Z jednej strony przez najbliższe miesiące będzie mi tęskno do pszczół. Chyba dla każdego pszczelarza zamknięcie daszka ostatni raz na kolejne pół roku zimowli jest w pewien sposób smutne, bo coś się kończy, a przed nami długi okres bez ulowych zapachów i odgłosów. Z pszczołami zobaczę się pewnie (oby) dopiero z końcem lutego, może z początkiem marca - a kto wie czy nie później. Z drugiej strony cieszę się, że ten sezon dobiegł końca, bo był to dla mnie strasznie wariacki okres. W ostatnich tygodniach po prostu nie mam czasu na nic - również dla pszczół. Gonią mnie prace domowe, które muszę zrobić jak najszybciej, ale niestety zbiegają się one z czasem podkarmiania pszczół ... a i z owocowaniem malin czy aronii więc trzeba zrobić jeszcze trochę soków na zimę. Na to też nie mam czasu, zwłaszcza, że wieczory nadchodzą coraz wcześniej, a zmrok utrudnia wykonywanie wielu prac. Ani się nie spostrzegę, a będę z pracy wracał "w nocy". Ale wróćmy do podsumowań, bo chyba za daleko odpłynąłem.
Na dzień dzisiejszy stan pasieki jest zadowalający. Co otwieram daszek jestem bądź to mile zaskoczony stanem rodziny, bądź też stan ten jest zgodny z oczekiwaniami. Rodzinki są różnej wielkości, ale w znaczącej większości (graniczącej z całością pasieki) nie mam żadnych obaw co do tzw. siły rodzin. Zimowałem już mniejsze rodziny niż mam po tym sezonie, a rok 2015 pokazał, że pszczoły są zdolne do przetrwania i na 5 moich ramkach - o ile tylko zdrowie im na to pozwoli.
Na głównej pasiece zimuję 9 rodzin. 8 z nich wygląda dobrze lub bardzo dobrze. Jednej rodzinie w warszawiaku wróżę niestety rychły koniec. To ewidentnie rodzina w najsłabszym stanie zdrowia na tą chwilę w całej pasiece. Dziś po otwarciu daszka wyleciało z ula chyba z 20 os. Od razu rzuciły mi się w oczy też 4 pszczoły bezskrzydłe - choć wcale za bardzo ich nie szukałem. Nie widziałem roztoczy - nie mam pojęcia czy może ich być tam dużo czy mało. Wcale bym się nie zdziwił jakby tych roztoczy wcale nie było w nadmiarze - a uważam tak z uwagi na historię tej rodziny. Jej problemy mogą wynikać z innych chorób - choć mam świadomość, że roztocza byłyby idealnym kozłem ofiarnym i wektorem tychże chorób. Otóż z końcem maja rodzinka była całkowicie pozbawiona czerwiu... Pochodzi z "rójki", która uciekła z ula na pasiece na której pszczoły z końcem maja na coś cierpiały (pszczoły zrobiły tzw. "abscond" - z j. ang. - czyli opuściły ul gdy sytuacja stała się dla nich nieciekawa). Mała rójka została osadzona do ula, a potem sobie radziła średnio, nie urosła za bardzo. Dostała ramkę młodego czerwiu na start przy osadzeniu (może tam były roztocza?). W czasie sierpniowych zasileń dostała kolejną ramkę czerwiu, ale już wtedy miała się bardzo słabo, a w ulu mieszkało więcej os niż pszczół. A wreszcie gdy zlikwidowałem jednego bezmatka (w którym zdrowia nie brakowało) do tej rodziny naleciała się z niego praktycznie cała pszczoła dorosła. Pomimo tego wielokrotnego zasilania dziś nie tylko wygląda