"Może pan sobie zażyczyć samochód w każdym kolorze byle by był to czarny"
W marcowym numerze „Pszczelarstwa”
ukazał się artykuł pana Marka Lasockiego pod tytułem „Polemika”.
Autor odnosi się do napisanych przeze mnie oraz Łukasza Łapkę
artykułów, które zostały opublikowane w numerach „Pszczelarstwa”
w listopadzie i grudniu poprzedniego roku. Cieszę się, że została
podjęta dyskusja na ten kontrowersyjny temat gdyż pomimo olbrzymiej
śmiertelności pszczół wielu pszczelarzy nie docenia ogromu
problemów, z jakimi mierzy się dzisiejszy świat pszczelarski.
„Osypały ci się pszczoły? Ot, zaniedbałeś swoją pasiekę,
niewłaściwie przeprowadziłeś zabiegi”. To często ich jedyna
konkluzja, w której winą za stan zdrowia pszczół obarcza się
pojedyncze – nierzadko Bogu ducha winne osoby. A problem jest o
wiele poważniejszy niż mniejsze czy większe zaniedbania
pszczelarzy. Pamiętajmy, że mamy do czynienia ze stworzeniem, które
jeszcze około czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu było
względnie samowystarczalne i zdolne do życia bez jakiejkolwiek
ingerencji człowieka. Niegdyś owady te opanowały praktycznie cały
świat, a dziś ich zdolność do funkcjonowania w naturze jest
znikoma lub żadna. Drogą do rozwiązania tego problemu jest próba
dotarcia do jak najszerszego kręgu odbiorców i zmiany ich
świadomości ekologicznej i pszczelarskiej. W tym miejscu, przy
okazji, chcielibyśmy podziękować redakcji miesięcznika
„Pszczelarstwo” za udostępnienie nam paru stron na nasze teksty.
Nie przedłużając, przejdę do analizy argumentów zamieszczonych w
„Polemice”. Nie jestem w stanie odnieść się jednak całości
argumentacji z uwagi na ograniczoną objętość publikacji.
Pierwszym zarzutem kierowanym przeciwko
proponowanym przez nas rozwiązaniom jest możliwość doprowadzenia
do, jak to określił Autor, „pszczołobójstwa”, czy też
„hekatomby pszczół”, czyli potencjalnego zagrożenia
wyginięciem pszczół na przestrzeni maksymalnego okresu dziesięciu
najbliższych lat. Wynika to z przyjętego przez Autora założenia,
że Apis mellifera nie jest zdolna do współistnienia z
roztoczem Varroa destructor we względnie zrównoważonej
relacji pasożyt-żywiciel. Nieporozumieniem jest wskazywanie, że
powoływaliśmy się przy tym na takąż relację z innym gatunkiem
pszczoły, tj. Apis ceranea (pszczoła wschodnia) –
owszem została wspomniana, ale nie stała się podstawą naszych
założeń. Otóż doświadczenia ze świata dowodzą, że pszczoła
miodna (Apis mellifera) posiada praktycznie dokładnie te same
przystosowania do radzenia sobie z roztoczem, co pszczoła wschodnia.
Są to w szczególności opisywane przez nas w jednym z artykułów
zachowania VSH, grooming, podstawowa higieniczność, a ponadto
stosowanie przerwy w czerwieniu w okresie sezonu (rójka, ewentualne
wstrzymywanie się w niesprzyjających warunkach środowiskowych),
długa przerwa w czerwieniu zimą (niestety eliminowana w procesie
hodowli), chemiczne wstrzymywanie rozmnażania roztoczy przy użyciu
feromonów, kierowanie siły uderzenia pasożyta na trutnie (to
również niwelowane jest przez pszczelarzy poprzez „walkę z
trutniami” i stosowanie powiększonej komórki robotnic).
