część 2
Dziko żyjące rodziny pszczoły miodnej: Zagrożenia i nadzieje - część 4
O pszczołach z lasu Arnot
Spośród wszystkich znanych dzikich populacji najlepiej przebadane są bodaj pszczoły z lasu Arnot (USA, stan Nowy Jork) i pod względem genetyki, zachowania, długości życia i skuteczności radzenia sobie z dręczem pszczelim. Populacja nie jest duża, raptem kilkanaście rodzin żyjących w niewielkim zagęszczeniu – mniej więcej jedna rodzina na kilometr kwadratowy. Oczywiście mówimy tu o ograniczonym obszarze badanym przez prof. Thomasa D. Seeleya. Rodziny obecnie zamieszkujące las są potomkami rodzin badanych w latach 70., co potwierdzają badania DNA, zarówno mitochondrialnego, jak i jądrowego.
Obecna populacja jest tylko trochę odmienna od tej, która funkcjonowała tam kilka dekad wcześniej. Wciąż w sposób zdecydowany dominują w niej geny ekotypów przywiezionych z Europy: Apis mellifera mellifera, ligustica, carnica i caucasica. W genomie pszczół znalazła się jednak domieszka (mniej niż jeden procent) genów dwóch innych ekotypów: Apis mellifera scutellata oraz Apis mellifera yemenetica. Z uwagi na znikomą domieszkę ich genów nie sposób jednak łączyć ich z pszczołami lasu Arnot pod względem zdolności do ograniczania populacji dręcza. Trzeba też nadmienić, że wokół lasu Arnot (lub na jego granicy) okresowo ustawia się pasieki (nieliczne), w których zwalcza się dręcza pszczelego. Nie jest to zatem region wolny od roztocza. Seeley obawia się, że jeżeli populacja pszczół hodowlanych w rejonie wzrosłaby znacząco, mogłaby zagrozić populacji dzikiej.
Rójki – nowe życie
Niektórzy pszczelarze twierdzą, że aby pszczoły przetrwały w starciu z dręczem muszą zajmować duże gniazda, o objętości co najmniej 100 litrów (im większe gniazdo, tym większe szanse owadów na przeżycie). Być może to ich przekonanie wzięło się stąd, że wciąż powtarza się pszczelarzom, aby utrzymywali tylko silne rodziny. Często mówi się, że odporne lub tolerancyjne populacje są w stanie trwać tylko dlatego, że rójki opuszczają gniazdo zainfekowane patogenami i osiedlają się w nowym miejscu, gdzie budują plastry z czystego wosku. Pszczoły jakoby zostawiają wszystkie problemy za sobą i zaczynają od nowa. Zdaniem wielu pszczelarzy tzw. macierzak skazany jest na pewną śmierć, w najlepszym przypadku przeżyje tylko jedną zimę. Seeley twierdzi, że większość dzikich gniazd w Arnot ma pojemność 20–60 litrów. Rodziny, które zajmują średnio zaledwie kubaturę jednego korpusu wielkopolskiego, w ciągu sezonu najczęściej podzielą się, wydając trzy nowe roje. Według naukowca najbardziej prawdopodobne jest to, że z takiej rodziny wyjdzie rój „pierwak” ze starą matką: szanse takiego scenariusza badacz ocenia bardzo wysoko (0,87); szanse wyjścia roju „drużaka” i „trzeciaka” są znacznie mniejsze (prawdopodobieństwo równe odpowiednio: 0,7 i 0,6). Czwartą rodziną pozostaje „macierzak”, którego szanse na przetrwanie do kolejnego roku są najwyższe (0,81). Znacząco niższe prawdopodobieństwo przeżycia zimy mają rodziny młode, i tak w przypadku „pierwaka” wynosi ono 0,23, a „drużaka” i „trzeciaka” jedynie po 0,12. Śmierć tych rodzin następuje głównie wskutek głodu: nie są one w stanie odbudować gniazda i zgromadzić odpowiednich zapasów miodu na zimę.
