Choć nasze środowisko hodowców uważa się za "elitę pszczelarską" (sic!), to - według mnie (i to moje subiektywne zdanie - zupełnie brakuje tam ludzi z wizją, chcących coś zmienić na lepsze. Realnie. Tak jak choćby wspomniani w tym artykule Erik Österlund czy Ralph Büchler. Nie widzę ludzi tego pokroju w naszym polskim światku "elity" (sic) pszczelarskiej. Widzę ludzi, którzy nawet nie są reaktywni, bo jeśli byliby reaktywni, to co najmniej od 2, 3 dekad powinni... nomen omen... reagować. Tak choćby, jak reagowali hodowcy czy naukowcy niemieccy, czy skandynawscy. I znów (zastrzeżenie z części 1 tekstu) daleki jestem od twierdzenia, że tam problem rozwiązano. Są tam natomiast wzory do naśladowania, których w Polsce wciąż nie widać... Oby się to zmieniło, powtórzę się, moje nadzieje na to raczej są małe...
Zapraszam do lektury.O zdrowiu pszczół, problemach pszczelarstwa i współpracy przy hodowli pszczół odpornych – cz. 3.
Część 1
Moje dotychczasowe doświadczenia w kontaktach z pszczelarzami prowadzą do jednego wniosku: wyjątkowo nie są oni zainteresowani współpracą w zakresie selekcji pszczół odpornych na warrozę.
Szerszenie azjatyckie a sprawa polska
W niektórych rejonach Europy Zachodniej inwazja szerszenia azjatyckiego (Vespa velutina) przysparza ogromnych problemów lokalnym pszczelarzom. W przeciwieństwie do rodzimych gatunków, szerszeń ten nie zadowoli się pojedynczymi pszczołami, złowionymi przed wylotkiem. Przed dokonaniem inwazji przedstawiciele Vespa velutina najpierw wysyłają zwiadowców w poszukiwaniu pszczelich gniazd, a po ich znalezieniu organizują swoisty rajd: grupa szerszeni wlatuje do ula i całkowicie niszczy rodzinę. W niektórych lokalizacjach drapieżniki dziesiątkują całe pasieki. Ten agresywny gatunek uznawany jest za groźny również dla człowieka. W związku z tym niektórzy pszczelarze, a także przedstawiciele lokalnych władz, wspólnie podejmują działania mające na celu wyszukanie i zniszczenie gniazd szerszenia. Kto wie, być może wkrótce i my będziemy mierzyć się z tym zagrożeniem. Tematem moich rozważań nie jest jednak sam azjatycki owad, a współpraca między właścicielami pasiek. Większość środowiska pszczelarskiego wychodzi z założenia, które można podsumować słowami: „jak się wszyscy weźmiemy do pracy, …to zrobicie”. Bob Hogge, pszczelarz z wyspy Jersey (UK) podczas wykładu poświęconego inwazyjnemu gatunkowi szerszenia powiedział: „Jesteście pszczelarzami, a więc ostatnią rzeczą, jaką chcecie robić, to współpracować”. I chociaż jego uwaga nie dotyczyła wspólnego działania mającego służyć zwalczaniu inwazji dręcza pszczelego, stanowi trafne podsumowanie podejścia środowiska pszczelarskiego do tego zagadnienia.
Nieskuteczne próby, czyli Bartłomiej „Nic nie mogę” Maleta
Przez blisko dekadę, wspólnie z nieliczną grupą przyjaciół i znajomych, próbuję przekonać pszczelarzy do słuszności koncepcji długofalowego rozwiązania problemu warrozy. Można to zrobić na dwa, sposoby – albo przez systemowy dobór hodowlany (selekcję pszczół prowadzoną przez większość pszczelarzy przy stopniowej, systematycznej rezygnacji ze stosowania tzw. chemii), albo przez dobór naturalny (naturalnej selekcji pszczół), czyli pozostawienie rozwiązania problemu naturze.
Obie z wymienionych metod mają wady i zalety. Pierwsza wymaga edukacji pszczelarzy i jest pracochłonna (chociaż w ciągu dekady lub dwóch z pewnością zmniejszyłaby nakłady pracy, jakich wymaga zwalczanie inwazji dręcza). Druga natomiast – zdecydowanie łatwiejsza, szybsza i skuteczniejsza – jest z kolei nieatrakcyjna i kosztowna. Na pewno jednak obie metody dałoby się wdrożyć w sposób, który pozwoliłby zachować dochód z pasiek. Żadne z rozwiązań nie zadziała jednak, jeśli będzie praktykowane wyłącznie przez pięć czy dziesięć osób, na blisko sto tysięcy pasieczników, w stu czy dwustu rodzinach pszczelich, na ponad dwa miliony żyjących na terenie kraju.