na "najbardziej" chorą (w cudzysłowiu, bo to jedyna rodzina, która realnie daje wizualne objawy chorób), ale jest chyba równocześnie najmniejsza na całej pasiece... wliczając mieszkające w ulu osy... Co do tych os to na usprawiedliwienie pszczół muszę dodać, że osy znalazły sobie małe wejście całkowicie po drugiej stronie od wylotka dwudziestoramkowego leżaka, w którym siedzą. Rozpisałem się o tej rodzinie, bo w zasadzie o innych nie ma co pisać. Siedzą na czarno na 6 - 9 ramkach, niektóre w układzie 6x6 czy 7x7 (taki układ ma np. macierzak po przetrwalniku). Pokarm jest, pszczoły zadziorne i wigorne. Jedna (chyba wnuczka po pszczole Łukasza) chciała się ze mną rozprawić krwawo za to, że pozwoliłem sobie zdjąć im daszek przy dość niepszczelnej pogodzie. W każdym razie wygląda to dobrze. Na tej pasiece będzie zimowane 2 (1?) ule warszawskie, 1 ul wielkopolski z dolnym wylotkiem i reszta uli z górnym wylotkiem. Jako ciekawostkę muszę dopisać, że jedna z rodzin w ulu warszawskim (w moim "najpierwszym" ulu warszawskim) odbiega wyglądem od całej reszty pasieki. Po zdjęciu deskowych powałek ula robi się pomarańczowo. Na oko dziewięćdziesiąt parę procent pszczół jest w barwie pomarańczowej. Dokładnie na odwrót niż w całej reszcie pasieki gdzie dominują pszczoły ciemne w typie AMM/Krainki, a pszczoły pomarańczowe trafiają się to tu, to tam. Matka w tym wyjątkowym ulu wywodzi się z pszczół od Łukasza - na tą chwilę nie pamiętam czy to córka czy wnuczka - chyba córka Łukaszowej "szesnastki", która zagościła na mojej pasiece wiosną dzięki uprzejmości Łukasza. Inne pszczoły pochodzące z tej samej genetyki wcale pomarańczowym kolorem nie grzeszą.
Spora część rodzinek jest mniej więcej w takiej sile - tu akurat jedna z rodzin fortowych - L2 |
Pod domem obecnie znajduje się 9 rodzin. Dwie kłody - nie wiem jak się mają (poza tym, że jak się zagląda z latarką przez wylotek, to źle nie wygląda), ale loty mają całkiem zgrabne. Dostały jakiś czas temu po 5 kg ciasta do środka. Uznałem, że pomoc im potrzebna i chyba faktycznie taka była. Mam nadzieję, że to im wystarczy i wiosną zobaczę z nich loty. Poza tym mam tu 3 ule warszawskie, 1 wielkopolanina i 3 Łukaszowe dadanty. Część z tych rodzin w sierpniu wymagało wspomagania. W zasadzie każdy z dadantów i 2 warszawiaki miały dowiezione pszczoły lotne do zasilenia (ustawiane w skrzynkach zaraz przed wylotkami). Pech z reguły chce, że zasilenia najczęściej wymagają rodziny w ulach dla pasieki nietypowych lub trudnych do przesunięcia. Wówczas nie można podać ramki z czerwiem, czyli wykonać najprostszego rodzaju zabiegu, tylko trzeba kombinować... Ale ostatecznie kilkakrotnie przewiezione pszczoły pod dom "załatwiły wszystkie problemy" i większość z tych rodzin ma się dobrze. Moje wątpliwości wzbudza tylko jeden z dadantów, który miał najlepszy start (najwcześniej miał matkę czerwiącą i siłę "zgrabnego" odkładu), a dziś odbiega od 2 pozostałych, które mają się lepiej chyba pod każdym względem.