Wróg to głód
Największym problemem w przetrwaniu pszczół w populacji lasu Arnot nie są patogeny, tylko prozaiczny głód… Choroby są tylko jedną z wielu przyczyn śmierci pszczół. Seeley obliczył, że dziupla zajęta jest przez pszczoły średnio przez 1,7 roku. Wynika to właśnie z niskiej zdolności młodych rodzin do przetrwania pierwszej zimy. Gdy jednak pszczołom uda się przezimować, mogą oczekiwać całkiem długiego życia: średnio 5,2 roku. Jedno z monitorowanych siedlisk było zajęte stale przez siedem lat. Od 2010 roku Seeley sprawdza ciągłość zasiedlenia dziupli trzy razy w roku, aby upewnić się, że nie doszło do śmierci rodziny, i że nie zastąpiła jej nowa rójka. Za każdym razem bada obecność pszczół noszących pyłek, aby wykluczyć, że latające pszczoły to np. rabusie czy też zwiadowczynie szukające nowego gniazda. Populacja lasu Arnot w okresie badań była stabilna (okresowo zmieniała się liczebnie o jedną czy dwie rodziny). Rodziny co roku wydają po kilka nowych rojów, które najczęściej jednak giną. Z badań wynika więc, że większa rodzina ma większe szanse na przetrwanie (chociaż nie musi wcale być tak duża jak uważają pszczelarze). Stare plastry – wbrew popularnym opiniom – najwidoczniej też nie są dla pszczół dużym zagrożeniem epizootycznym przynajmniej w przypadku dzikich gniazd. Być może inaczej jest w pasiekach poddawanych kuracjom chemicznym oraz w środowisku pszczół zupełnie pozbawionych odporności. Nie mam wątpliwości, że tam patogeny mogą być zdecydowanie groźniejsze.
Podstawa przetrwania
Seeley nie zaprzecza, że populacja w dużej mierze zawdzięcza odporność warunkom życia. W małym gnieździe pszczoły częściej się roją, co sprzyja nie tylko zmniejszeniu liczby roztoczy w rodzinie, ale też zwiększaniu sukcesu reprodukcyjnego rodzin, które wydają wiele zdrowych rojów. Mniejsze siedlisko łatwiej jest ogrzać (w dziupli są też zdecydowanie mniejsze straty ciepła), wypropolisować ściany i zgromadzić odpowiedni zapas pokarmu nad częścią gniazdową. Zgadza się z tym również Torben Schiffer, który twierdzi, że w dużym siedlisku pszczoły wciąż mają potrzebę ekspansji i rozbudowy, co odciąga je od innych, ważnych zadań, zmusza do nadmiernego inwestowania w czerwienie i termoregulację, a to przyspiesza metabolizm pszczół i tym samym nadmiernie je eksploatuje.
Niektórzy pszczelarze twierdzą, że aby pszczoły przetrwały w starciu z dręczem muszą zajmować duże gniazda, o objętości co najmniej 100 litrów (im większe gniazdo, tym większe szanse owadów na przeżycie). Być może to ich przekonanie wzięło się stąd, że wciąż powtarza się pszczelarzom, aby utrzymywali tylko silne rodziny. Często mówi się, że odporne lub tolerancyjne populacje są w stanie trwać tylko dlatego, że rójki opuszczają gniazdo zainfekowane patogenami i osiedlają się w nowym miejscu, gdzie budują plastry z czystego wosku. Pszczoły jakoby zostawiają wszystkie problemy za sobą i zaczynają od nowa. Zdaniem wielu pszczelarzy tzw. macierzak skazany jest na pewną śmierć, w najlepszym przypadku przeżyje tylko jedną zimę. Seeley twierdzi, że większość dzikich gniazd w Arnot ma pojemność 20–60 litrów. Rodziny, które zajmują średnio zaledwie kubaturę jednego korpusu wielkopolskiego, w ciągu sezonu najczęściej podzielą się, wydając trzy nowe roje. Według naukowca najbardziej prawdopodobne jest to, że z takiej rodziny wyjdzie rój „pierwak” ze starą matką: szanse takiego scenariusza badacz ocenia bardzo wysoko (0,87); szanse wyjścia roju „drużaka” i „trzeciaka” są znacznie mniejsze (prawdopodobieństwo równe odpowiednio: 0,7 i 0,6). Czwartą rodziną pozostaje „macierzak”, którego szanse na przetrwanie do kolejnego roku są najwyższe (0,81). Znacząco niższe prawdopodobieństwo przeżycia zimy mają rodziny młode, i tak w przypadku „pierwaka” wynosi ono 0,23, a „drużaka” i „trzeciaka” jedynie po 0,12. Śmierć tych rodzin następuje głównie wskutek głodu: nie są one w stanie odbudować gniazda i zgromadzić odpowiednich zapasów miodu na zimę.