Moje dotychczasowe próby przekonania pszczelarzy do przeprowadzenia selekcji zakończyły się fiaskiem. Grupie, która robiła to wraz ze mną, udało się nakłonić do współpracy jedynie kilka osób. Jest to o tyle frustrujące, że założenia proponowanego rozwiązania są może pracochłonne, ale proste. Niestety, z przyczyn społecznych i ekonomicznych jego wdrożenie wydaje się niemożliwe. A wystarczyłoby, gdyby każdy pszczelarz przeznaczył kilka wieczorów na zdobycie wiedzy na temat selekcji pszczół, a dodatkowo poświęcił piętnaście do trzydziestu minut w ciągu roku (na każdą rodzinę) na ocenę stopnia porażenia owadów przez dręcza. Następnie, by każdy z nich dostosował sposób leczenia rodzin do uzyskanych w trakcie oceny wyników i przez kilka kolejnych lat wybierał właściwy materiał do dalszej hodowli. Okazuje się jednak, że moje oczekiwania są chyba nazbyt wygórowane.
Jeden na dwie dekady
W tym miejscu przytoczę anegdotę, którą usłyszałem w jednym z podcastów poświęconych katastrofie klimatycznej i ochronie środowiska. Odcinek dotyczył tzw. rolnictwa węglowego, polegającego – w dużym uproszczeniu – na bezorkowej uprawie ziemi. Jeden z gospodarzy uprawiających rolnictwo węglowe przez kilkadziesiąt lat próbował dzielić się doświadczeniami z lokalną społecznością. Przekonywał innych, że w tzw. „dobrych latach” ma mniejsze zbiory niż sąsiedzi, z kolei jego działalność jest odporniejsza na ekstremalną pogodę (np. susze). Dzięki temu w „latach średnich”, a na pewno w „najgorszych”, osiąga znacznie lepsze wyniki. Rolnik podkreślał również, że jego praktyka ma mniej szkodliwy wpływ na środowisko i ekosystem, jest bardziej przyjazna dla zwierząt hodowanych, pochłania węgiel (CO2) z powietrza i pomaga zachować wilgoć w glebie. Dodatkowo wymaga mniejszych nakładów pracy i generuje niższe koszty, co powoduje, że jest bardziej dochodowa. Po dwudziestu latach jeden z jego sąsiadów oznajmił, że przekonany argumentami, zaczął uprawiać rolnictwo węglowe, dzięki czemu osiągnął lepsze efekty. W podsumowaniu bohater podcastu stwierdził: „Jeśli chcemy, aby zmiana była realna, potrzebujemy zdecydowanie lepszej skuteczności w nakłanianiu do słusznych rozwiązań niż przekonanie jednej osoby na dwie dekady...”.
Fort-Knox
Aby przekonać środowisko pszczelarskie do prowadzenia selekcji oraz do współpracy, podejmuję zróżnicowane działania. Współtworzę grupy pszczelarskie, w których dzielimy się wiedzą i organizujemy pracę. Efektem wymiany naszych spostrzeżeń jest nieformalny projekt „Fort Knox” (www.bees-fortknox.pl), którego nazwa pochodzi od bazy wojskowej w USA, gdzie władze federalne przechowują rezerwy złota. Sam projekt polega na nieodpłatnym dzieleniu się odkładami z rodzin pszczelich, niepoddawanych przeciwwarrozowym kuracjom. „Fort Knox” realizowany jest od 2015 roku. Od tego czasu nigdy nie utraciliśmy wszystkich rodzin. Mimo że co roku straty są duże, zawsze udaje się nam odbudować niemal cały stan wyjściowy rodzin przeznaczonych przez nas na potrzeby projektu. Jak każda koncepcja, również i ta nie jest pozbawiona wad, chociażby związanych z logistyką (tworzenie odkładów i ich transport). Nadal jednak głównym problemem w jej realizacji pozostaje niechęć pszczelarzy do współpracy „na cudzych” warunkach. Każdy pszczelarz to indywidualista. Chętnie podzieli się pszczołami czy wiedzą, ale nie pozwoli, by ktoś inny decydował, jak ma prowadzić własną pasiekę. Realizacja projektu opiera się na zaufaniu i dobrej woli. Nie obowiązują tu sztywne zasady, wszystkie reguły ustalamy wspólnie, i nikt nikogo nie kontroluje.
