W końcu zeszłego tygodnia (sam początek marca) - po latach walki, w której lały się krew, pot i łzy - ukazała się wreszcie moja pszczelarska książka... No dobra, nie wszystko to się lało. Krwi nie było, łzy też nie ciekły - choć leciały nie raz słowa niecenzuralne - a pot... no cóż, pewnie zdarzyło mi się od czasu do czasu spocić. Lał się za to miód, bo moja żona rozbiła dymion z ok. 25 l tego cennego płynu po 2-3 miesiącach fermentacji. Musiałem rozbierać kuchnię i zdejmować podłogę (drewniana na legarach). Jak się zapewne domyślacie: śmiechom nie było końca!
Od razu napiszę, że ten post jest dla mnie trudny do napisania, bo po pierwsze, trudno mi się samemu chwalić - więc pochwalę się tylko tym, że po latach udało mi się temat domknąć (no dobra, pewnie się czasem jeszcze czymś pochwalę). Po drugie - co chyba nawet istotniejsze ze wstępnych zastrzeżeń - tematy wydawania tej książki, zawarte w niej treści i moja pisanina są tak wielowątkowe i złożone, że nastawcie się na mój dygresyjny sposób wypowiedzi do kwadratu. Oczekujcie więc poniżej dygresji do dygresji zawartych w dygresjach. Mam nadzieję, że najwytrwalszym czytelnikom uda się przy tym śledzić wątek główny tego posta. Pewnie też post nie będzie ułożony ani chronologicznie, ani od wątku najistotniejszego (być może będzie od nieistotnej dygresji przez rzeczy ciut ważniejsze, do tych najmniej ważnych).Rzecz jasna - od razu i na wstępie - bardzo serdecznie zachęcam do kupienia książki i zapoznania się z zawartymi w niej treściami (między innymi w ten sposób możesz wspierać rozwój pszczelarstwa opartego na naturze)! Mam wielką nadzieję, że Wam się spodoba! Książki nie posiadam we własnej dystrybucji - zajmuje się tym wydawca, czyli Bartnik Sądecki - można ją więc nabyć w sklepie Bartnika. Jeśli ktoś chce książkę kupić, to jedyne źródło jest w sklepie u pana Kasztelewicza.
Już teraz - choć dopiero parę dni temu książka zawitała w domu pierwszych czytelników, zaczynam otrzymywać pozytywne recenzje. Oczywiście, liczę też na te krytyczne - takie, z którymi będzie można racjonalnie i rzeczowo polemizować. Chodzi mi przy tym o polemikę merytoryczną np. z pewnymi uproszczeniami (które na pewno tam się musiały znaleźć, o ile miałbym tą książkę kiedykolwiek skończyć i miałaby liczyć poniżej wielu tysięcy stron) czy przyjętymi koncepcjami, a nie taką, jaka nie raz się tu czy na kanale YT pojawiała (np. znów, upraszczając: "Ty robisz wszystko źle"... no cóż, może i robię? Rób inaczej i nie zawracaj mi głowy...).
Książkę zacząłem pisać bardzo dawno - wiele lat temu. Już wtedy miałem o niej pewne przemyślenia - o treściach, jakie powinny się tam znaleźć. Mieliśmy ją pisać w kilka osób - dzieląc się wątkami i tematami. Potem próbować wszystko jakoś skompilować, zredagować, część wątków wyciąć, poprzesuwać do innych rozdziałów - tak, aby powstała spójna i logiczna całość. Temat jednak nie chwycił od początku, ja zacząłem pisać coś swojego, ale inni współautorzy mniej czy bardziej szybko się wykruszyli. Z różnych powodów po tym, jak miałem już jakąś niewielką część (10-20% obecnej objętości?) temat też porzuciłem na wiele lat. Zacząłem pisywać do "Pszczelarstwa" omawiając tam różne zagadnienia tematycznie i próbując mniej więcej wyczerpać konkretne wątki pszczelarstwa opartego na naturze.