Wróg to głód
Największym problemem w przetrwaniu pszczół w populacji lasu Arnot nie są patogeny, tylko prozaiczny głód… Choroby są tylko jedną z wielu przyczyn śmierci pszczół. Seeley obliczył, że dziupla zajęta jest przez pszczoły średnio przez 1,7 roku. Wynika to właśnie z niskiej zdolności młodych rodzin do przetrwania pierwszej zimy. Gdy jednak pszczołom uda się przezimować, mogą oczekiwać całkiem długiego życia: średnio 5,2 roku. Jedno z monitorowanych siedlisk było zajęte stale przez siedem lat. Od 2010 roku Seeley sprawdza ciągłość zasiedlenia dziupli trzy razy w roku, aby upewnić się, że nie doszło do śmierci rodziny, i że nie zastąpiła jej nowa rójka. Za każdym razem bada obecność pszczół noszących pyłek, aby wykluczyć, że latające pszczoły to np. rabusie czy też zwiadowczynie szukające nowego gniazda. Populacja lasu Arnot w okresie badań była stabilna (okresowo zmieniała się liczebnie o jedną czy dwie rodziny). Rodziny co roku wydają po kilka nowych rojów, które najczęściej jednak giną. Z badań wynika więc, że większa rodzina ma większe szanse na przetrwanie (chociaż nie musi wcale być tak duża jak uważają pszczelarze). Stare plastry – wbrew popularnym opiniom – najwidoczniej też nie są dla pszczół dużym zagrożeniem epizootycznym przynajmniej w przypadku dzikich gniazd. Być może inaczej jest w pasiekach poddawanych kuracjom chemicznym oraz w środowisku pszczół zupełnie pozbawionych odporności. Nie mam wątpliwości, że tam patogeny mogą być zdecydowanie groźniejsze.
Podstawa przetrwania
Seeley nie zaprzecza, że populacja w dużej mierze zawdzięcza odporność warunkom życia. W małym gnieździe pszczoły częściej się roją, co sprzyja nie tylko zmniejszeniu liczby roztoczy w rodzinie, ale też zwiększaniu sukcesu reprodukcyjnego rodzin, które wydają wiele zdrowych rojów. Mniejsze siedlisko łatwiej jest ogrzać (w dziupli są też zdecydowanie mniejsze straty ciepła), wypropolisować ściany i zgromadzić odpowiedni zapas pokarmu nad częścią gniazdową. Zgadza się z tym również Torben Schiffer, który twierdzi, że w dużym siedlisku pszczoły wciąż mają potrzebę ekspansji i rozbudowy, co odciąga je od innych, ważnych zadań, zmusza do nadmiernego inwestowania w czerwienie i termoregulację, a to przyspiesza metabolizm pszczół i tym samym nadmiernie je eksploatuje.
Profesor Seeley uznaje pszczołę miodną za zwierzę częściowo udomowione. Jego zdaniem choć przez dziesiątki lat staraliśmy się kształtować ją według naszej wizji gospodarczej, jej genom nie uległ zmianom na tyle dużym, aby uniemożliwić jej samodzielne życie w naturze. Badacz podkreśla, że dziko żyjące rodziny doskonale potrafią o siebie zadbać. W ostatnich dziesięcioleciach drastycznie zmieniliśmy jednak warunki życia pszczół chowanych w pasiekach. Wprawdzie nie wyrugowaliśmy z genomu pszczół cech potrzebnych im do przetrwania, to jednak zdecydowaną większość owadów uczyniliśmy od nas zależną. Profesor twierdzi, że pszczoły żyjące dziko, które przeszły przez sito selekcji naturalnej, wypracowały mechanizmy odporności na większość patogenów. Infekcje czy epidemie mogą im się przytrafić przede wszystkim w niekorzystnych warunkach zewnętrznych, takich jak np. głód czy uszkodzenie gniazda przez drapieżniki. Seeley podkreśla jednak, że równowaga budująca się między pszczołami a organizmami chorobotwórczymi może być zaburzona przez praktykę pszczelarską (np. wymiana plastrów między rodzinami, przechowywanie plastrów zainfekowanych przetrwalnikami zgnilca i ponowne podawanie ich rodzinom wiosną itp.). Podobnego zdania jest Barbara Locke. Duża część środowiska pszczelarskiego uważa, że kuracjami przeciwko warrozie ratuje gatunek pszczoły miodnej przed wymarciem. Zdaniem Torbena Schiffera jest dokładnie odwrotnie. Ja też bardziej skłaniam się ku tej opinii, chociaż uważam, że problem jest złożony. Sądzę, że powinniśmy poznawać mechanizmy przetrwania dzikich rodzin i próbować budować pasieki na nowych zasadach. Obserwacje pszczelarzy (w tym Pattersona czy Schiffera) prowadzą do wniosku, że nieprzystosowane do lokalnego środowiska linie pszczół, a także nowoczesne metody chowu sprzyjają wielokrotnemu zwiększeniu całorocznego zużycia pokarmu przez rodziny na własne potrzeby. To nadmiernie wzmaga konkurencję o pokarm między pszczołą miodną a innymi dzikimi zapylaczami. Kierunek selekcji i sposób uprawiania przez nas gospodarki pasiecznej pośrednio może więc przyczynić się do zmniejszenia liczby dzikich zapylaczy do takiego poziomu, który będzie zagrażał podtrzymaniu naturalnych powiązań w ekosystemie.