Prawdopodobnie takich „odpowiedzi” pszczół na obecność
roztoczy jest znacznie więcej, jednak powyższe są wymieniane w
literaturze i wielu pszczelarzy docenia ich znaczenie dla kontroli
liczby roztoczy przez same pszczoły. Należy podkreślić raz
jeszcze, że w wielu miejscach na świecie funkcjonują pasieki,
które od lat nie stosują żadnych metod zwalczania roztoczy (nie
tylko chemicznych, ale również mechanicznych, np. ramki pracy). O
wielu przykładach można poczytać na amerykańskim forum
Beesource.com (patrz tu:
http://www.beesource.com/forums/forumdisplay.php?251-Treatment-Free-Beekeeping)
i jest ich naprawdę dużo (przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych,
gdyż tam ruch pszczelarzy nieleczących jest wyjątkowo prężny i
ma bardzo długą historię, sięgającą praktycznie samych
początków pojawienia się Varroa). Pszczelarze ci w sporej
większości twierdzą, że ich wieloletnie straty nie odbiegają
znacząco od strat sąsiadów leczących pszczoły, a zbiory miodu,
choć niejednokrotnie mniejsze niż w pasiekach opartych o
„komercyjną pszczołę” (czytaj również: wymagającą
leczenia, by mogła przetrwać), nie pozostawiają wiele do życzenia.
Wielu pszczelarzy ocenia je na około 60% zbiorów pszczelarzy
leczących, mimo że ci pierwsi zostawiają pszczołom miód na zimę.
Moim zdaniem negowanie zdolności pszczół (jako gatunku) do
współistnienia z pasożytem jest przejawem potrzeby
usprawiedliwiania stosowania coraz większej ilości substancji
chemicznych w pasiekach.
W Stowarzyszeniu „Wolne Pszczoły”
postanowiliśmy między innymi zbierać jak najwięcej informacji o
pszczelarzach nie leczących pszczół na terenie Polski. Trafiliśmy
na przypadki pasiek pozostawionych bez dozoru (na przykład po
śmierci pszczelarza), które po okresie załamania zaczęły się
powoli odbudowywać (rójki zasiedlały opuszczone ule, zabudowując
przestrzeń ulową na dziko). Przykładem może być choćby pasieka
pszczelarza, który skontaktował się z naszym stowarzyszeniem.
Odziedziczył ją po zmarłym członku rodziny i pasieką tą nikt
nie zajmował się przez sześć lat. Według relacji owego
pszczelarza pierwsze 4 lata przetrwało 5 rodzin z 50, natomiast
jesienią szóstego roku żyło już 15 rodzin – nastąpiło więc
samoistne zapszczelenie kolejnych 10 „martwych uli” przez rójki.
Te pszczoły funkcjonują „na dziko” bez przeglądów i
jakiejkolwiek pomocy. Dla wielu być może taka śmiertelność i
idące za tym wyniki ekonomiczne byłyby nie do przyjęcia, ale ten
przykład miał tylko zobrazować możliwości adaptacyjne pszczoły
miodnej oraz siłę przyrody pozostawionej samej sobie. O takich i
podobnych przykładach słyszeliśmy wielokrotnie.
Jako kolejny głos w tej dyskusji można
przytoczyć słowa dra hab. Pawła
Chorbińskiego: "To, że mamy
dzisiaj warrozę w naszych pasiekach, jest konsekwencją umowy sprzed
trzydziestu lat; obiecaliśmy bowiem, że dostarczymy Państwu lek,
który zabije warrozę. Gdybyśmy nie dostarczyli tego leku,
spowodowałoby to wyginięcie 98 procent pogłowia pszczół, ale
dziś mielibyśmy pszczoły wolne od pasożyta". Godne
uwagi w tym kontekście są również słowa dr hab. Małgorzaty
Bieńkowskiej („Czy możliwa jest
hodowla pszczół odpornych na pasożyta Varroa destructor”
z materiałów VI Lubelskiej Konferencji Pszczelarskiej): „Jeżeli
nie będzie praktykowana kontrola poziomu porażenia przez V.
destructor większość pszczół nadal będzie narażona na śmierć,
ale po kilkunastu latach naturalnego doboru może powstać nowa
populacja odporna na obecność tego pasożyta. Wiąże się to
jednak z tym, że w trakcie takiego procesu pszczoły stracą cenne
właściwości z ekonomicznego i pszczelarskiego punktu widzenia.
Dlatego naturalna selekcja w takim kontekście nie nadaje się do
przeprowadzenia w Europie”. Ten
ostatni cytat powinien być odpowiedzią na zarzut Autora „Polemiki”,
jakobyśmy „stawiali pszczelarzy w roli bezwzględnych
ciemiężycieli pszczół – „za jeden słoik miodu więcej””.