Jako dygresję w tym miejscu chciałbym wtrącić, że generalnie nie lubię tych wszystkich zabiegów i manipulacji, które wykonuję. Chciałbym, żeby pszczelarstwo - a zwłaszcza moje pszczelarstwo - takie nie było. Chciałbym wiedzieć, że mogę wykonać racjonalnej wielkości odkład, który przeżyje, którego nie będę musiał zasilać, wspomagać, podkarmiać, dowozić mu pszczół lotnych, czy podawać obcych ramek. Liczę, że kiedyś tak będzie. Dziś te wszystkie zabiegi, które są "normalnymi" czy "zwykłymi" zabiegami opisywanymi w podręcznikach pszczelarskich traktuję jako zło konieczne przy wspomożeniu modelu ekspansji. Traktuję je w pewien sposób jako przeciwstawne pszczelarstwu naturalnemu, które chcę prowadzić, ale z drugiej strony jak się okazuje chyba niezbędne w okresie przejściowym. Jednocześnie mam bowiem świadomość i pewność, że niektóre rodziny bez tego typu wspomożenia nie dadzą rady, gdyż zdarza mi się je utworzyć za późno lub jako zbyt słabe. Zwłaszcza np. w sytuacjach kiedy z podanych mateczników nie wygryzają się matki lub nie wracają z lotów i wówczas zaczyna się swoista walka o ratowanie coraz bardziej słabnących odkładów kolejnymi matecznikami lub ramkami z czerwiem. Niestety wiem, że aby odpowiednio podzielić warrozę i namnożyć tą genetykę, która przechodzi pewne sita, trzeba te zabiegi w taki sposób wykonać. Kiedy umiera 80 czy 90% pasieki nie da się czekać przed ulem na rójkę. Mam nadzieję, że dzięki temu za parę lat będę mógł umieścić pakiety w sztucznych barciach i pozwolić pszczołom żyć tak jak tego chcą. Liczę, że od przyszłych lat możliwe będzie utworzenie racjonalnej wielkości odkładu, który będzie się rozwijał w sposób naturalny i normalny - pomimo tego, że sam początek nowej rodziny w pełni naturalny nie będzie. Koniec dygresji.
Inna z zimowanych rodzinek - wnuczka pszczoły przedwojennej |
Pasieka na działce kolegi to również 7 rodzin. Tam w zasadzie wszystko jest bez zarzutu. Rodzinki w dobrej sile i kondycji, zostały zakarmione chyba jako pierwsze.
Ostatnie miejsce - tegoroczna nowość - to 4 rodziny wywiezione w rejony górskie. Gdy ostatni raz sprawdzałem wszystko było w porządku - oprócz tego, że rodziny praktycznie głodowały, mimo że każda miała co najmniej 3 ramki z pokarmem na start. Przy ostatnim przeglądzie wszystkie dostały więc po 2 litry syropu i 5 kg ciasta. Chciałbym jeszcze do nich pojechać, ale obawiam się, że mogę mieć z tym kłopot. Z braku czasu. W zasadzie to, co im podałem, powinno im wystarczyć, o ile pobliska nawłoć zaczęła nektarować - a jest jej tam wystarczająco, żeby te parę rodzin wyżywić. Chcę tam pojechać dla spokoju sumienia. Mam jednak nadzieję, że nie będę musiał wówczas już nic im dodawać.
Na tą chwilę rozdałem pszczołom szacunkowo jakieś 270 - 290 kg cukru (w tym 120 kg inwertu) - w najbliższych dniach planuję dodać jeszcze kolejne (i ostatnie) 20. Nie jestem w stanie podać dokładnej ilości, bo tego nie notowałem, ale te szacunki są raczej zgodne z rzeczywistością. Przyjmując, że rozdam tej jesieni pszczołom około 300 kg, da to statystycznie około 7 kg cukru na rodzinę. Czy dużo? Choć teoretycznie mniej na rodzinę niż w poprzednich dwóch sezonach, to jednak dużo. Przecież każda z rodzin dostała ode mnie w ciągu sezonu solidną porcję przerobionego pokarmu z zimy. Nie jestem w stanie powiedzieć ile dokładnie tego miałem, ale nie zdziwiłbym się gdyby było więcej niż 100 - 150 kg. Na początku sierpnia praktycznie żadna rodzina nie miała po tym śladu w komórkach, choć muszę przyznać, że niektóre wykorzystały to na bardzo dobry rozwój pomimo wyjątkowo słabego sezonu. Do syropów cukrowych lub inwertu dodawałem - tak jak rok temu - szczyptę soli himalajskiej i trochę witaminy C na zakwaszenie.