Barbara Locke szacuje, że w południowej Afryce jest około miliona rodzin pszczelich i tylko jeden procent z nich żyje w pasiekach. Ogromna większość pszczół w Brazylii również żyje w naturze i nie jest zależna od człowieka. Tam dręcz pszczeli i przenoszone przez niego patogeny nie są dla pszczół problemem. Pszczelarze uważają, że w tamtych regionach pszczoły mają cechy, których brakuje naszym. Tymczasem wiele przebadanych populacji wywodzi się z tej samej puli genetycznej, która funkcjonuje w naszych pasiekach. Niektóre z populacji nie są izolowane. W czym więc tkwi sekret? Według mnie tylko w tym, że tam, gdzie żyją dzikie populacje warunki pozwoliły pszczołom na przejście przez proces selekcji naturalnej. My uparcie nie pozwalamy na to naszym pszczołom. Ot, cała tajemnica.
Czasem warto zrobić krok w tył, aby pójść do przodu. Krokiem w tył powinno być wypracowanie zrównoważonej relacji między pszczołami a pasożytem oraz oparcie pszczelarstwa na solidnym fundamencie, czyli dbałości o zdrowie pszczół i przystosowanie ich do lokalnego środowiska. Postuluję więc refleksję nad zasadą zrównoważonego rozwoju, która w dużej mierze polega na takim prowadzeniu gospodarki, by zaspokojenie potrzeb obecnego pokolenia nie umniejszało szans na zaspokojenie potrzeb kolejnych generacji. Uważam, że w rolnictwie, a więc i w pszczelarstwie, zasada ta dawno przestała być przestrzegana. Walczymy z naturą, zamiast uczyć się z nią współpracować i korzystać z jej darów. Jest znamienne, że tzw. dzień długu ekologicznego każdego roku przypada wcześniej niż roku poprzedniego…
Celem dziko żyjących rodzin jest jedynie przetrwanie i sukces reprodukcyjny, a nie produkcja. Dopóki nie pozwolimy na wytworzenie się dzikiej, samowystarczalnej i zdolnej do przetrwania populacji pszczół, zawsze będziemy borykać się z problemem umierających, niedoglądanych rodzin pszczelich i postrzegać je jako zagrożenie. Wciąż będziemy świadkami zupełnie absurdalnych – moim zdaniem – pomysłów polegających na wieszaniu barci w celach edukacyjnych i zasłaniania otworów siatką, aby nie zagnieździła się tam jakaś rójka. Tymczasem choroby najszybciej przenoszą się między gęsto ustawionymi, wydezynfekowanymi ulami na naszych pasiekach, zasiedlonych przez zupełnie nieodporne i nieprzystosowane lokalnie pszczoły. Jeżeli nie zmienimy sposobu myślenia, będziemy żyli w paraliżującym strachu przed zgnilcem amerykańskim czyhającym w jakiejś dziupli w lesie. Z podziwem i nadzieją patrzę na takie projekty jak np. Bartnicy Sudetów. Mam nadzieję, że prowadzone przez nich badania doprowadzą do wniosku, iż powstanie dzikiej populacji w naszych warunkach jest nie tylko możliwe, ale przyniesie o wiele więcej korzyści niż szkód. Czy tego chcemy, czy nie rójki i tak będą uciekać z pasiek i szukać dzikich siedlisk. Dobrze byłoby, abyśmy przestali patrzeć na nie ze strachem, a zaczęli z nadzieją.
Witaj!
