środa, 14 marca 2018

A przetrwalnik... nie przetrwał

Właśnie zaczął się mój piąty sezon nieleczenia pszczół. Mój. Nie pszczół. Bo choć ja nie leczę mojej pasieki już 4 lata (choć prawda, że w 2014 próbowałem sypać pszczoły cukrem pudrem, raz w jesieni - tyle, że nie zdało się to na nic, a pszczoły umarły), to ciężko mi jest powiedzieć ile lat nieleczone są moje pszczoły. I mówię szczerze, że naprawdę miałbym trudności odpowiedzieć na to pytanie. Gdy popatrzymy na przykład na pasiekę Łukasza, to tam sprawa jest jasna. Łukasz nie leczy pszczół 3 lata i zaczyna swój czwarty sezon i tak samo jest z jego pszczołami. A u mnie? No cóż. Z pszczół, które kupiłem w 2015 nie żyje żadna matka, co więcej nie żyje nawet żadna matka z 2016 roku. Ale mam obecnie 3 "swoje" rodziny oparte o pszczoły, które są nieleczone co najmniej od wiosny 2015 kiedy je kupiłem, a zapewne od jesieni 2014. Mam też jeszcze 2 lub 3 rodziny z pszczół nieleczonych podobnie, ale są to nie tyle "moje" co sprezentowane przez Łukasza. Piszę tu o źródle, a nie wchodzę w dysputy dotyczące prawa własności. Oprócz tego mam całkiem sporo rodzin, w których funkcjonują matki z "tej" genetyki (a więc ostatni raz traktowanej chemią w 2014), ale też oparte są - czy raczej były w trakcie utworzenia - o pszczoły robotnice, które leczone były w jesieni 2016. A więc jakby "trochę się nie liczy", choć genetyka jest. Więc o wiele trudniej mi powiedzieć ile lat nieleczone są moje pszczoły. Rok? a może trzy? bo na pewno nie dwa. Jest więc swoistego rodzaju ciągłość, ale na pewno nie było mowy o pasiece samowystarczalnej - jaka na chwilę obecną jest u Łukasza. Ale dla mnie istotniejsze jest to czy pszczoły mają potencjał przetrwać kolejny rok do wiosny 2019, niż to jaka jest ich historia. A tu (na razie) jestem optymistą.

Po tym przydługim wstępie czas na podsumowanie zimowli. Do oceny przydatności pszczół do dalszego namnażania jeszcze daleko, ale skoro jesteśmy już po pierwszych oblotach, a na słupku termometra pojawiło się już nawet coś koło 17 stopni, to samą zimę chyba ocenić już można.

Ostatniej soboty i niedzieli objechałem 5 z moich 6 pasieczysk. I muszę przyznać, że choć z początkiem lutego wyglądało to jeszcze lepiej, to na tą chwilę narzekać nie mogę. Oczywiście, wszystko co piszę, jest zawsze z tym zastrzeżeniem, że względnie dobra przeżywalność to żaden sukces metody, tak jak duża śmiertelność nie mogłaby świadczyć o jej porażce. To raczej sukces konkretnych rodzin pszczelich w przejściu trudnego dla nich okresu zimowli. Ale też wcale nie koniec ich prób, bo też i przed nimi kolejny ciężki sprawdzian, czyli odchowanie pierwszych pszczół wiosennych w bardzo niepewnych warunkach pogodowych i pożytkowych wczesnej wiosny. A ten sprawdzian nierzadko pszczoły "oblewały", choć zimowlę miały za sobą. Więc przedwiośnie podsumujemy z końcem kwietnia, a teraz skupmy się na zimie.
Większa część rodzin przezimowała mniej więcej w takiej sile.
Tu akurat - o ile dobrze pamiętam -  rodzinka, która była wykonana
 z pszczół z przetrwalnika, ale nie udało się unasiennić matki 
i ostatecznie dostała matecznik po Łukaszowej 16'tce.
Ostatecznie do zimy poszło 40 rodzin (wydawało mi się, że 41, ale gdzieś jedną zgubiłem). W tym 2 w kłodach, 3 w ulach Łukasza, 5 rodzin fortowych. Oprócz wspomnianych Łukaszowych dadantów, trochę warszawiaków, ale generalnie to dominowali wielkopolanie z górnym wylotkiem i dennicami z próchnem. No i cóż, jakby oceniać procentowo, to pewnie by wyszło, że warszawiaki, to słabe ule do zimowli pszczół. Bo sporo w nich było porażek (choć nie chce mi się zliczać). Ja patrzę jednak trochę inaczej. Otóż warszawiaki są u mnie cały czas w rozwoju - tam tworzę nowe rodzinki z rodzin w ulach wielkopolskich. Mam też ich mniej, to i trudniej zasilić, znaleźć ramkę z pokarmem żeby przełożyć do nowego odkładu, a same tworzone odkłady są daleko mizerniejsze i mniej stabilne. Te rodziny mają więc trochę cięższy start, to i być może odbija się to w zimowli. Być może.