Być może często pasjonaci, amatorzy pszczelarstwa wcale nie
kierują się świadomie wspomnianym „jednym słoikiem”, ale fora
pszczelarskie aż huczą od pytań młodych pszczelarzy szukających
„miodnych” pszczół dla siebie już na sam początek. Nie pytają
o to, jakie pszczoły będą na przykład najlepiej zimować w ich
warunkach, czy które będą najbardziej odporne na choroby, a
właśnie o miodność czy łagodność (za to pytają już na
starcie o to, jak zwalczać roztocze, choć nawet nie widzieli
jeszcze na swojej działce ani własnej pszczoły, ani też
„własnego” roztocza). Niestety, ta motywacja rozbudzana jest
przez doświadczonych kolegów – często zawodowców – a właśnie
olbrzymia pasja powoduje zwiększone ambicje w osiąganiu „dobrych
wyników”. Nie znaczy to jednak, że potępiamy samą ideę chęci
i potrzeby osiągnięcia „dobrych wyników” - zauważamy tylko,
czym kierują się pszczelarze przy doborze pszczół. A przecież
dziś już dostępne są pszczoły dające zdecydowanie większe niż
przeciętne szanse w walce z warrozą, gdyż selekcjonowane są na
zachowania ograniczające populację pasożyta (na stronie
Stowarzyszenia zrobiliśmy małe podsumowanie tego, co można kupić
w Europie:
http://wolnepszczoly.org/matki-pszczele-na-ktore-czekamy-w-naturalnych-pasiekach/).
Pszczelarze jednak wolą być wierni hodowcom gwarantującym
ponadprzeciętne wyniki miodowe. Być może wynika to z braku wiary w
możliwości radzenia sobie pszczół z roztoczem – dokładnie tego
samego braku wiary, który przejawia Autor „Polemiki”. Pszczoły
bardziej odporne na warrozę nie będą „cudowne” jak oczekują
pszczelarze i Pan Lasocki. One po prostu z większym
prawdopodobieństwem wykażą cechy, które pozwolą im na skuteczną
walkę z roztoczem. Chodzi właśnie o to, aby więcej niż
przytaczane przez Pana Lasockiego 16,6% pszczół próbowało usunąć
z siebie pasożyta, a skuteczność tych zabiegów pozostawała
większa niż 1%. Nie oczekujemy przy tym zmiany nastawienia
pszczelarzy zawodowych, pozyskujących miód czy inne produkty w celu
utrzymania siebie i rodziny. Oczekujemy na zmianę świadomości
amatorów i pasjonatów, którzy na razie płyną z głównym nurtem
w pszczelarstwie, gdyż prawdopodobnie nie znają alternatywy. To
prawda, że jeden pszczelarz mający 5 uli w ogródku niczego nie
zmieni, ale takich pszczelarzy amatorów i pasjonatów są w Polsce
tysiące. To oni mają władzę w swoich rękach i mogą wymusić na
hodowcach zmianę podaży, kreując popyt na inną pszczołę, niż
ta obecnie dostępna na rynku. To amatorzy pasjonaci mogą siłą
swojej liczebności i łączną siłą ilości posiadanych przez
siebie rodzin pszczelich zmienić bieżącą sytuację. Muszą tylko
mieć świadomość alternatywy, o której do tej pory mówiło się
w Polsce niewiele.