OdpowiedzUsuńBardzo dobry artykuł.Szkoda ,że jest bardzo małe zainteresowanie środowiska pszczelarskiego pszczelarstwem naturalnym.Dziwię się ,też brakiem zrozumienia środowisk naukowych zajmujących się pszczelarstwem ,ze wszystkie te dotychczas wypracowane nowoczesne metody gospodarowania pszczelarskiego nic dobrego nie wniosły.Przykładem jest ;ilość śmierci rodzin pszczelich teraz a 50 lat wstecz.Z wydajnością miodową jest podobnie .
POzdrawiam
dziękuję.
UsuńNiestety wygląda na to, że nasza polska nauka faktycznie nie jest zainteresowana takim kierunkiem. Odpowiada raczej na zapotrzebowanie praktyków, a praktyka domaga się raczej nowych środków do zwalczania dręcza...
pozdrawiam
Ja raczej skłaniam się ku temu że na większą skalę tego typu pszczelarstwo nie ma szans zaistnieć. O tym że naukowcy mają to w dupie... przekonałem się kilka lat temu... do dzisiaj nic istotnego się nie pojawiło i raczej się nie pojawi...
OdpowiedzUsuńNowi którzy się pojawiają mają słomiany zapał lub wybujałe wyobrażenie o swoich możliwościach w tym temacie...
A to prawda. Chyba więcej osób się poddało niż wytrwało. Jak przychodzą problemy i trzeba zrobić wysiłek, to zamiast wytrwać lub choćby zmienić metodę i dalej trwać w celu, to najczęściej jest to koniec... Ale, żeby zakończyć optymistycznie: są i tacy co trwają :-)
UsuńNa jednym z wykładów online Randy Oliver stwierdził, że sami pszczelarze są sobie winni. Bo naukowcy mają swoje cele w życiu i niekoniecznie po drodze im z celami pszczelarskimi. Żeby jedno i drugie się spotkało potrzebne są pieniądze.
UsuńZwiązki pszczelarskie powinny zlecać badania i programy selekcji w kierunkach, które ich interesują, a nie całować klamki w ministertwach po dotacje na przezimowane rodziny... To jest tak proste, że aż mnie złość zbiera.
https://www.youtube.com/watch?v=F8FYf-0NvH8
Usuń- Randy zna wielu hodowców w Stanach, i ubolewa że nie mają problemu ze sprzedaniem wszystkich swoich matek, przez co leniwi się zrobili i nie próbują się wyróżnić posiadaniem w ofercie pszczół przeżywających warrozę,
- kilka lat temu rzucił tym najbardziej liczącym się "wyzwanie", że pierwszy który zaprezentuje taką pszczołę rynkowi, o udowodnionej przeżywalności bez chemicznego wspomagania, zmieni rynek i sprawi, że o pszczoły takie jak jego, wszyscy będą pytać innych. I wtedy ci, którzy olali pracę selekcyjną, spojrzą na swoje ręce w nocnikach swoich.
- sam zaczął selekcjonować pszczoły na tę cechę
- naukowcy nie są odpowiednią grupą, od której należy oczekiwać badań w tym kierunku. Właściwie mimo dobrego PR pszczół, trudno po naukowcach oczekiwać badań ważnych z punktu widzenia praktyki pszczelarstwa. Młodzi naukowcy nie mają z reguły tej praktyki podstawowej (lśniące rękawice, lśniące kombinezony), starsi naukowcy chcą robić badania, które będą publikowane w uznanych czasopismach naukowych, bo takimi publikacjami brukują sobie drogę do kariery. Te czasopisma publikują badania, które są sexy. A rzadko kiedy coś na kształt "czy substytut pyłku zakarmiony jesienią i przekształcony w pierzgę wpływa na wzrost osypu zimowego" zostaje uznane za sexy (PS. Wpływa negatywnie, może zatruć rodzinę. Podawany w okresie rozwoju z kolei wpływa pozytywnie. Pszczoły na szczęście raczej niechętnie go składują na zimę).
- siłą rzeczy, sami z siebie naukowcy są kiepskim kierunkiem w którym pszczelarze powinni patrzeć z nadzieją
- pszczelarze są winni sami sobie, że nie rozumieją tej podstawowej prawdy i ciągle mimo to patrzą z nadzieją na naukowców (albo w ogóle nic nie próbują poprawiać i zmieniać, zachwyceni własnym podwórkiem), zamiast doedukować się i próbować sami przeprowadzać własne badania tak, żeby budowała się z tego jakaś konkretna sprawdzona wiedza. To znaczy taka, która gwarantuje, że zastosowana w innej pasiece, da taki sam wynik.
I teraz pytanie, ilu mamy hodowców w Polsce, którzy mogliby wziąć kurde kasę z PZP i zastosować prostą jak budowa cepa metodę Randy'ego?
