć się z czego odbudować. Liczę na to, że zeszły rok już się nie powtórzy... Stąd też większa ilość miejsc - w przypadku lokalnego wystąpienia jakiegoś patogenu jest większa szansa, że ogólnie pasieka nie przestanie istnieć, jak w końcu 2014 roku.
Do tego mam ograniczoną ilość wolnych korpusów (pewnie wystarczy "na styk" do zazimowania - jeżeli duża ilość rodzin przeżyje to będę musiał dorobić sporą ilość, żeby pszczoły nie wyroiły się z końcem kwietnia przyszłego roku) i ramek. Prawdopodobnie będę musiał rozważyć podniesienie uli o jeden korpus i pozwolenie pszczołom na dobudowanie sobie woszczyzny w dół bez ramek - taki zresztą w ramach eksperymentu miał być mój pomysł. Ale to niewątpliwie utrudni pracę i poklei ule.
Na dzień dzisiejszy jeszcze w 2 czy 3 ulach zostały mi mateczniki na wygryzieniu. Trzeba będzie pomału zamykać stragan na zimę...
2 najsilniejsze rodziny to pakiety zrobione z matkami "przedwojennymi" w maju. Do dziś odbudowały po 3 moje korpusy, czyli równowartość 2 pełnych korpusów wielkopolskich. Z nich też udało mi się przed połową lipca wziąć łącznie jakieś 6 kilo miodu. Na dziś rodzinki zostawiłem jak są i zamierzam spróbować zostawić je już bez przeglądów i bez dokarmiania. Liczę, że dadzą radę. Pewnie skusi mnie, żeby do nich w sierpniu zajrzeć i zobaczyć jak z pokarmem, ale będę starał się powstrzymywać...
Prawie za każdym razem kiedy jestem na pasiece (czasem co parę dni, a czasem co 2 - 3 tygodnie) rodziny dostają po słoiku syropu lub syty z przegotowanego pokarmu zeszłorocznego. Liczę, że pokarm, który im podam + nawłoć pozwoli na odpuszczenie "tradycyjnego" zakarmiania zimowego. Tego chciałbym uniknąć z uwagi na "uderzeniową dawkę" cukru jakim musiałbym "zalać" rodziny. Myślę że systematyczne, rozłożone w czasie, podawanie cukru w małych ilościach, nie odbije się negatywnie na kondycji rodzin (w związku z podaniem sztucznego pokarmu), gdyż będą mogły systematycznie mieszać syrop z donoszonym nakropem. Czekamy wszyscy na nawłoć...
UZUPEŁNIENIE - GŁÓD I RABUNKI...
No i cóż... muszę przyznać się do kolejnego błędu z mojej strony - tym razem złej oceny stanu zakarmienia rodzin...
Odwiedziłem parę dni temu pasieczysko 3 (po ok. 2,5 tygodnia nieobecności). Na tym pasieczysku pszczoły okazały się głodne... Praktycznie tylko w 1 z uli miały jakikolwiek pokarm. U reszty było sucho w ramkach. Przy ostatniej mojej wizycie miały całkiem sporo (tak mi się wydawało) jedzenia, jak na rozmiary rodzin... Widać gorąc i susza dały się pszczołom we znaki. Trochę mnie to dziwi, bo to dość "dzikie" miejsce - dookoła lasy i sporo nieużytków... Wydawało mi się, że o ile pożytków towarowych pszczoły mieć nie będą, to głód im nie grozi... No i pomyliłem się. Ale, o dziwo, 5 większych rodzinek rozwija się bardzo ładnie - pomimo pustych komórek w górnych częściach plastrów.
Za to susza i głód doprowadziły do rabunków i śmierci moich rodzinek weselnych... W dwóch były matki unasiennione, bo praktycznie po 2 rameczki były pokryte młodym czerwiem. Cóż to moja wina, że rodziny były niewystarczająco podkarmione - choć jak piszę przy ostatnim przeglądzie miały w mojej ocenie "wystarczająco", żeby dać sobie radę i dlatego odstąpiłem od podkarmienia - i zrabowały małe rodzinki weselne... To był smutny widok... i przypomniała mi się końcówka 2014... Na dennicy trochę martwych strażniczek i puste od pokarmu ramki z niewygrzanym czerwiem otwartym i zakrytym...
W związku z tym każda z 5 rodzinek dostała po 2 słoiki syropu. Myślę, że na ten czas im wystarczy. Następnym razem dostaną kolejne słoiki, a dookoła pomału zaczyna kwitnąć nawłoć, która w tamtym miejscu występuje masowo.
To pasieczysko jest dość daleko od mojego domu i zaglądam tam najrzadziej... Może trzeba jednak zaglądać częściej...?
A po co im gotujesz ten zeszłoroczny miód? Ja daję surowy.
OdpowiedzUsuńpisałem w którymś z wcześniejszych postów - w paru ulach pojawiła się biegunka i ten pokarm był głównym podejrzanym... (w niektórych słojach skrystalizowany zaczął "rosnąć"). podawałem 2 rodzinkom ten pokarm zagotowany na próbę i biegunki nie było. więc przegotowałem wszystko i podaję przegotowane - teraz biegunki nie widzę. oczywiście mogła być jakaś inna przyczyna, ale nie chciałem ryzykować.
Usuńno i nazywanie tego "miodem" to nadużycie :-) owszem na pewno trochę miodu w tym było, ale większość to przerobiony syrop.
Ok. Ciekaw czy ma to plusy czy minusy jak się gotuje te różne polipeptydy i białka z miodu. :P Bo wiedz niektóre rzeczy lepiej nie łykać w ogóle niż łykać przetworzone.
UsuńI jeszcze jedno? Przekonałeś sąsiadów do powrotu? Ale w kłodach czy kłody puste?
Acha w tym sensie, ze ziołomiód a nie gotowy syrop. Teraz się zorientowałem. No to nie wiem. U mnie te odkłady z 1 lipca prawie nic nie mają. Jak nawłoć nie da to się osypią pewno.
Usuńwiem, że nie ma to wiele wartości... ale wciąż wydaje mi się (z akcentem na wydaje), że jest to bardziej wartościowe (albo może: lepiej przyswajalne) niż tradycyjny syrop czyli cukier z wodą... Uznałem, że to skarmię do końca - zostało mi niewiele. Alternatywą było robienie miodów pitnych ;-) ale że nie piję dostaną to pszczoły... ;-PP
Usuńmyślę, że "ziołomiód" to też nadużycie. to po prostu był syrop przerobiony przez pszczoły i odwirowany z ramek + tyle co dały radę donieść w jesieni (a w zeszłym roku z nawłocią było u nas kiepsko).
Pszczoły są w ulach. Kłody puste do przyszłego roku. Po tym jak sąsiadka powiedziała, żebym pszczoły przywiózł (sąsiad dalej nie jest szczęśliwy ;-) ) to zrobiło się już na tyle późno w sezonie, że uznałem - za radą Łukasza zresztą - że za późno, żeby odbudowały rozsądne gniazdo na dziko. Ul zawsze można łatwo zasilić nalotami albo czerwiem, a do tego łatwo podkarmić gdyby mała rodzinka nie zrobiła tego sama przed zimą... a przy kłodach ciężko zapewnić to wszystko... więc stoją puste do maja przyszłego roku, żeby rodziny miały szansę fajnie się odbudować i same zakarmić. Szkoda, ale że była cała ta akcja z wywózką pszczół nie można było tego rozsądnie zrobić, żeby te rodziny miały sporą szansę przezimować...
Też nie miód pitny tylko ziołomiód pitny. :D
OdpowiedzUsuńMI też się wydaje, ze taki przerobiony jest mniejszym złem. Tak samo jak sfermentowane pasteryzowany jogurt odzyskuje cześć witalności surowego.
A od Łukasza jakie brałeś geny?
OdpowiedzUsuńŁukasz wybrał co uważał. dostałem Primorską, Bf i 2 kundelki po Łukaszowych pszczołach. zobaczymy co będzie z nimi w przyszłym roku.
UsuńBartek te Elgony przyjęte i czerwią ładnie... Zazimuje je chyba w małych ulikach tych moich mini plusach...
OdpowiedzUsuńfajnie :-) zobaczymy czy przezimują. jakby dały radę to ciekawy jestem córek po nich. obawiam się jednak, że pszczoły będą chciały je wymienić przed zimą...
Usuń