Ale lećmy po kolei.

Pod domem zimowanych było 8 rodzin: 2 kłody (Łukaszowa 16tka i przetrwalnik), 3 dadanty, 1 wielkopolski i 2 warszawiaki w budce.
Niestety przetrwalnik... nie przetrwał. Podobnie jak osadzony pakiet z matką pochodzącą z rodziny podarowanej przez Łukasza. Rodzinki miały być samowystarczalne i nie miałem w ogóle zamiaru w nie ingerować - takie było założenie. Do kłód poszły średnie pakieciki, ale w złym roku było im ciężko... Więc jesienią próbowałem trochę zasilać ciastem, a latem dostały też bodaj jakiś pokarm. Pomimo tego wiedziałem, że z pokarmem im się nie przelewa, bo otwierałem przetrwalnika w jesieni. Specjalnie utrudniłem sobie dostęp do kłód, żeby tego nie robić... bo te rodziny miały po prostu być samowystarczalne. I niestety to stało się też powodem tego, że trudniej mi było im ... hm... "pomóc". W styczniu widziałem jeszcze żywe pszczoły (przez wylotek) i postanowiłem z końcem stycznia dać im jakoś (nie bardzo wiedziałem jak) trochę ciasta. Niestety przyszło ochłodzenie i opóźniło to moją reakcję o 2 tygodnie. A potem było za późno i w połowie lutego musiałem wyczyścić pszczoły, które padły z głodu. Tej rodziny bardzo mi szkoda. Miała mieć zasłużoną emeryturę, ale niestety była ona krótka. Szkoda, bo liczyłem jeszcze kiedyś na rójkę z tej kłody.
Łukaszowa 16tka w kłodzie skończyła się chyba jeszcze w jesieni. Podobnie jak jeden z dadantów (ten powiedzmy późną jesienią). W jednym z warszawiaków zagościły myszy i niedawno stwierdziłem, że są już młode. Cóż, nie ma pszczół, ale mogą być i myszy. Przecież nie wygonię na mróz. Moja żona więc mówi, żebym może przerzucił się na hodowlę myszy, bo mi to lepiej wychodzi. Odpowiedziałem jej, że myszy są ok, ale nie dają miodu. A na to ona mi rzecze, że moje pszczoły też nie... I dyskutuj tu z kobietami. W każdym razie stale z ironicznym uśmiechem pyta czy zakładamy stowarzyszenie "Wolne Myszki"...
W jedynym wielkopolskim ulu pszczoły padły z głodu w ostatnie mrozy na przełomie lutego i marca.
Warszawiaki w budce mają po uliczce pszczół i chyba była tam ciężka zimowla "okraszona" biegunką. Ale na razie żyją. Może dadzą radę, choć będą miały ciężko.
Natomiast w całkiem niezłej kondycji są 2 Łukaszowe dadanty i liczę, że one sobie poradzą. Oby.
Pod domem żyje więc 4/8.

Na głównej pasiece jest dobrze. Ostatecznie padły tam 2 rodziny - jedna jeszcze w jesieni (w warszawiaku). A była to rodzina, która od samego początku miała się źle. Nie wróżyłem jej dobrej zimowli to i niestety nie dała rady. Tu też w ulu była mysz (choć raczej już po osypaniu rodziny), a nawet "udało mi się" - zupełnie nieświadomie i niechcący - "upolować" ją daszkiem.... Mysz wisiała sobie tak z tydzień niezauważona przeze mnie. Mam nadzieję, że zginęła na miejscu. Ot nakładałem daszek (będąc z drugiej strony ula), a ona chyba próbowała wtedy do ula wejść... No i tak się spotkaliśmy.
Padła jeszcze jedna rodzina - nie mam pojęcia co tam było w środku (oprócz tego, że pszczoły).
Macierzak po przetrwalniku ma się nieźle, choć część pszczół (skraj kłębu) w ostatnie mrozy umarło z głodu broniąc resztek czerwiu. Rodzina jednak przeniosła się ramkę dalej i jakoś funkcjonuje.
Mój pierwszy warszawiak ma się dobrze, z moimi jedynymi żółtopomarańczowymi pszczołami (córka Łukaszowej 16tki), o których już wspominałem w zeszłym roku i które traktuję jako dziw natury.
Główna pasieka - żyje (w dobrej kondycji) 6/8.