UsuńZawsze tak było jest i będzie, że jak chcesz, żeby było coś zrobione, to musisz to zrobić sam. Naukowcy i hodowcy nic za pszczelarzy nie zrobią. Badania dotyczące przeżywających pszczół są już dziś dość powszechne - z opisem cech, a nawet gdzieniegdzie metod selekcji czy obserwacji tych cech. I co? ... no cóż, jak zawsze: jajco.
UsuńMichał tylko że metoda Randego nie działa... Bo chyba nie sprzedaje już tych matek odpornych i przeżywających bez chemii?
OdpowiedzUsuńco do sprzedaży, to cholera go wie. W tej rozmowie co podesłał Michał linka, Randy twierdzi, że sprzedaje odkłady, a nic nie mówi o matkach.
UsuńCo do metody - metoda jest zbliżona do tej, którą stosuje Erik (różni się w drobiazgach). U Erika jakoś to działa - zaczyna to wyglądać na prawdę dobrze. Natomiast Randy bawi się w to dopiero chyba 3 - 4 sezony (Erik już 12 czy 13). Twierdził w tej rozmowie, że ma ileś tam procent w pasiece potencjalnych reproduktorek (tych co w płukaniu ma 0 lub 1 roztocze). Mówi, że ma rodziny, które są ewidentnie odporne - 3 pełne lata utrzymuje je w sile produkcyjne i cały czas mieszczą się w limicie. Problemem jest dla niego przekazanie cech kolejnemu pokoleniu. bo jak twierdzi, tylko niewiele córek nosi odporność (co nie jest dla mnie niczym dziwnym). Więc wg mnie trudno przyjąć, że "metoda nie działa". Po prostu wymaga dalszych lat i konsekwencji i powinno to chwycić na podobnym poziomie jak u Erika.
A u Eriksona dziala? Wątpię
UsuńMiało być u Erika... Chyba cały czas leczy pszczoły...
Usuńzależy jak definiujesz działanie metody. jeśli jako stałą poprawę to działa. w 2018 roku leczył około 45%. w 2020 przeleczył tylko 20% i ma już gromadkę nieleczoną od 2015 roku (i z kolejnych lat też).
UsuńNo to racja wtedy można uznać że przyjęta metoda działa i gdzieś tam zbliża się do finału... Tylko według mnie w momencie całkowitego braku leczenia nastąpi konkretne załamanie ale jak będzie cały czas tak leczył najcięższe przypadki to poprostu odwleka wszystko w czasie.
UsuńWiesz co, wydaje mi się, że w tej sytuacji, to załamanie w jego przypadku byłoby względnie niewielkie. Wg mnie (kierując się jego doświadczeniami) wygląda to tak, że w pierwszych latach ta odporność narasta w populacji dość powoli - tzn. pojawiają się względnie niewielkie liczby rodzin, które są w stanie przetrwać 3 - 5 lat bez leczenia (to samo wynika z wypowiedzi Randy'ego). Jak jednak dowodzi model Erika, ta liczba powoli, ale systematycznie narasta i cechy odpornościowe upowszechniają się w populacji. Na dzień dzisiejszy wg mnie to "załamanie" byłoby nie większe niż z 20 procent w pierwszym roku. Pytanie co dalej. Bo pewnie ma jakąś liczbę rodzin, które są w stanie znacząco spowolnić wzrost porażenia, ale nie zahamować go zupełnie. Te rodziny pewnie prędzej czy później osypią się, choć mogą żyć jeszcze parę lat.
UsuńTyle, że przy oparciu o selekcję naturalną i model ekspansji te załamania są wliczone w metodę. Bywają one okresowo dość duże. Mimo to uznajemy chyba wspólnie, że ten model "działa". Trudno więc przyjąć, że tamta metoda by nie działała, skoro po kilkunastu latach te spadki mogłyby być podobne jak po kilku latach modelu ekspansji, albo i mniejsze.
Ja byłem mocno sceptyczny co do metody Erika mniej więcej do 2018 roku. Miałem wrażenie, że to narasta zbyt powoli. Ale jednak Erik udowodnił (przynajmniej mi), że wytrwałość i w tej metodzie się "zwróci". Tyle że trzeba mieć te 10+ lat inwestycji ze stałym monitoringiem i szeroką populację min. kilkuset rodzin dookoła. Jest to więc dłuższa zabawa. tyle, że ekonomicznie się sprawdza, jak się okazuje.