Autor „Polemiki”
zarzuca nam również, że propagując dobór (wbrew temu, co Pan
pisze, dobór nie zawsze jest „losowy”, choć nie zawsze musi być
nastawiony na odporność na pasożyta) i selekcję naturalną i
krytykując sposób postępowania hodowców, sami jako remedium
proponujemy selekcję cech pszczół pod kątem higienicznym. Wszyscy
wiemy, jakie pszczoły posiada 99% pszczelarzy. Pszczoły te nie
przejawiają pożądanych zachowań higienicznych (przejawiają za to
coraz wyższą miodność i łagodność pozwalającą na pracę bez
kapelusza), a ich szanse na przetrwanie w starciu z roztoczem są
znikome. Doskonale wiemy to zarówno my w Stowarzyszeniu jak i Pan
Marek Lasocki oraz praktycznie wszyscy pszczelarze. Selekcja może
być pierwszym krokiem tak zwanego „okresu przejściowego”, w
którym teoretycznie (w naszym, ludzkim rozumieniu – być może
błędnym, kto wie?) jesteśmy w stanie zwiększyć szanse pszczół
na obronę przed roztoczem. Obserwując we własnej pasiece kilka
cech przez kilka lat, jesteśmy w stanie upowszechnić zachowania
sprzyjające walce z warrozą w puli genetycznej naszych lokalnych
pszczół. Wcale nie jesteśmy pewni, czy ten krok na pewno
przyniesie pożądany skutek, ale teoretycznie może zapobiec
„rozszerzonemu samobójstwu” i zwiększyć możliwości przeżycia
większego procenta populacji w toku selekcji naturalnej. Z racji
naszych (zwłaszcza moich) wątpliwości, w podsumowaniu jednego z
artykułów podkreśliliśmy tę niepewność, podobną wątpliwość
wyraził również Autor „Polemiki”. W procesie selekcji cech
pożądanych (zgodnie z pewnym założeniem hodowlanym), w czasie
okresu przejściowego jeden z nas stosował ograniczone ilości
olejków (tymolu), co też zostało w „Polemice” skrupulatnie
wypomniane. Mogę tu przytoczyć dokładnie ten sam argument, jaki
przytoczyłem parę zdań wyżej – powodem zastosowania olejku była
potrzeba wspomożenia procesu hodowlanego w okresie przejściowym.
Wydaje się, że nie stoi to w sprzeczności z długofalowym celem
pierwszego etapu selekcji, jakim, w myśl założeń, jest
„zagęszczenie” pożądanych cech w lokalnej populacji.
Autor „Polemiki”
wielokrotnie odwołuje się do zasad ewolucji gatunków. Mam jednak
wrażenie, że nie do końca rozumie procesy kształtowania
współzależności gatunków – również tych w relacji
pasożyt-żywiciel, a w szczególności relacji Apis
mellifera – Varroa
destructor. Słusznie wskazano, że
Varroa jest gatunkiem inwazyjnym, niemniej jednak dziś już musimy
go – niestety – uznać za naturalnego pasożyta pszczoły
miodnej, choć historycznie takim nie był. Nie możemy zamykać oczu
na stan faktyczny: Varroa jest z nami i już zawsze będzie.
Zastanawiam się jaką alternatywną metodę trzeba by zaproponować,
skoro dotychczasowe próby „wybicia roztocza do nogi” nie
przyniosły i nie przynoszą pozytywnych rezultatów (osobiście
uważam, że w przyszłości również nie mają najmniejszych szans
na sukces). Jedyną długofalową drogą do rozwiązania problemu
jest „nauczenie” (proszę znów wybaczyć uproszczenie) obu
gatunków współistnienia. I nie da się tego robić przeciwko
naturze, niwelując presję selekcyjną na jeden z nich, a
zacieśniając presję na drugi, gdyż nie prowadzi to w kierunku
wytworzenia naturalnej równowagi.
W „Polemice”
zanegowano możliwość szybkiego wytworzenia przystosowań
ewolucyjnych (Autor zakłada, że potrwa to minimum dziesięć
tysięcy pokoleń, co w przypadku pszczół równe jest w
przybliżeniu dziesięciu tysiącom lat), a zakładane przez nas (i
dowiedzione przez dziesiątki przykładów ze świata – porównaj
forum Beesource i doświadczenia pszczelarzy organicznych) szybkie,
wręcz kilkuletnie przystosowanie nazywa mitem. Doświadczenia
pszczelarzy (również w Polsce), wskazują, że niegdyś skuteczny
zabieg „4x4” (4 zabiegi apiwarolem co 4 dni) nie są już
skuteczne z uwagi na przyspieszenie (lub zmianę) cyklu rozwoju
roztocza spowodowane leczeniem. Obserwacje (porównaj doświadczenia
opisane przez hodowcę pszczoły Elgon, Erika Osterlunda:
http://www.elgon.es/diary/?p=799)
wskazują, że Varroa
bądź to przyspieszyła cykl życiowy i reprodukcję, bądź to
nauczyła się wchodzić do komórki pszczelej, gdzie przeczekuje
potencjalne zagrożenie oddziaływania chemii. Zabieg, który był
skuteczny jeszcze parę lat temu, dziś już nie jest – i
niezależnie od tego, czy wynika to ze zmiany cyklu życiowego
roztoczy, czy też wykształcenia oporności na stosowane leki,
świadczy to o błyskawicznej zmianie ewolucyjnej na przestrzeni
maksymalnie kilkudziesięciu pokoleń. Już sam ten fakt dowodzi, że
ewolucja nie musi czekać dziesiątek tysięcy lat aby wywrzeć
zmiany. Im silniejsza presja tym zmiany będą szybsze i głębsze.