W lesie były pszczoły fortowe (5 rodzin) i (pra?)wnuczka przedwojennej - czyli rodzina w której chyba ze 2 miesiące próbowałem z miernym sukcesem (choć w końcu się udało, czyż nie?) wychować i unasiennić matkę. Jedna fortowa (w warszawiaku) padła z chorób - mnóstwo pszczół w ulu i trochę biegunki.
Na tej pasiece - choć generalnie tego w ulach z górnymi wylotkami tego nie obserwuję - występowała bardzo duża wilgoć. Niewątpliwie to leśny mikroklimat dał o sobie znać. Nawet daszki nasiąkły wodą i były sporo cięższe niż normalnie.
Las - żyje (w dobrej kondycji) 5/6, w tym 4 fortowe.

Pasieka we wsi, to miejsce gdzie pszczoły chorowały zeszłego maja. Po wycięciu plastrów z całym czerwiem (można by więc potraktować to miejsce jako "leczone") pszczoły były karmione i dobrze ruszyły z rozwojem. Wszystkie z wyjątkiem jednej, która nie chciała za bardzo budować. I ta jedna nie przetrwała - umarła przez choroby. Choć był i drugi słabiaczek, o którego się bałem - ta jednak żyje.
Druga pasieka we wsi - żyje (w dobrej kondycji) 6/7.
Łukaszowy dadant
Na działce kolegi zimowałem 7 rodzin. Były tam bodaj wnuczki przedwojennych i wnuczki mojego przetrwalnika, a także 2 rodziny z matkami mojego przyjaciela-sąsiada-pszczelarza. I choć jednej nie jestem pewny, to na pewno żyje jedna z nich (a chyba obie) i jeszcze któraś... ale która? 2 rodziny tam były mizernej siły i cierpiały na biegunkę. Mizerne kłębiki dobił chyba ostatni mróz z przełomu miesiąca. Dwie rodziny niestety umarły z głodu - również w ostatnie mrozy (ewidentnie świeża sprawa).
Pasieka u kolegi - żyje (w dobrej kondycji) 3/7.

Chciałbym jeszcze sprawdzić jak się pszczoły mają w nowosądeckim. Tam były 4 rodziny. Trochę martwiłem się o pokarm, więc na przełomie stycznia i lutego byłem tam z ciastem. Wówczas żyły wszystkie, acz jedna była tylko w 2 uliczkach. Podejrzewam, że ona nie dała rady. Ponoć jeszcze w czasie tych mrozów było widać lub słychać przez wylotki 3 rodziny. I oby przetrwały.

Na tą chwilę stwierdziłem więc, że żyje 24 na 36 zimowanych w tamtych miejscach rodzin i mam nadzieję, że żyje 2 lub 3 z kolejnych 4.
Jedną zabiły myszy, siedem choroby, a cztery rodziny umarły z głodu. Niestety prawie wszystkie w czasie ostatnich mrozów (a przetrwalnik chwilę wcześniej). W dwóch miejscach pszczoły miały bardzo mało pokarmu. W jednym z nich żyły (tylko jedna padła, ale z powodu chorób), natomiast w drugim 2 nie przetrwały, po tym jak zakończył się im pokarm. Zapewne dodatkowy kilogram cukru więcej w jesieni mógłby temu zapobiec. Osobiście uważam, że śmierć kilku rodzin z pasieki z głodu świadczy tylko o pewnego rodzaju dobrym kierunku selekcji. Daję wszystkim rodzinom mniej więcej tyle samo, oceniam i uznaję, że mają dość - a reszta należy o nich. Tym bardziej, że przecież nie zabierałem im miodu. Była to więc kwestia ich "gospodarności", ale i "miodności" (bo przecież mogły sobie zbierać - a obydwa miejsca gdzie oceniłem stan pokarmu jako zły, obfitują w nawłoć). Po tej konkretnej zimowli żal mi jednak tych rodzin, bo wszystkim brakło raptem paru dni, a może tygodnia czy dwóch do czasu oblotów i ewentualnego ratunku ciastem. Była to więc inna sytuacja niż w czasie zimowli 2015/16 kiedy jakaś część rodzin padła z głodu chyba koło grudnia, bo wiosną zastałem całe gniazda spleśniałe.
Jeżeli chodzi o kondycję rodzin, to ogólnie uważam, że jest niezła. Rodziny nie są potężne, ale też przecież do zimy poszły solidniejsze odkłady, czy słabe średniaki, a nie silne rodziny. Więc siła pszczół odpowiada mniej więcej temu co do zimy poszło. Najsłabsze, to wspomniane warszawiaki pod domem i tylko dwie są takie. Inne chorujące słabiaczki dokończył ostatni mróz.
W ulach praktycznie nie ma czerwiu. Nie przeglądałem dokładnie każdej rodziny, w niektórych odsunąłem tylko 2 czy 3 ramki, a przejrzałem gniazda może 5 czy 7. Ale chyba tylko w 1 czy 2 widziałem parę komórek zasklepionego czerwiu, a  w pozostałych zaledwie pojedyncze jajeczka lub nie udało mi się wypatrzeć nawet tego. Czy wszystko w porządku z matkami zobaczymy przy następnym przeglądzie czyli zapewne z końcem marca lub na przełomie marca i kwietnia (może w świąteczny weekend uda się zrobić przeglądy). Na razie pszczoły muszą mieć jak najwięcej spokoju.