Według mnie te dwie metody są nie poròwnywalne... To jest przepaść w obrazie i kondycji pszczół na pasiece... Dlatego pisze że wątpię aby kiedykolwiek te metody doprowadziły i Erika i Randego do stanu gdzie pszczół nie leczą na całej pasiece przez kolejne sezony.
Usuńja też tak myślałem dawniej. natomiast dziś uważam, że to jest tylko kwestia ich decyzji. wg mnie Erik mógłby przestać leczyć już i ma na tyle dużą różnorodność pszczół przynajmniej częściowo odpornych, że miałby w pierwszych latach całkiem dobrą przeżywalność. Czy potem te pszczoły jako populacja zaczęłyby ewoluować w jakąś stronę - to trudno powiedzieć. Czy miałby prędzej czy później jakieś załamanie? też trudno powiedzieć. Na pewno ja nie leczę całej pasieki kolejne sezony, ale mam co roku straty na poziomie zbliżonym do 50%. więc trudno mi na dziś krytykować w czambuł metodę, która pozwala zachować tylko 20% pszczół do leczenia rocznie. a co będzie dalej u niego - kolejny raz: trudno powiedzieć.
UsuńNo ja podejrzewam że w naszych warunkach taki model spokojnie by zadziałał z leczeniem 20% rodzin... Myślę że dobrze by to żarło... Tylko w obecnej sytuacji jest to bezzasadne chyba że myśli się o przejściu na leczenie
OdpowiedzUsuńdla mnie to nie jest opcja, bo nie wyobrażam sobie siebie monitorującego porażenie i leczącego. Ale na pewno jest to taka metoda, którą można by spokojnie polecać na okres przejściowy, co pozwoliłoby pszczelarzom się obeznać trochę z pszczelarstwem naturalnym. Jak wiesz ja mam swoje wypracowane podejście - słuszne czy niesłuszne - ale myślę, że jakiś procent pszczelarzy byłby gotów na pewne kroki o ile nie polegają na skoku z przepaści. Metoda Erika byłaby dla nich jak znalazł... Z drugiej strony metoda jest znana od lat, a jakoś kolejki się do niej nie ustawiają...
UsuńJa myślę że komu znana to znana ale szersza publika kojarzy tylko Erika z elgonem i to jeszcze w zły sposób że niby elgon ma być niezniszczalny...
Usuńmoże tak być. Elgon był popularny kilka lat temu. Ale wtedy to nawet u Erika daleko było do obecnych wyników. Moje Elgony na przykład były z populacji z 2014 roku (kupiłem je w 2015 w Polsce), a to była dopiero połowa tego okresu selekcji co obecnie. Ciekawe jakby się teraz sprawdzały? Czy te same problemy związane z przeniesieniem genetyki, czy może byłoby jakoś lepiej?
UsuńMnie po głowie chodzi sprawdzić genetykę Terie z Norwegi... Chodźby dolac świeżej pewnej krwi... Na pewno prowadziłoby to trochę wigoru
Usuńa ja już nie zamierzam szukać nic nowego. no chyba że wszystko się osypie... ;) ale może nie... ;)
UsuńSzukać nie zamierzam.. Może samo się trafi.
UsuńCzyli moje przepowiednie się jednak potwierdzają. Przykro mi że zrezygnowałem z prenumeraty miesięcznika Pszczelarstwo. Uczyniłem to w związku z Twymi artykułami, które niczego nie wnoszą do praktyki. Jak już znajdziesz swój las Arnot to daj znać.Obecnie piszesz prawie jak Borówka parę lat temu.Swiksowales trochę.Ale kto bogatemu zabroni?