Odporność roztoczy na presję leczenia świadczy dla mnie o ich
„wzmocnieniu”. Czy leczenie „osłabia” pszczoły? Jeśli
zdejmiemy z pszczół ewolucyjną presję wywieraną przez roztocze
(poprzez leczenie) i dodamy do tego negatywne skutki toksyn,
bezwzględnie osłabimy tym pszczoły. Chyba każdy pszczelarz
śledzący wieloletnie cykle życiowe pszczół, ma świadomość, że
każdego roku statystycznie (z rocznymi odchyleniami) zwiększa się
śmiertelność pszczoły miodnej. Zamiast maleć, co mogłoby
świadczyć o budowaniu przystosowania, rośnie. W przypadku silnej
presji ewolucyjnej przyroda przystosowuje gatunki do przetrwania za
pomocą tak zwanych „wąskich gardeł” (z niezrozumiałych dla
mnie względów Autor „Polemiki” uznaje je za zagrożenia dryfem
genetycznym – osobiście daleko większe zagrożenie ograniczenia
puli genetycznej upatruję w pracy hodowlanej i inbredzie).
Pszczelarze stosują przecież bardzo silną presję na roztocze, a
ono mimo to przeżywa. Dlaczego więc odmawiamy tej zdolności innemu
gatunkowi? Skoro zasada „wąskiego gardła” sprawdza się w
przypadku adaptujących się roztoczy, dlaczego nie miałaby się
sprawdzić w przypadku pszczół? Zgadzam się z Autorem „Polemiki”,
że mechanizmy obronne dzisiejszych pszczół są wykształcone na
niskim poziomie. Pszczelarze niestety - zapewne nieświadomie - robią
wszystko, co w ich mocy, żeby te mechanizmy powstrzymać. W tej
sytuacji - zgodnie z twierdzeniem Autora „Polemiki” - droga do
wyhodowania pszczoły miodnej odpornej na warrozę wydaje się
faktycznie bardzo odległa.
Autor „Polemiki”
podkreśla również, że ewolucyjnie roztocze Varroa „nie będzie
stało w miejscu”. To prawda. Żaden organizm nie „staje w
miejscu” w rozwoju - każdy płynnie i stale dostosowuje się do
zmieniających się warunków środowiskowych. Nie znaczy to jednak,
że roztocz będzie systematycznie zwiększać swoją zjadliwość –
ewolucja może także doprowadzić do jej zmniejszenia. Pamiętajmy,
że organizm dostosowuje się do bieżących warunków poprzez
eliminację tych, które nie są przystosowane. W toku ewolucji nie
zawsze „wygrywa” największy, najszybszy, najzwinniejszy, a
czasem ten, który po prostu lepiej gospodaruje zasobami, skuteczniej
unika zagrożeń, czy... nie zabija swojego żywiciela. Oznacza to,
że jeżeli pozostawimy pszczoły bez leczenia, to umrą te pszczoły,
które nie mają wykształconych wystarczających mechanizmów
obronnych, ale razem z nimi umrą te roztocza, które najdoskonalej
obchodzą pszczele „zabezpieczenia” (upraszczając np. te, które
rozmnażają się najszybciej). Jeżeli jednak roztocza wykażą się
wielką zjadliwością, wówczas zabiją swoich żywicieli na dużym
terenie i z braku możliwości kontynuowania cyklu rozwojowego, umrą
wraz z żywicielem. Selekcja naturalna obu gatunków będzie odbywać
się więc w kierunku skumulowania u pszczół cech pozwalających na
radzenie sobie z Varroa oraz zmniejszenia zjadliwości u pasożyta.