Plany na ten rok są kopią tych z ostatnich dwóch lat. No może optymizm nakazuje mi spróbować potroić pasiekę - przy czym licząc, że do maja dotrwa (lub da się dzielić) około 20 rodzin. Więc chciałbym liczyć na około 60 rodzin w jesieni. Ale i tak maj i czerwiec zweryfikuje wszystko, a potem będzie czas na kolejną faktyczną próbę zimową. Chciałbym również w tym roku powiesić standardowe 5 sztucznych barci - ale tym razem wszystkie zapszczelone pakietami. Do tego liczę, że uda się posiadane rodziny ustabilizować i zimować solidniejsze rodzinki niż do tej pory. No i oczywiście pasowałoby mieć ten 1 kg miodu z ula. To tyle z planów. Ale moich planów jeszcze nigdy nie udało się w pełni zrealizować. Chyba mierzę zbyt wysoko.

Teraz pozostaje więc tylko czekać co przyniesie sezon, a będzie to niewątpliwie parę prób dla moich pszczół. Liczę się z tym, że może odpowiadać temu z 2016. Nie można więc wykluczyć, że niektóre pszczoły będą słabły, gdy będzie dokuczała im warroza. Jeżeli jednak rok będzie niezły (oby wreszcie taki był), to pszczoły powinny sobie jakoś poradzić. A może wreszcie byłby jakiś miód? Jeżeli nie, to faktycznie trzeba będzie się przerzucić na hodowlę myszy...

10 komentarzy:

  1. Witaj !
    No no no, chyba Ktoś wysłuchał moich wetchnień, w intencji Twoich pszczół !:)
    Gratuluje dobrego wyniku przeżywalności. Oby taki stan utrzymał się do momentu wzrostu ilości rodzin.
    A kiedy będą wreszcie filmiki ?!?!?! :)
    Pozdrawiam - markus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cześć Darku,
      cóż Ci mogę powiedzieć. mogę tylko zacytować jeden ze skeczy Kabaretu Moralnego Niepokoju: "skoro w czasie wojny nie reagował, to teraz miałby reagować?" ;)

      Też mam nadzieję, że wszystkie ruszą, ale niestety zakładam, że tak nie będzie.

      ... a filmiki... zapewne nigdy ;)
      pozdrowienia :-)

      Usuń
  2. Trzymam kciuki za wszystkie nieleczone. Więc i twoje Dronie;)Tylko teraz te mrozy co zapowiadaja na ten tydzień zbędne.
    Aczkolwiek widac na forum ze u wielu na forum nieźle z przezimowaniem na ten moment:) Wydaje mi sie że jednak warszawiaki to lepsze ule dla nieleczonych, oraz siła rodzin, moze w tym roku zainwestowac bardziej w jakosć(silniejsze rodziny) niż ilość. Ale to tylko moje zdanie. Moge nie mieć racji:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, ogólnie zima była dla pszczół łaskawa. U większości moich sąsiadów (o ile wiem) też.