OdpowiedzUsuńRobert, chciałem Cię poinformować, że:
Usuń- po pierwsze nie wiem o jakich przepowiedniach mówisz;
- po drugie - o ile się nie zorientowałeś nie jestem jedynym autorem w "pszczelarstwie", moje teksty nie są w każdym numerze, choć cieszę się jak je publikują - jako praktyczne rozwiązanie (którego tak szukasz) sugeruję powrót do prenumeraty czasopisma, wyrywanie kartek z ewentualnymi moimi artykułami i palenie ich w piecu przed przeczytaniem. Dzięki temu nie będziesz musiał czytać tych rzeczy, a dowiesz się wiele rzeczy od innych autorów;
- po trzecie - rada programowa czasopisma składa się z ludzi, którzy mają dużo różnych literek przed nazwiskami w tym "dr" "hab" "prof". Teksty najwyraźniej uzyskują ich aprobatę merytoryczną (niezależnie od tego czy zgadzają się z moimi wnioskami czy nie), skoro miesięcznik decyduje się na publikację. Pani redaktor naczelna dr hab. Pohorecka robi też redakcję merytoryczną - te teksty też przechodzą przez jej ręce. Są oparte na doniesieniach naukowych, badaniach, opracowaniach ludzi, którzy o pszczołach wiedzą daleko więcej niż Ty czy ja. Ja najczęściej tylko relacjonuję tą wiedzę, która od nich płynie;
- po czwarte - jeśli nie dostrzegasz praktycznego aspektu tych tekstów, to nie jest to mój problem. aspektów praktycznych w tych tekstach jest całe mnóstwo - można je oczywiście negować i być na nie ślepy. każdy ma do tego prawo;
- po piąte - (odnośnie innego komentarza) nie obrażaj ludzi pokroju Davida Heafa jeśli ich nie znasz. Bo to świadczy tylko o Tobie.
Pływasz Bartku w takich samych obłędach absurdu jak Twoi obecni .... z rady programowej. Niczego od lat dla pszczelarstwa w Rzeczypospolitej nie zrobili.
Usuń(Patrz Niemcy).
Po latach. Patrz Twój ostatni styczniowy, z pszczelarzem z Walii (transmisję). Wnosi do naszej wiedzy to co wiemy od lat minimum 10. Ze Ty to teraz zrozumiałeś. A cóż to za odkrycie?
Chcesz się dowartościować czy co?
Nie obrażam Davida Heafa , jedynie nie widzę żadnego merytorycznego odniesienia do sytuacji pszczelarzy w Polsce. Żadnego.
Odwrotnie więc myślę za jako człowiek inteligentny wyciągniesz wnioski, które pomogą Polskim pszczelarzom ( może nie Tym co dla jednego słoika miodu dadzą sobie jaja wyciąć) i podszepniesz Tym ludziom ,którzy mają dużo literek przed nazwiskiem aby się za robotę dla pszczelarzy zorganizowali.
Bo jak by nie było to Państwo im płaci. (tak się zastanawiam za co?).
dr inż. Maciej Howis
UsuńPraca naukowa. śmiać się czy płakać? Wbrew moje pszczoły żyją i mają się dobrze. To co to za praca naukowa?
Ktoś się zwrócił do Ciebie z doktorantów o próbki wosku,pszczół, pierzgi itd do celów naukowych? Do Łukasza? Tyle mieli czasu i zmarnowali? Jak zwykle. Gówno nie badania i gówno nie profesura.
Mam prośbę do Ciebie, żebyś skończył już ten bełkot. Nie mam ochoty tego czytać. Przestałeś czytać "Pszczelarstwo", żeby nie czytać moich artykułów - super. To po kiego grzyba tu zaglądasz? Proszę daj mi spokój. Nie troluj już. Nie wiem czy masz jakieś zaburzenia, czy o co biega, ale najwidoczniej cierpisz na jakiś rodzaj obsesji. Proszę zajmij się swoją pasieką, a mnie zostaw w spokoju. Ja nie szukam Twojego towarzystwa w sieci - zrób proszę to samo. Tyle ode mnie. Wszystkiego dobrego dla Ciebie, oby do nie-usłyszenia.
UsuńJaki bełkot? Wymagasz szacunku do siebie szanuj innych. Masz jakieś skłonności komunistyczne w ocenie innych. Publikując stajesz się osobą publiczną. Więc ma prawo komentować.Komentuje bardzo delikatnie. Z zachowaniem wszelkich zasad. Co mi zarzucasz? Proszę jasno i logicznie!
UsuńTo co osiągnołeś przez te lat kilka, to jest tożsame z tym co zaczynałeś na forum wolne pszczoły. Czyli nic. Ludzie honorowi potrafią się przyznać do błędów. U Ciebie jest odpowiedż , bełkot. To bardzo inspirujące słowo.
Pytasz czemu ty zaglądam. A to jest inspirujące. Tak delikatnie pisząc aby "bełkot" nie namieszał w głowach. Serdecznie Cię Pozdrawiam. Z Szacunkiem i krytycznym słowem.
Odpisuję Ci ostatni raz, żeby dać Ci znać, że każdy następny Twój komentarz będzie kasowany.
UsuńPozdrawiam Cię, miej się dobrze, po prostu miej się dobrze gdzieś tam, gdzie nie zaglądam i gdzie mnie nie ma.