Wreszcie zimą 2020/21 mając kilka miesięcy "wolnego" - po tym jak spadł śnieg, nastąpiła pierwsza od lat prawdziwa zima, która zgoniła mnie z prac przy urządzaniu się i remontach w moim "nowym" (starym, ale względnie niedawno kupionym) gospodarstwie. Pracowałem pewnie wtedy 3-4 miesiące na półtorej etatu - wówczas udało mi się mniej więcej a) skompilować, przebudować, uzupełnić o nową wiedzę i doświadczenia to, co miałem do tej pory - a więc te do 20% napisanych wcześniej, z wiedzą z artykułów do Pszczelarstwa i b) uzupełnić pewnie o dalsze 30-40% (?) tego, czego tam jeszcze nie było, albo było gdzieś porozsiewane po różnych innych źródłach i moich postach.
Wiosną 2021 roku uznałem, że książka jest "napisana" [o losie okrutny, jakżeż byłem w błędzie!] i trzeba zastanowić się nad tym, jak ją wydać. Na początku myślałem, że wydam ją samodzielnie, na własny koszt. Od słowa do słowa zwróciłem się jednak do p. Janusza Kasztelewicza, Bartnika Sądeckiego. Napisałem maila ze spisem rozdziałów i pytaniem czy jest zainteresowany wydaniem. Od razu dostałem odpowiedź, że jak najbardziej. Nie wdając się w szczegóły - bo nie czas i miejsce na to - z różnych powodów mniej czy bardziej obiektywnych - proces wydawniczy trwał blisko 3 lata. W efekcie wypowiedzianych zostało (pod nosem i w myślach) mnóstwo słów niecenzuralnych, ale powstała książka, którą uważam za co najmniej dwukrotnie lepszą niż to, co napisałem w 2021 roku i czego się po niej spodziewałem.
Najważniejsze dla zmian były pierwsze dwie rundy redakcyjne z p. Gabrielą Wilczyńską. Pani Gabriela jest perfekcjonistką, co ma oczywiście i wady, i zalety, ale dla efektu końcowego głównie zalety! W czasie dwóch pierwszych rund redakcyjnych nie tylko bardzo znacząco poprawiła się forma językowa (za co główne zasługi ponosi pani redaktor), ale także książka uległa pewnemu przebudowaniu i uzupełnieniu (za co pewnie musimy się zasługami podzielić +/- po połowie). Po pierwsze, ponieważ rundy redakcyjne trwały - jak mi się wydawało - w nieskończoność, to jeszcze uzupełniłem w książce trochę wiedzy, która się w tzw. międzyczasie (są spory w doktrynie, czy takie słowo istnieje w języku polskim) pojawiła, a którą uzupełniłem. W dużej mierze była to wiedza pochodząca z podkastów pszczelarskich, słuchanych wówczas przeze mnie namiętnie, a odsyłających mnie także do naukowych źródeł. Nie była to wiedza, która by zmieniła w jakikolwiek sposób przekaz czy same założenia - bardziej taka, która uzupełniła źródła naukowe i konkretne fakty z badań, co też dało nowy wymiar różnym moim przypuszczeniom czy wiedzy przekazywanej przez praktyków "z ust do ust". Dzięki temu też dodane zostały nowe wątki i ciekawostki. W efekcie - moim zdaniem - książka bardzo zyskała merytorycznie. Za radą pani Gabrieli w treści głównej pojawiły się rozliczne przypisy - po pierwsze źródła znalazły się bezpośrednio przy przekazywanej wiedzy (źródła wg moich założeń miały być tylko na końcu), a po drugie dzięki nim udało się ujarzmić w pewnym zakresie mój dygresyjny sposób wypowiedzi - pewne wyjaśnienia, wątki poboczne, dygresje i historyjki wylądowały w przypisach, co "wyczyściło" tekst i dało mu (mam nadzieję) spójniejszą całość.
Ponieważ proces wydawniczy trwał wyjątkowo długo - w międzyczasie (wspominałem, że o to słowo spierają się językoznawcy?) doszło sporo nowych i ciekawych badań - w ostatnich latach w temacie odporności pszczół rodzą się jak grzyby po deszczu. Trzeba było je uzupełniać - trudno by je było, moim zdaniem, w książce pominąć. Zresztą, jest to taka pozycja, która pewnie za 5-6 lat w znaczącej części musiałaby zostać uzupełniona o nowe odkrycia (gdyby kiedyś przyszło komuś na myśl ją wznowić). Niektóre ze zmian pojawiały się już nawet na etapie składu - stąd np. wątek o projekcie COMB trzeba było niejako wyrzucić poza główną treść (z osobnymi przypisami), żeby całość składu nie trzeba było robić od nowa... Niektóre pomniejsze wątki dodaliśmy wtedy rozbudowując przypisy... No cóż, gdybym wiedział co to będzie się działo, pewnie nie zdecydowałbym się na napisanie tej książki...
Książka - jak na polskie warunki - kosztuje niemało. Zapewniam jednak, że większość prac i tak zostało zrobione "po kosztach" - ta książka to był ogrom pracy: zarówno przy pisaniu, przy redakcji, jak i składzie i korekcie. Gdyby to było pisane dla pieniędzy, to zapewniam Was, że wolałbym pojechać na miesiąc czy dwa na przysłowiowe szparagi do Niemiec (coś musi być w tym zajęciu, że tak jest o nim tak głośno). Od was, czytelnicy, zależy czy się w ogóle zwróci. A dla rynku wydawniczego w ogóle są trudne czasy. Ale dość o tym wątku. Sam zdecyduj, czy treść i forma tej książki są dla Ciebie na tyle warte, żeby wydać na nią ustaloną przez wydawcę cenę. Dla mnie - tu trochę sam siebie pochwalę - książka jest na pewno wartościowa. Nawet jeśli przeczyta i doceni ją 20 czy 100 osób, ta wiedza wreszcie musiała się ukazać w formie przystępnej i usystematyzowanej - tak, żeby nie trzeba było ślęczeć z google translatorem nad badaniami naukowymi. Moim zdaniem - co zresztą powtarzam od lat - brakowało tej wiedzy na polskim rynku i dla polskiego czytelnika. Dopiero niedawno też zaczęła być wykładana na konferencjach. Z jakiegoś powodu - choć prace nad odpornością pszczół zaczęły się jeszcze w latach 90. ub. wieku, w Polsce robiło się wszystko (świadomie czy też nie), żeby broń boże wiedza nie dotarła do pszczelarzy...
Tego typu zbiór wiedzy w jednej pozycji jest pewnie też niedostępny dla czytelnika zagranicznego (np. po angielsku) - bo przecież każda książka jest inna i każda zawiera inny zakres materiału. Ale też ja tam prawie nic sam nie wymyśliłem i bazowałem na źródłach, które dostępne są po angielsku (książki, publikacje interentowe, podkasty, prace naukowe). Czytelnik znający angielski może do tych źródeł sięgnąć - w Polsce teraz też ma okazję.
O tym co można znaleźć w książce trochę bardziej szczegółowo (opisane pokrótce rozdziały z ich zawartością) - możesz posłuchać choćby w nagranym przeze mnie filmie, na moim kanale YT:
Tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na wydatek, odsyłam do artykułów zgromadzonych na tym blogu, albo na stronie "Bractwa pszczelego" - znajdziecie tu i tam podstawę wielu treści i tez, które znalazły się w książce, a to między innymi artykuły o: pszczelarstwie darwinistycznym; naturalnym ulu i zaleszczotku książkowym; metodach selekcji; okresie przejściowym; przemyślenia o pszczole lokalnej; wyjaśnione zagadnienia dot. odporności pszczół; populacjach odpornych/dziko żyjących; pojawiają się tam też sylwetki różnych pszczelarzy - jak np. Erika Osterlunda czy Davida Heafa. Zachęcam do śledzenia strony Bractwa pszczelego, bo tam zgromadzona jest już bardzo duża baza wiedzy, a mniej czy bardziej systematycznie będą się pojawiały nowe treści.
W samej książce nie zawarłem podziękowań - moja żona powtarza zawsze, że jest to pretensjonalne... a żon trzeba słuchać! Tu jednak pokrótce chciałbym podziękować paru osobom (kolejność według losowego klucza).