Na przykład przeżyją te roztocza, które rozmnażają się wolniej
i pozwalają na dłuższe przetrwanie żywiciela – takie właśnie
zachowanie świadczyłoby o lepszym przystosowaniu roztocza, gdyż
zapewnia mu przetrwanie. Oczywiście ingerencje i chemia zaburzają
naturalne cykle przystosowań. W historii badań biologicznych
stwierdzono bardzo dużo przypadków ewolucyjnych „kroków w tył”
– pierwsze zapisy na ten temat zostały sporządzone przez Karola
Darwina jeszcze przed sformułowaniem teorii ewolucji. Zauważył on
np. utratę zdolności lotu przez niektóre ptaki czy utratę zmysłu
wzroku przez ssaki żyjące pod ziemią. Dziś dla nas jest to
oczywiste, ale nie zawsze zastanawiamy się, jakie może to mieć
konsekwencje. A oznacza to, że organizmy nie zawsze muszą
doskonalić posiadane cechy czy zachowania, a czasem pewne gatunki
mogą utracić pewne przystosowania, jeżeli będzie to korzystne
dla ich przetrwania (zachowanie jakiegoś przystosowania ma swoją
cenę). Podsumowując, nie chodzi zatem o to, by pszczoły poddane
selekcji naturalnej pozbyły się ze środowiska „stojącego w
miejscu” pasożyta, ale o to, by oba gatunki zrównoważyły swoją
relację w sposób, który umożliwiłby im obu przetrwanie.
Doprowadzenie do takiego stanu jest możliwe nie tylko w
teoretycznych i życzeniowych rozważaniach, ale zostało dowiedzione
empirycznie w zagranicznych pasiekach.
Autor przywołał również fakt, że
roztocza są nosicielami innych problemów (przenoszą patogeny
powodujące najróżniejsze schorzenia). Jest to prawda. Ale prawdą
jest, że obecnie, kiedy w pasiekach używa się znacząco więcej
chemii niż kiedykolwiek w historii, pszczoły są coraz bardziej
podatne na schorzenia, które niegdyś nie były problemem. I
twierdzenie, że to tylko przez roztocza jest półprawdą i
uproszczeniem. Pszczoły stały się bowiem bardziej podatne na
choroby z uwagi niszczenie ich mechanizmów odpornościowych przez
chemię.
W „Polemice”
Autor przywołał postać Kirka Webstera (www.kirkwebster.com),
jednego z „guru wolnego pszczelarstwa”. Co ciekawe, pisze o nim z
ironią, nawiązując do jego wypowiedzi, jakoby warroza była
„przyjacielem i sprzymierzeńcem” pszczół. Zdanie wyrwane jest
z kontekstu i mam świadomość, że brzmi ono dla większości
pszczelarzy szokująco. Nie da się jednak ukryć, że Kirk Webster
prowadzi komercyjną pasiekę (z której się utrzymuje), nie
zwalczając roztoczy. Robi to od parunastu lat. Przywoływanie jego
postaci w ironicznych stwierdzeniach, mające na celu podkopanie jego
dorobku, jest co najmniej dziwne, bo przecież cały świat
pszczelarski pragnąłby mieć takie sukcesy i osiągnięcia, jak
wspomniany pszczelarz (zakładam jednak, że większość pszczelarzy
nie jest świadoma sukcesów czy w ogóle istnienia pana Webstera).
Proponuję najpierw zapoznać się z jego dorobkiem i wówczas
ewentualnie wygłaszać opinie na jego temat. Kirk Webster
faktycznie traktuje roztocza jako „sprzymierzeńców” -
sprzymierzeńców w prowadzonej systematycznie selekcji naturalnej,
która eliminuje z jego pasieki osobniki najsłabsze, podatne na
choroby, nie radzące sobie z bieżącymi warunkami środowiskowymi.
Warroza jest w jego pasiece papierkiem lakmusowym nieprzystosowania.
Eliminacja następuje w całkowicie akceptowalnym procencie –
podejrzewam, że niższym, niż w niejednej pasiece, w której do
zwalczania roztoczy używa się twardej chemii. Kirk Webster
wymieniał również doświadczenia z fińskim pszczelarzem Juhanim
Lundenem, który nie zwalcza roztoczy od 2008 roku. Zainteresowanym
proponuję zapoznanie się z publikacjami tego pszczelarza. Można z
nich wyciągnąć wiele ciekawych wniosków.