Współpraca lokalnej społeczności pszczelarskiej, np. w ramach koła pszczelarskiego, z pewnością zapewniłaby lepszą realizację projektu. Nie stanie się to jednak, gdy w projekcie uczestniczy w kraju wyłącznie kilkanaście osób. Nie dość, że powoduje to problemy logistyczne, to w rezultacie zniechęca do niej pasieczników. Im mniej osób jest zainteresowanych udziałem w projekcie i im bardziej pasieki są oddalone od siebie, tym słabsze będą efekty selekcji pszczół, ponieważ wówczas odkłady muszą być przewożone na duże odległości, do nowych środowisk. Pszczelarze natomiast rezygnują z uczestnictwa w projekcie, gdy nie dołączają do niego kolejni właściciele okolicznych pasiek. Bez zaangażowania liczniejszej grupy osób, nie uda się zrobić kroku naprzód.
Warunki współpracy
Lokalne projekty selekcji można realizować w każdej pasiece, i zawodowej, i amatorskiej, bez względu na cel, jaki prześwieca jej właścicielowi – czy jest nim wysoka produkcja miodu i innych produktów pasiecznych, czy sprzedaż matek, odkładów, czy zapylanie własnych upraw, czy też chęć obserwowania pszczół. Oczywiście, trudniej będzie znaleźć płaszczyznę porozumienia w przypadku, gdy pszczelarz dąży do zgromadzenia wszystkich dostępnych podgatunków pszczół w swojej pasiece, sprowadzając co roku ich nowe linie z najdalszych zakątków świata.
Na początku współpracy przy selekcji pszczół odpornych powinno zdefiniować się cel i określić czynniki sprzyjające jej oraz te, które ją utrudniają. Z kolei dwie podstawowe zasady skutecznej selekcji, tj. leczenie tylko rodzin, które tego potrzebują oraz dobór materiału do rozmnażania spośród pszczół, które najdłużej nie wymagały zabiegów przeciwwarrozowych, mogą z powodzeniem realizować wszyscy pszczelarze, zarówno ci, którzy utrzymują trzy pnie, jak i ci mający ich trzydzieści, czy nawet trzy tysiące.
Współpraca w kole
Próbę zorganizowania wspólnej selekcji pszczół w celu ich większego uodpornienia się na roztocza V. destructor podjąłem również w kole, do którego należę. Nigdy nie ukrywałem, że nie leczę własnych pszczół, co skutkuje utratą dużej liczby rodzin i zbiorem małej ilości miodu. Nie próbowałem też przekonywać innych, że po to by nastąpił postęp w hodowli pszczół odpornych, wszyscy powinni zaprzestać leczenia. Dzieliłem się natomiast swoim lokalnie selekcjonowanym materiałem, prosząc przy tym, żeby nie wycinano plastrów z czerwiem trutowym w rodzinach, w których poddane zostały podarowane przeze mnie matki. Nigdy nie twierdziłem również, że posiadam pszczoły odporne, bo nie posiadam. Zawsze natomiast podkreślam fakt, że pszczoły pochodzące z pasieki, w której od lat nie są wykonywane żadne zabiegi przeciwwarrozowe, mogą cechować się (choć wcale nie muszą) wyższym poziomem odporności na dręcza i/lub inne patogeny niż przeciętna populacja. Proponowałem również wspólne wypracowanie procedury pomocnej podczas wyszukiwania rodzin o podwyższonej odporności, co pozwoliłoby ograniczyć zabiegi lecznicze. Moje propozycje nie spotkały się jednak z aprobatą.