Rzeczą oczywistą jest, że najlepszą zimowlą byłaby ta na miodzie, a nie na cukrze lub inwercie. Nie wiem skąd pojawiły się u niektórych teorie, że w pszczelarstwie naturalnym inwertu używać nie wolno - jest to ponoć jakoby zabronione przez kodeks pszczelarzy naturalnych, czy jak? Oczywiście, że należy unikać sztucznego pokarmu - taka jest ogólna wskazówka czy oczekiwanie. To po prostu służy zdrowiu rodzin. Czy jednak dla pszczół stanowi to ogromną różnicę, czy wymiesza się cukier z wodą, czy też poda gotowy pokarm z wiaderka? Nie wiem. Dla mnie wydaje się, że nie. Przyznam też, że choć śledzę dokonania pszczelarzy naturalnych już blisko 4 lata, to o teoryji jakoby inwert należał do "pokarmów zakazanych" pszczelarstwa naturalnego dowiedziałem się dopiero teraz - z zarzutów różnych ludzi, rozsyłających głupoty po internecie.... No cóż. Jeszcze nie raz przyjdzie nam się stykać z głupimi zarzutami i absolutnym niezrozumieniem tego, co próbujemy praktykować na swoich pasiekach. Pewnie trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić.
Jeżeli chodzi o kwestie ilości pokarmu, czy też mojego podejścia do zimowania pszczół, absolutnie nic nie zmieniło się od czasu kiedy napisałem ten post: http://pantruten.blogspot.com/2016/01/przystosowanie-i-zimowla-wedug-trutnia.html. Na dniach zamierzam więc uzupełnić pokarm w ostatnich ulach i o ile nie stwierdzę pogromu jak stało się to poprzedniej zimy, nie zamierzam otwierać ulowych daszków aż do pierwszych oblotów kolejnego sezonu. I oby były lepsze i szczęśliwsze zarówno dla pszczół jak i dla mnie niż tegoroczne.
Po raz kolejny nie wykonałem mojego planu - a jest on stały od kilku lat. Założenia są takie aby zazimować około 50 rodzin na własnym naturalnym pokarmie (miodzie) i uzyskać po 1 kg miodu z rodziny pszczelej - w tym roku nie zbliżyłem się nawet do 0,1 kg uzyskując 3 słoiki. Prawda, że mam duże wymagania? Najwidoczniej za duże... Liczę na to, że wreszcie w którymś momencie to wszystko jakoś zaskoczy i będzie działać tak jak bym tego oczekiwał.
Na razie ciężko mi mówić o planach na rok kolejny, bo one będą zależeć od tego ile żywych rodzin przywitam wiosną. W każdym razie nigdy jeszcze nie było zgodnie z planem. Na pewno mam spore zapasy sprzętu. Na tą chwilę prawdopodobnie jestem w stanie "sprzętowo" utrzymywać u siebie około 100 rodzin pszczelich, z czego około 75 w normalnych pełnych ulach wielkopolskich lub warszawskich poszerzanych, a resztę w różnego rodzaju skrzynkach odkładowych. Mam więc miejsce do umieszczania nowych rodzin. Ale też czekam na sezon, aby przy sporej ilości rodzin udało mi się w pewien sposób unormować pasiekę doprowadzając do zimy nie słabe, średnie czy silne odkłady, ale względnie normalne rodziny, które w końcu sierpnia będą obsiadać, czy to 2 moje korpusy 18tki (kubatura ok. 52 litry) czy też 11-sto ramkową skrzynkę warszawską poszerzaną - a nie po 6 - 9 ramek. Oczywiście mój plan musi siłą rzeczy polegać na stałym rozwoju tego co przeżywa i zapełnieniu kolejnych miejsc pszczołami, aby nasycić niebo tymi paskudnymi dzikimi trutniami, które, jak to piszą niektórzy pszczelarze "gwałcą ich szlachetne selekcjonowane matki pszczele". Tylko w taki sposób można doprowadzić do tego, żeby pewna genetyka przynajmniej odcisnęła swoje zauważalne piętno tu w okolicy - bo o "zdominowaniu" nieba ani to marzę, ani mam takie możliwości.