Na koniec muszę
stwierdzić, że obawy Pana Lasockiego dotyczące eliminacji pszczół
i olbrzymiej katastrofy ekologicznej i ekonomicznej powodowanej przez
nasze Stowarzyszenie, są stanowczo przesadzone, gdyż jedynie
garstka osób podejmuje działania w kierunku selekcji naturalnej
pszczół. Tym samym nic nie „zagraża” znaczącej większości
ze wspomnianego w „Polemice” miliona dwustu tysięcy rodzin
pszczelich. Osobiście uważam, że zarówno ekonomia, jak i ekologia
skorzystałyby na jednorazowym gwałtownym odstawieniu chemii.
Populacje pszczół, wbrew pozorom, bardzo łatwo się odbudowują i
można do tego wykorzystać najróżniejsze metody gospodarki
pasiecznej. Organiczni pszczelarze amerykańscy (np. Sam Comfort –
http://anarchyapiaries.org/,
czy Samuel Parker – http://www.tfb.podbean.com/)
propagują na przykład metodę nazywaną przez nich „Pszczelarskim
Modelem Ekspansji”, polegającą na błyskawicznym namnażaniu
rodzin pszczelich – jedną rodzinę dzielą na maksymalną liczbę
małych odkładów (wręcz „weselnych”), które do zimowli powoli
dochodzą do siły. W ten sposób można z jednej rodziny zrobić
nawet do dziesięciu rocznie, co z naddatkiem rekompensuje bieżące
straty (amerykanie nazywają to „outbreeding Varroa”). Rzecz
jasna, z takich rodzin miodu nie będzie (a często wymagają one
wręcz karmienia) – wracamy więc, niestety, do problemu „jednego
słoika”... Według doświadczeń owych pszczelarzy, metoda ta
pozwala na przestrzeni kilku lat doprowadzić do bardzo wysokiej
przeżywalności rodzin pszczelich, co z kolei umożliwia stworzenie
pasieki ekonomicznie opłacalnej, a nie wymagającej przy tym
zwalczania roztoczy. W pszczelarstwie naturalnym problemem jest
indywidualna wydajność rodziny pszczelej i konieczność
ograniczenia intensywnych metod pasiecznych (argumenty ekonomiczne).
Ale pasjonaci i amatorzy nie są aż tak związani ekonomią, jak
zawodowcy. Mogą prowadzić własną selekcję wspomaganą
naturalnymi procesami, ale mogą również czerpać z dorobku innych
– wybór należy do nich. Mam nadzieję, że wraz ze wzrostem
świadomości ekologicznej i pszczelarskiej, przy zakupie matek, będą
oni wybierać te, mające już za sobą „wąskie gardło
ewolucyjne”, a nie te, które gwarantują „o jeden słoik
więcej”. W tym tkwi potencjalna siła idei pszczelarstwa
naturalnego i na tym opiera się nadzieja naszego Stowarzyszenia.
Proces ten można rozłożyć na lata, nie narażając miliona rodzin
pszczelich na „hekatombę”. Pszczelarze często nie dostrzegają
olbrzymich negatywnych zmian w genetyce pszczoły jakie spowodowali.
Twierdzą, że akceptują przyrodę i przyjmują wszystko to, co
przyroda im daje. To przywodzi mi na myśl cytat amerykańskiego
przemysłowca Henrego Forda, który pierwszy wprowadził taśmową
produkcję do manufaktur, tworząc tym samym nowoczesną fabrykę:
„Może
sobie pan zażyczyć samochód w każdym kolorze, byle by był to
czarny”. Pszczelarze również akceptują naturę tylko wówczas,
gdy pszczoły spełniają ich oczekiwania: są miodne, łagodne,
nierojliwe, a ich rozwój w sezonie jest szybki i przewidywalny.
Niegdyś pszczoła taka nie była. Pozwolę
sobie zakończyć ten artykuł nawiązaniem do zakończenia
„Polemiki”. Autor pisze: „W obecnej sytuacji obawiam się, że
zachęcają Panowie do zrobienia kroku naprzód przez kogoś, kto
stoi nad przepaścią”. Otóż czasem trzeba skoczyć w przepaść,
aby rozwinąć skrzydła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz