środa, 14 października 2015

Ciekawy przypadek Juhaniego Lundena

O Juhanim pisałem już na moim blogu (tutaj). Z punktu widzenia pszczelarstwa naturalnego jest to dla mnie kontrowersyjna postać. Jak już pisałem, sam nie wiem czy jest to pszczelarz naturalny czy nie. Niewątpliwie ma sukcesy (według własnych twierdzeń) w hodowli pszczoły odpornej na warrozę. Na swojej pasiece posiadam jedną matkę pochodzącą od pszczół Lundena (od Polbarta) i zobaczę sam czy udało mi się akurat trafić szczęśliwie w totka w układankach genetycznych tej pszczoły. Teoretycznie pszczoły robotnice ze strony matczynej są Finkami, gdyż posiadana matka, zgodnie z moją wiedzą, jest to córka jednej z pszczół unasiennionych jakie otrzymał Polbart od hodowcy. Strona ojcowska tych pszczół to natomiast moja "lokalna" pszczoła - matka unasienniła się tym co u mnie latało (miejmy nadzieję, że jak najwięcej było trutni przedwojennych). I jeżeli prawdą jest co pisze Fin, to jest on niewątpliwie, w temacie varroa-tolerancji, w czołówce zachodniego świata, a pewnie w ścisłej czołówce pszczelarzy europejskich. Ale nie będę się powtarzał, bo o tym wszystkim już pisałem.

Dziś, nazywając posta parafrazą tytułu filmu o Benjaminie Buttonie, chciałem opisać co ciekawego można wyczytać na blogu Juhaniego. Okazało się, że podobnie jak Button młodniał zamiast się starzeć, to i u Lundena zaczął zachodzić pewien proces odwrotny od oczekiwanego. Bo oto jego pszczoły, które posiadały wysoką odporność na pasożyta, nagle zaczęły ją tracić. Przeanalizujmy krótko straty jakie podaje hodowca. Przez kilka lat Lunden stopniowo zmniejszał dawki lecznicze, aż do 3% roztworu kwasu szczawiowego w 2008 roku, kiedy to przeprowadził ostatni zabieg zwalczający roztocza. Więc zacznę od 2009 roku, choć i przy wcześniejszej hodowli straty się zdarzały.
W 2009 straty były na poziomie 25 %, w 2010 były na poziomie około 21%, ale Juhani twierdził, że tylko około 30% rodzin funkcjonowało normalnie, nosząc miód. W 2011 straty wzrosły ponownie do 70%, ale w kolejnych latach były względnie niewielkie. W 2012 było to poniżej 10%, w 2013 - 37%,  a w 2014 poniżej 20%. Tak to przedstawia Juhani i myślę że jest wiarygodny, bo w 2015 ponownie przyznaje się do wielkich strat, a dokładnie do śmiertelności na poziomie 70%.

I co to wszystko znaczy? Ha! Nie wiem. Ale mam swoją interpretację, która poniekąd zgadza się z interpretacją samego hodowcy. Po prostu stwierdził, że jego pszczoły nie są w pełni odporne na roztocze... To mniej więcej taki sam wynik rozumowania, jak w przypadku wszelkich badań prowadzonych nad ruchem drogowym i powstawaniem korków. Po wielu miesiącach analiz i obserwacji - a także wykorzystaniu wielkich grantów i dotacji - okazuje się, że korki powstają dlatego, że ... po drogach jeździ zbyt wiele samochodów! Nigdy bym na to nie wpadł. Podobnie nie wpadłbym na to, że pszczoły są śmiertelne... Ot zagadka dziejowa... Na szczęście Juhani nas oświecił.

No ale przejdźmy do pewnej analizy tegoż ciekawego przypadku. Muszę przy tym zastrzec, że Lunden absolutnie nie jest dla mnie wzorem pszczelarza naturalnego. Z tego co widzę to zwykły biznesmen. Jako pszczelarski idealista kibicuję jego pszczołom, a samemu Juhaniemu źle nie życzę, ale na pewno nie trzymam kciuków za to, żeby się obłowił. Niech ma ile chce i ile mu się należy. Nie żałuję mu, bo na pewno - niezależnie od jego motywacji - wkłada w to dużo pracy, a efekt jest co najmniej niezły. Niemniej jednak, jak ja to widzę, Lunden to człowiek, który wierzy w liczby, analizy, przyrodę opisywalną statystyką, genetykę w rozumieniu ścisłym, gdzie można wprost sumować cechy i w ... Euro. Dlatego daleko bliżsi mi są Comfort czy Charles Martin Simon, którzy ze smutkiem patrzą na śmierć swoich pszczół, ale nie przeliczają ich na dolary czy słoiki miodu. I może dlatego ich efekty są (były) lepsze. Bo ich pszczoły są (były) dzikie i nie mają na sobie presji hodowcy. Bo Lunden jest taki sam jak inni pszczelarze - różnica jest taka, że nie zwalcza roztoczy.

Lunden używa węzy, unasiennia(ł) sztucznie. Już w 2014 roku pisał o pojawieniu się inbredu i potrzebie unasiennienia naturalnego w locie. Miał stworzyć trutowisko i z kontekstu wynika, że prawdopodobnie to zrobił. Zła pogoda przez długi czas utrudniała jednak unasiennienie. Zrobił mało odkładów i jak twierdzi roztocza skumulowały się od 2012 roku. A więc zróbmy nowy projekt i rozpiszmy granty. Przeprowadźmy testy czy korki będą się robić jak drastycznie zmniejszymy liczbę samochodów na drogach. To dokładnie ta logika. Podzieli rodziny (dzieląc i warrozę) i "korki" znikną. Ale czy to rozwiąże problem "ruchu ulicznego"? Dopóki promowane będą rozwiązania w postaci zwalczania warrozy i selekcjonowania najwspanialszych cech odporności, a zdrowie pszczelej rodziny spychane będzie na plan dalszy, to "korki" będą zawsze.

Pszczelarze podchodzący do warrozy, jako do największego wroga, zapewne mówią teraz: Aha! a nie mówiłem! Nie da się. Mówiliśmy. I przykład Juhaniego to udowadnia! ... I niech mówią! Mam to w nosie. Moje zdanie jest takie, że pasieka Lundena - choć daleko bardziej postępowa, jeżeli chodzi o podejście do warrozy, od tego co mamy tu w kraju - nie spełnia większości podstawowych kryteriów pszczelarstwa naturalnego. Od zawsze, w czasie dyskusji, powołuję się na potrzebę całkowitego odejścia od pszczelarstwa jakie znamy, w kierunku pszczelarstwa propagowanego przez Busha, Comforta czy Simona. To nie jest mój pomysł czy postulat. To ich postulat. Musimy zbliżyć się do pszczelarstwa naturalnego systemowo, a nie tylko punktowo. Lunden jest dowodem, że i tak można zacząć - że można selekcjonować "ręcznie", unasienniać sztucznie i prowadzić swój komercyjny pszczoło biznes. Ale nie da się tym podejściem systemowo wygrać z warrozą. Nie da się tak prowadzić pasieki bez obciążenia zdrowia pszczół. Pierwsze lata to niewątpliwy sukces, bo inbredowane cechy sprzyjają pojawieniu się odporności. Kolejny czas to tylko zbieranie ponurego żniwa inbredu. Lunden twierdził, że jego pszczoły nie idą w siłę, a porażenie rodzin roztoczami jest bardzo wysokie. To świadczy o tym, że pszczoły tracą zdrowie i wigor. Ale jak mają tego nie robić jeżeli Lunden od lat unasiennia matki wewnątrz wąskiej puli genetycznej? Być może dziś te pszczoły są niezwykle cenne genetycznie. Być może wzięcie takiej matki dziś, unasiennienie lokalne u nas, po czym kolejny wychów następnego pokolenia sprawi, że fińskie F2 będą tryskać zdrowiem i odpornością na roztocza! Być może...

Bush przyznaje się do śmiertelności w pasiece. Twierdzi, że czasem umiera u niego 10 (częściej), a czasem nawet 50% pogłowia pszczół (używa określenia wskazującego na to, że w najsroższe zimy "mógłby" stracić nawet do 50% pasieki), a w przeciętną zimę traci według własnych słów do 20% pasieki. Z różnych przyczyn. Zauważa również, że ogólna tendencja jest do coraz mniejszych strat, rzecz jasna z odchyleniami corocznymi. Twierdzi jedno: nie ma w jego pasiece problemu warrozy. Warroza jest, żyje, ma się raz lepiej, a raz gorzej - tak samo jak i pszczoły. Ale nie ma problemu.
Juhani żyje problemem warrozy...

Nie śledzę dokonań Juhaniego na bieżąco, ale pewnie raz na pół roku zaglądam na jego stronę. Przyznam że jestem ciekawy co przyniesie u niego wiosna 2016 roku. Mam nadzieję że refleksję.

5 komentarzy:

  1. Bartek co Ty się martwisz Lundenem przecież pisze jak byk, że znalazł rodzinę w starym domu a i pszczoły z Kolumbii mu przysłali więc da radę chłop

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe ;-)
      ja się o niego nie martwię. szkoda mi tylko tych inbredowanych pszczół...

      Usuń
  2. Pan Luden raczej jeszcze zbyt krótko selekcjonuje swoje pszczoły i jak widać inseminacja nie sprzyja w osiągnięciu sukcesu. Varroza jak rok przestępny atakuje silniej co 4lata :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. on selekcjonuje już łącznie ponad 10 lat. przez 6 nie leczy. Po tak bardzo długim (wbrew pozorom) czasie warroza już powinna zebrać swoje żniwo i pasieka powinna się stabilizować - oczywiście z pewną śmiertelnością na takim poziomie jaką miał w poprzednich latach (10 - 40 % zależności od roku). takie doświadczenia i obserwacje płyną z USA od ludzi, na których się wzoruję. To nie jest krótki czas. Problemem Lundena jest to, że on wierzy w stuprocentowo odporne pszczoły i to, że może do tego dojść zwykłą genetyką i selekcją prowadzoną "ręcznie". Ale jego pasieka, jego "zabawki".

      Usuń
  3. Według mnie koncentrowanie się tylko na genetyce jest błędem. Dobór naturalny to zbyt skomplikowana sieć. Np. dziedziczy (choć nie wiem czy można użyć naukowo takie słowa) również florę baktryjno-pierwotniakowo-grzybiczną. Idę o zakład, że jajko robotnicy z tej samej matki wychowywane w różnych ulach będą różnego zdrowia a tym samym różnej odporności.
    Występuje po za tym też, horyzontalny przepływ genów o który wciąż niewiele wiadomo, wiadomo jednak, że istnieje również w takiej radykalnej formie, że cały genotyp bakterii wbudowuje się w strukturę owada i jest później dziedziczony.

    OdpowiedzUsuń