Pszczelarze nie są zainteresowani
Od czasu, gdy wszystkie moje próby okazały się bezskuteczne, uznałem, że pszczelarze nie są zainteresowani rozwiązaniem problemu warrozy. Sporą odpowiedzialność za to ponosi środowisko naukowe, które przywiązuje zbyt małą wagę do selekcji pszczół. Niedawno w jednym z artykułów popularnonaukowych przeczytałem, że: „Pszczoły nie walczą z pasożytem (a przynajmniej nie walczą skutecznie), ponieważ nie są do tego przystosowane ewolucyjnie”. Wobec takiej opinii wygłoszonej przez naukowców, trudno przekonywać pszczelarzy, że powinni selekcjonować pszczoły. W wielu regionach świata owady te dobrze radzą sobie z pasożytami (ponieważ są do tego doskonale przystosowane ewolucyjnie). Nie robią tego w naszym regionie, ponieważ warunki, w jakich przebywają, prowadzą do uzjadliwienia się patogenów. Pszczelarze natomiast robią wszystko, by nie ujawnić ewolucyjnych przystosowań pszczół w rodzimych populacjach. Może ktoś w końcu zdoła przekonać ich do działania, gdy zrozumieją, że zależy to wyłącznie od nich samych.
Najlepiej przygotowany na świecie, czyli Erik „Wszystko Mogę” Österlund
Na koniec przytoczę kilka bardziej optymistycznych faktów. Zacznę od przykładu, w którym długoletnia selekcja i współpraca pszczelarska przyniosły pozytywne efekty. Mam na myśli grupę pszczelarzy skupionych wokół Erika Österlunda, zamieszkujących okolice szwedzkiego miasta Hallsberg.
Erika Österlunda nazywano dawniej pszczelarzem „najlepiej na świecie przygotowanym na nadejście Varroa”. Nie czekał on bezczynnie na pojawienie się roztoczy w jego pasiece. Działania przygotowawcze podjął kilka dekad wcześniej! Wiedział bowiem, że gdy dręcz pszczeli pojawił się na kontynencie europejskim, jego dotarcie do Szwecji będzie tylko kwestią czasu. Już w latach 80., a może i wcześniej, wiedziano, że zafrykanizowane pszczoły są odporne na warrozę. Hodowca udał się więc wraz z innymi pszczelarzami (ze Szwecji i Holandii) w 1987 roku do Kenii, w rejon góry Elgon, gdzie pozyskał materiał genetyczny lokalnego podgatunku A.m. monticola, a od pszczelarza z Niderlandów również A.m. sahariensis. Skrzyżował geny obydwu podgatunków z pszczołami Buckfast, uzyskując w ten sposób pszczołę linii „Elgon”, której krzyżówki można kupić również w Polsce. Przez ostatnie blisko cztery dziesięciolecia pszczoły te przystosowały się do lokalnych warunków.
Roztocz dotarł do Hallsberg blisko dwie dekady później. Österlund tym czasie nie próżnował – m.in. osadzał własne rodziny pszczele na węzie z tzw. małą komórką, sprzyjającą ujawnieniu się niektórych cech pszczół, zwiększających ich odporność. Dodatkowo wysyłał matki różnych linii w miejsca, do których inwazja dręcza już dotarła (do południowej Szwecji, na Gotlandię, do Niemiec) i na podstawie informacji o stanie rodzin, do których zostały poddane, prowadził selekcję we własnej pasiece. Sądził, że w ten sposób wyhodował pszczoły odporne na warrozę, a inwazja dręcza nie będzie już dla nich zagrożeniem. Przyznał jednak, że się pomylił. Z chwilą pojawienia się pasożyta, rodziny pszczele zaczęły słabnąć. Udało mu się uratować połowę z nich tylko dlatego, że odpowiednio wcześnie przeprowadził kurację.
Współpraca w Hallsberg
Metody selekcji pszczół stosowane przez Erika Österlunda opisałem w jednym z poprzednich artykułów („Pszczelarstwo”, 2020, 8 - https://pantruten.blogspot.com/2020/08/ogolnopolski-plan-selekcji-pszczo.html). Polegają one w dużej mierze na leczeniu rodzin wyłącznie wtedy, gdy tego wymagają oraz na konsekwentnym rozmnażaniu tych, które najdłużej pozostają bez leczenia.
Erik Österlund próbował współpracować z pszczelarzami od momentu, gdy podjął prace hodowlane. Dzielił się materiałem genetycznym, zbierał informacje, które wykorzystywał później podczas planowania hodowli. Następnie zaczął namawiać lokalnych pszczelarzy do wspólnej selekcji. Początki były trudne – udało mu się przekonać tylko kilku z nich. W miarę upływu czasu, gdy efekty wspólnej pracy zaczęły być widoczne, przybywało również zainteresowanych.