      na ten rok plan właśnie jest taki, żeby zimować trochę silniejsze rodzinki. a jak wyjdzie to się zobaczy. Problem w tym, że i ilość i jakość są ważne w takiej selekcji. a nadmierna siła nie koniecznie znaczy "jakość" na tym etapie. :-)

      Usuń
  3. U mnie jak juz pisałem na forum żyją 2 rodziny które poszły do zimy najsilniejsze. Stąd mój wniosek. Jeden słabiak nie dał rady przewędrowac przestrzeni między ramkami. Drugi jakby powędrował w złym kierunku i padł na skraju ramki a na drugiej stronie bylo go bardzo duzo. Wiec samo nachodzi rozwiązanie że gdyby nie było przerw tylko ramka byla wysoka to jedna rodzina pokonała by tą przerwe. A druga by nie musiala wybierac w którą strone isc by mieć pokarm i możliwe ze przeżyły b y wszystkie. Bo oba upadki były tragiczną smiercią głodową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no cóż. na pewno silniejsza rodzina ma łatwiej i temu zaprzeczać nie będę.
      ale już widziałem silne rodziny, które się kończyły i widziałem słabiaczki, które przetrwały zimę w 2 uliczkach, a potem z początku czerwca były na 2 korpusach (oczywiście to nie potęga i miodu z tego nie ma, ale z biologicznego punktu widzenia, to sukces rodziny). Zdrowe pszczoły mogą być na 3 - 4 ramkach do zimy i powinny dać radę - a kwestia głodu, to też bądź sprawa tego jak rozłożą sobie pokarm same, bądź też pszczelarz może je ograniczyć do zajmowanych ramek i wtedy takich przypadków nie będzie.

      Nie zmienia to faktu, że planuję w tym roku faktycznie trochę silniejsze rodziny zimować. Chciałbym, żeby były co najmniej na moich 16-18 ramkach wielkopolskich 18tkach, czy 7-8 warszawskich - a najlepiej większe. a czy się uda, to się zobaczy. Jak pisałem jeszcze nigdy moich planów nie zrealizowałem ;) Więc co się uda będzie zależało od pogody, pożytków i stanu pszczół.

      Usuń
  4. Ogólnie dobrze, że jest postęp a każda rodzina która przeżyła bez leczenia i nie ważne w jakiej sile jest na wagę złota w dalszej selekcji. Otóż dobrze wiemy, że rodziny po kryzysach z czasem jak przejdą te kryzysy stają się nie do "zajechania"... namnażać genetykę do bólu w różnych lokalizacjach a będzie tylko lepiej. Brakuje tylko trochę szczęścia pogodowego ale nie ma też co narzekać bo skoro w naprawdę bardzo trudnych sezonach rodziny dają radę to przy fajnym optymalny pogodowo sezonie może być super.

    Co do marca to pogoda jest taka sobie ale też patrząc na ten tydzień mieliśmy praktycznie od piątku do środy praktycznie 6 dni lotnych czyli każdego dnia pszczoły latały od 2 do nawet 6 godzin a więc jak na marzec to według mnie jest dość dobrze... bo raz że mogły się oczyścić, dwa, że mogły się przemieścić, mogły przenieść pokarm bliżej czerwiu który już się tworzy, niektóre doniosły pyłku a z tego co widziałem u mnie od niedzieli już pyłek nosiły a więc 2-3 dni lotów na pyłek to według mnie spory zapas i na bieżące potrzeby do kolejnego ciepła wystarczy...

    No cóż życzę Ci Bartku fajnego startu rodzin... ale też i udanych kryzysów z których pszczoły wyjdą ozdrowione. To chyba dzięki właśnie takim pszczołom selekcja idzie do przodu.

    Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Łukaszu. ja na razie jestem dobrej myśli. rodzinki są w miarę fajne i oby się szczęściło.
      coraz więcej bazi na wierzbach, co wróży jakiś lepszy pyłek po nadchodzącym ochłodzeniu. oby pogoda za tydzień wystartowała lepsza niż w bieżących prognozach. Jakby się udało po 9 - 10 stopni w cieniu do końca marca, to chyba nie ma czego więcej oczekiwać - ale może tak dobrze nie być.

      Usuń
  5. To jakaś rzeźnia a nie hodowla pszczół... Mordujesz wszystko co żyje. Chcesz mieć pszczoły bez leczenia? Słyszałem że afrykańskie nie chorują... Wychodujesz jakieś mega zjadliwe zarazy w ten sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za ten mądry i wyczerpujący komentarz.

      Usuń