Więc na pewno na 2018 powielam swój plan uzyskania 1 kilograma miodu na rodzinę pszczelą, która pójdzie w przyszłym roku do zimowli. Tym wygórowanym żądaniem zakończę podsumowania bieżącego sezonu i mówię pszczołom: do wiosny!
Co Wy Towarzysze z tą solą himalajską macie za film?
OdpowiedzUsuńa w jakimż to sensie?
UsuńTak 100 była by optymalna z przezywalnoscia 40-60%...
OdpowiedzUsuńChciałoby się aby w najbliższym czasie dojść do takiej ilości. Przy dobrej zimowli wystarczy 1-2 sezony...
W teorii z 30 zrobienie 100 nie jest problemem. W praktyce jak będzie rok taki jak 2016, to trudno podwoić, a potem i tak leci wszystko... zobaczymy. Ja i tak nie mam czasu ogarnąć tego co mam, więc na 100 się nie porywam. ;-) Co nie zmienia faktu, że dobrze mieć sporo sprzętu do wyboru, żeby nie było żadnych ograniczeń w sezonie. Dojście w przeciągu sezonu lub dwóch do 60 - 65 racjonalnej wielkości rodzin (takich, żeby się same zakarmiły), byłoby przyjemne.
UsuńCzy ja mogę wogóle zabrać głos?
OdpowiedzUsuńZ jednej godnej rodziny można zrobić dwie godnie max trzy. Aby to przeżyło. Choć czasem się zdarzy cud.
Cud to nie praktyka. Cud to cud.
Praktykujecie chęć cudów, z niewiadomych mi względów.
Z przykrością stwierdzam że spapraliście koncepcję stowarzyszenia.
Robert, cały czas pieprzysz od rzeczy, a pytasz "czy mogę zabrać głos". masz durne i tępe komentarze na wszystkich możliwych forach, gdzie obrażasz wszystkich dookoła i wykazujesz się całkowitym brakiem zdolności myślenia. Jesteś żenujący i tyle. więc pisz swoje kretynizmy gdzie Ci się podoba, jeżeli Cię to bawi i podnosi Ci samoocenę.
UsuńMoże moja inteligencja Twej nie dorównuje. Ale gdzie i kogo obrażam?
UsuńMoje kretynizmy są moje. A Twe są Twymi.
Ma zdolność myślenia powoduje me reakcje dla życia rodziny pszczelej.
Tylko nieliczne przykłady napiętnuje. Po to właśnie aby nie obrażać, gryzę się w język. To raczej ośmieszanie niż obrażanie. Ale i tego chcę uniknąć.
Proszę o przykłady że kogoś na forach obraziłem?
Piszę jak jest w mych warunkach. I odnoszę do tego co czytam.
Z 30 rodzin pszczelich (zdrowych) w mych warunkach można zrobić (zdolnych do przezimownia) 30 rodzin. W przypadku rodzin z pszczołą buckfast 45. I tyle. Doświadczenia nie tylko moje ale i pszczelarzy obok.
Czasami przeżywają pozostawione same sobie rodziny.I czasami są super w roku następnym. Ale statystycznie to cud.
Myślący pszczelarz na te cuda się nie ogląda.
Praktykowanie chęci cudów w jednym, czy dwóch latach może się opłacać. I tyle. Ale to nie przesądza o prawdzie.