Dziękuję Mariuszowi Uchmanowi za jego przyjacielską i serdeczną pomoc w opracowaniu infografik i okładki książki! Dziękuję mu też za to, że jakoś znosił moje i pani redaktor ciągłe uwagi do grafik i konieczność nanoszenia wielokrotnych poprawek - także poprawek do poprawek, a nieraz poprawek do poprawek do poprawek. Mariusz ma anielską cierpliwość (chyba każdy grafik mieć musi...) i nawet (na głos) nie używał słów niecenzuralnych - a co sobie myślał, wolę nie wiedzieć i nie dopytywać.
Dziękuję pani redaktor za jej uwagi i cierpliwość do mnie, a także za ogrom jej pracy, który - jak już pisałem wyżej - przyczynił się do takiego obrazu tej książki. Tu też mała uwaga - jakkolwiek wydaje mi się, że czasem niektóre rzeczy można by po prostu odpuścić bez nadmiernej szkody dla książki czy innego tekstu (np. artykułu prasowego), to jednak dziwi mnie to, co ciągle słyszę - zarówno od redaktorów jak i autorów. Widzę, że praca redaktorów często jest niedoceniana (o tym, że tak się czują słyszę od redaktorów, a ten brak docenienia słychać w wypowiedziach autorów). Bo o ile redaktorów trzeba czasem - z braku lepszego słowa - "pilnować", żeby nie wywrócili nam znaczenia, to jednak w kwestii języka zasadnicza ich większość ma po prostu rację i trzeba ich słuchać... A jeśli mówią, że trzeba to napisać inaczej, to po prostu trzeba to napisać inaczej. O ile oni nie muszą się znać na materii książki (rzecz jasna zawsze lepiej jak o tym wiedzą więcej), to my, którym wydaje się, że umiemy pisać, nie zawsze tak naprawdę umiemy, a najczęściej zupełnie nie potrafimy.
Gratuluję własnej książki. Ładnie i chyba szczerze to opisałeś. Zgadzam się co do niedocenianej roli redaktorów.
OdpowiedzUsuńdzięki!
UsuńZamówiona ;-) zobaczymy czy warto ;-)
OdpowiedzUsuńSuper. W takim razie daj potem znać czy było warto ;)
UsuńPoczytane (bo na pewno będę wracał do niej/jej fragmentów). Widać fanatyzm ;-) autora co budzi podziw po tylu latach niepowodzeń(?) i to że autor szczerze pisze o swojej średnio udanej praktyce (biorąc pod uwagę przeżywalność rodzin). Moja filozofia co do celu jest podobna ale o ile zrezygnowałem z węzy/wymiany matek na razie nie porzuciłem leczenia - staram się go ograniczyć analizując ilość warozy na pszczołach.
OdpowiedzUsuńI tu mam pytanie - u Pana mało rodzin przeżywa 1 rok gdzie generalnie pisze się że nieleczona rodzina upada w 3 roku nieleczenia. Jak wygląda u Pana ilość warozy u rodziny idącej do zimowli w pierwszym roku?
pzdr
jeśli widać fanatyzm, to niedobrze ;-) hahaha To książka, która głównie miała przybliżyć wiedzę i badania naukowe dotyczące pszczół odpornych (mechanizmów odporności i mechanizmów zachowania zdrowia pszczół).
UsuńNie wiem jak wygląda ilość dręcza na pszczołach, bo tego nie mierzę/zliczam. Zasadniczo giną i te rodziny, w których widzę sporo dręcza, jak i te, w których nie widuję dręcza, DWV i nie ma też następnie osypu dręcza na dennicy. W tak przepszczelonym środowisku z ubogimi pożytkami niestety trzeba się liczyć z tym, że statystyczne założenia założeniami, a życie życiem.
Widać, widać ;-) ale to nie zarzut - świat nie szedłby do przodu gdyby nie "pozytywni fanatycy".
Usuńmi się tam fanatyzm (w każdej postaci) kojarzy negatywnie ;)
Usuń