Szwedzki sukces
Szwecja jest pod pewnymi względami bardziej przyjazna dla pszczół niż Polska – napszczelenie jest tam mniejsze, a zmiany klimatyczne mniej dotkliwe. Zimy bywają dłuższe, z kolei sezon pasieczny krótszy, przez co uprawianie pszczelarstwa może być trudniejsze. Niemniej w Szwecji selekcja i utrzymanie pszczół odpornych przyniosły lepsze efekty niż w naszym kraju (kilka ośrodków w Skandynawii osiągnęło na tym polu naprawdę duże sukcesy). Nie jest to jednak region, w którym pszczoły utrzymywane w reżimie nowoczesnej gospodarki pasiecznej radzą sobie z zachowaniem odporności.
Współpraca pszczelarzy przyniosła w Hallsberg znakomite rezultaty. O ile w pierwszym okresie po inwazji dręcza sytuacja była analogiczna do panującej w Polsce, o tyle z czasem, dzięki wdrożeniu selekcji Erik Österlund mógł zmniejszać liczbę kuracji. Przez cały okres prowadzenia selekcji u pszczelarzy, którzy utrzymywali pszczoły Elgon i leczyli je interwencyjnie, straty rodzin nie przekraczały 5–10 proc. Pszczelarze, którzy wcześniej zaniechali leczenia rodzin, tracili ich znacznie więcej, a bywało, że ci którzy prowadzili chów nieselekcjonowanych pszczół innych podgatunków – niemal wszystkie.
Erik Österlund ostatnie kuracje w swojej pasiece wykonał w 2020 roku. Leczył wówczas około 20 proc. utrzymywanych rodzin bardzo niską dawką leku (jeszcze dwa, trzy lata wcześniej było to około 50 proc. stanu pasieki). Od 2021 roku, po dwunastu lub trzynastu latach od momentu pojawienia się inwazji dręcza, zaprzestał leczenia pszczół. Od tego czasu każdego roku niepokojące objawy obserwuje jedynie w kilku rodzinach, a obecnie nie poddaje ich kuracji, tylko wywozi na najbardziej odizolowane pasieczyska. [Erik posiada, a przynajmniej posiadał takie pasieczysko – dziś jednak, jak sam twierdzi – raczej wymienia matkę, dzieli rodzinę na odkłady, podając im matecznik na wygryzieniu. Po pojawieniu się nowej matki najczęściej problem „znika” - przypis aut.] Czasem rodziny przeżywają, czasem giną. Poziom strat w jego pasiece – pomimo całkowitego zaprzestania kuracji – utrzymał się na wcześniejszym poziomie. Nadal nie przekracza 10, a często nawet 5 proc. posiadanych rodzin. W 2023 roku stracił ich tylko sześć (na ok. 90), przy czym trzy musiał zlikwidować z powodu straty matek w czasie zimowli. Najdłuższy okres, który rodziny przetrwały bez leczenia wynosi dziewięć lat (nie wykonywano w nich zabiegów od 2015 roku). Österlund wiruje średnio po kilkadziesiąt kilogramów miodu z ula (30–40), rekordzistki produkują nawet powyżej 100 kg. Kilku współpracujących z nim pszczelarzy utrzymuje po 100–200 rodzin pszczelich, nie stosując leków. Obecnie w rejonie Hallsberg stacjonuje około tysiąca wyselekcjonowanych rodzin, utrzymywanych przez kilkudziesięciu współpracujących ze sobą pszczelarzy, z których kilkunastu całkowicie zaprzestało wykonywania zabiegów kilka lat temu.
Od kilku lat Erik Österlund organizuje coroczne konferencje pszczelarskie w rejonie Hallsberg i wciąż zachęca innych do rozpoczęcia selekcji. Prelegentami podczas spotkań są praktycy, którzy nie stosują kuracji, a także naukowcy prowadzący badania w tym zakresie.
[Tekst o ostatniej konferencji przetłumaczyłem na stronę „Bractwa Pszczelego – patrz tu: https://bractwopszczele.pl/tlm/o3.html – przypis aut.]
Varroaresistenz 2033 – Polska
Jakiś czas temu dowiedziałem się o niemieckim projekcie pn. „Varroaresistenz 2033”, którego koordynatorem jest dr Ralph Büchler. Jego przywództwo napawa mnie optymizmem i nadzieją. Celem programu jest rozwój w Europie pszczelarstwa opartego na populacji pszczół odpornej na warrozę, co według założeń ma zostać osiągnięte do 2033 roku. Prace badawcze i hodowlane nad pszczołami odpornymi w Niemczech trwają nie od dziś. Doktor Büchler już kilka lat temu deklarował, że w pasiece instytutu badawczego w Kirchhein, uzyskał odporne i produktywne rodziny, a selekcja całej populacji wygląda bardzo obiecująco. Także kilku innych hodowców w tym kraju prowadzi od co najmniej 10 lat intensywne prace hodowlane, współpracując z ośrodkami badawczymi. Dysponują oni odpornymi (lokalnie) populacjami, składającymi się nawet z kilkuset rodzin. Niestety odporności pszczół tych populacji nie da się w prosty sposób przekazać innym poprzez wykorzystanie matek pszczelich. Miejsca, w których udało się odnieść sukces powinny stanowić dla innych pszczelarzy nie tylko bazę do zdobywania pszczół do rozpoczęcia własnej selekcji (bo chociaż trudno mówić o przeniesieniu odporności, to posiadają one cenne cechy), ale również źródło inspiracji i wiedzy. Wspomniany projekt zainteresował również Polaków. Kilka osób, w tym troje polskich naukowców, rozpoczęło współpracę w ramach „Varroaresistenz 2033 – Polska” mającą bazować m.in. na doświadczeniach koleżanek i kolegów z Niemiec. Projekt jest obecnie na etapie tworzenia struktur i założeń.
Krajowe publikacje, dotyczące Varroaresistenz 2033 – Polska (aktywny profil w mediach społecznościowych), koncentrują się przede wszystkim na odejściu od stosowania tzw. chemii, dla której alternatywą mają być biotechniczne metody ograniczania populacji dręcza. To może być krok naprzód, który przyczyni się do poprawy jakości produktów pszczelich i zmniejszenia zanieczyszczenia substancjami toksycznymi środowiska życia pszczół. Nie da się wykluczyć, że taka praktyka może spowodować ewolucję patogenów w kierunku spadku ich zjadliwości, z powodu zmniejszenia presji substancji toksycznych.
Co dalej?
Dalej oczekuję rozwoju sytuacji, czyli informacji o: stosowanych metodach selekcji; kanałach przekazywania wiedzy na temat praktyki oraz dystrybucji selekcjonowanego materiału genetycznego; warunkach organizacji pasiek i całej gospodarki. Najbardziej interesuje mnie jednak, jak koordynatorzy projektu chcą zachęcić pszczelarzy do współpracy i jakie metody zastosują w edukacji. Patrząc na własne, niezbyt imponujące efekty zachęcania pszczelarzy do takich działań, mógłbym się z pewnością wiele nauczyć. Jak na razie – niestety – nie dotarłem do informacji na ten temat.
Czasu jest niewiele. Wszystkie prace prowadzone dotychczas na świecie wskazują, że ukształtowanie odpornej lokalnej populacji trwa co najmniej 10 lat (przy pełnym zaangażowaniu w prowadzenie selekcji lub w warunkach środowiskowych korzystniejszych niż panujące w Polsce). O ile osiągnięcie celu projektu w Niemczech uznaję za możliwe, uzyskanie tych samych celów w kraju do 2033 roku wydaje się mało prawdopodobne. W Polsce brakuje bowiem odpornych lokalnie populacji, które już dziś mogłyby stanowić źródło dobrego materiału do dalszej selekcji. Mimo wszystko chciałbym wierzyć w to, że projekt będzie przełomowy, chociażby ze względu na zaangażowanie się w jego realizację środowiska naukowego. Mam nadzieję, że pogląd na inwazję dręcza zupełnie się zmieni – wykładowcy za najważniejsze działanie uznają selekcjonowanie pszczół, którym dręcz nie będzie wreszcie straszny, a nie te, które mają sprawić, aby wiosną w rodzinach nie było ani jednej samicy Varroa.
Zapytany o największe wyzwania w hodowli pszczół odpornych na warrozę dr Büchler odpowiedział: „Prawdziwym wyzwaniem jest przekonanie pszczelarzy do wprowadzenia zmian. (…) Wszystko, czego teraz naprawdę potrzebujemy, to zmiana świadomości, nowy sposób myślenia, aby pszczelarstwo miało przyszłość (...)”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz