środa, 4 marca 2020

Pory deszczowej (?) ciąg dalszy

W zimie mniej więcej co miesiąc - w miarę moich możliwości czasowych - staram się wybrać na wszystkie pasieki, aby sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Zaglądam wtedy przez wylotki, a czasem w sporadycznych przypadkach opukuję ule. Do uli staram się nie zaglądać od końca września  do co najmniej końca lutego lub początku marca. W zeszłym roku uniosłem pierwszy raz daszki w marcu, w tym roku dla większości rodzin był to luty.

Tym razem objechałem też pasieczyska z drugiego powodu: trzeba było wreszcie posprzątać puste ule po osypanych rodzinach, zabezpieczyć ewentualnie pokarm, a przede wszystkim pozbyć się resztek kłębów zamarłych między ramkami. Chciałem to zrobić w styczniu, ale nie było na to czasu. Nie posprzątane "kłęby", stają się zaczątkiem pleśnienia. Tej czynności bardzo nie lubię. Z wielu powodów. Muszę jednak przyznać, że chyba już się przyzwyczaiłem do tej późnozimowej rutyny. Kiedyś każda osypana rodzina była dla mnie ciosem, który wzbudzał we mnie wielki smutek i przygnębienie. Od jakiegoś czasu jednak traktuję to jako zwykłą czynność pasieczną, a moje odczucia wiążą się raczej z rodzinami, które żyją, a nie tymi, które umarły. Słowem gdy zaglądam do pasieki i żyje w niej 2 z 7 rodzin, to oczywiście martwi mnie 5 osypanych, ale bardziej cieszy  mnie to, że żyją dwie. Może oszukuję sam siebie i wszystkich dookoła i zaklinam rzeczywistość (jak to wielokrotnie mi się zarzuca), ale zawsze uznaję, że te, które przeżyły mają jakiś mechanizm cenny dla tych właśnie rodzin czy dla mojej przyszłej populacji i całego projektu selekcyjnego. Nie mówię tu stricte o cechach związanych bezpośrednio z walką z dręczem pszczelim. Zwłaszcza tych genetycznych, które da się w sposób "łatwy" powielić w kolejnym pokoleniu. To tak nie działa i wielokrotnie już wyrażałem swoją opinię na ten temat. W genetyce 2 + 2 nie zawsze równe jest 4. Gdyby tak było, to problem dręcza byłby zapewne dawno rozwiązany na poziomie laboratorium czy hodowli. Tak się jednak nie dzieje. Mechanizmy przetrwania w przyrodzie są daleko bardziej skomplikowane. Nie twierdzę i nigdy nie twierdziłem, że je poznałem i zrozumiałem głębiej niż na poziomie ogólników. Już dawno zrozumiałem natomiast tyle, że należy po prostu powielać te pszczoły, które przetrwały, licząc przy tym na to, że przyroda zrobi resztę. W międzyczasie trzeba się kształcić i zbierać doświadczenia, wprowadzając do swojej praktyki takie zasady gospodarki pasiecznej, które najmniej uprzykrzają pszczołom życie (tu jeszcze wiele przede mną) oraz zmieniają ich warunki siedliskowe i środowiskowe, na takie, które wydają się im służyć (tu pewnie przede mną jeszcze więcej). Jak to jest w rzeczywistości? Tego nie wiem. Wiem, że przyroda zrobi swoje, niezależnie od tego co nam się będzie wydawało.

Ostatnio przetłumaczyłem na stronę Bractwa tekst autorstwa Kirka Webstera dotyczący swoistej krytyki nowoczesnych metod w rolnictwie i zawierzeniu wszystkiego nauce. Po zamieszczeniu tego tekstu jeden z kolegów napisał mi: "jako naukowiec generalnie się z tym tekstem nie zgadzam". I cóż mogę powiedzieć oprócz tego, że jako nie naukowiec też nie zgadzam się z wieloma tezami tego tekstu. Choć zgadzam się z pewną myślą przewodnią, która pewnie została trochę uproszczona. Bo przecież sam Kirk pisze, że uznaje naukę za swoiste narzędzie, które w swojej dziedzinie jest narzędziem skutecznym i bardzo dobrym. Problem widzę w tym, że nauka jest chyba opacznie rozumiana przez wielu pszczelarzy (i nie tylko). Ja sam wierzę w pełni w naukę jako taką - jako narzędzie. Problem jest na poziomie czysto ludzkim, czyli: czy naukowcy wykonują swoją pracę rzetelnie, czy właściwie dobierają metodykę badań, czy nie robią swoich badań pod tezę (opłacani w tym zakresie lub nie), czy wyciągają właściwe wnioski z wyników, czy grupy kontrolne są właściwych rozmiarów i dobrane rzetelnie itd. itd. Z drugiej strony mamy - również czysto ludzki - problem: jak te przedstawiane wyniki rozumieją zarządzający, wykonujący, czy zwykła tzw. "opinia publiczna". I pewnie tu jest zdecydowanie większy problem niż na poziomie uprawiania nauki. Weźmy przykład z naszego środowiska pszczelarzy "naturalnych" (bez wdawania się w dyskusję o tym jak to definiować). Wielokrotnie powoływałem się (jako i inni) na szereg badań naukowych w najróżniejszych dyskusjach i w 99% przypadków czytałem w odpowiedzi, że ja barbarzyńca nie mam prawa powoływać się na naukę, bo to co "uprawiam" to zwykła szarlataneria. Tak to jest rozumiane, że nauka o złożonych zależnościach przyrodniczych to dla większości nie jest nauka. Nauka to właśnie to o czym pisał Kirk - czyli wyłuskanie z całej złożoności małej cząstki i na konkretny cząstkowy problem znalezienie konkretnego cząstkowego rozwiązania, które powoduje tylko nawarstwienie problemu. Nauką (dla pewnie 95% ludzi) można więc nazwać badania nad znalezieniem nowej substancji, która zabije dręcza, ale nie szukanie złożonych odpowiedzi na złożony problem przetrwania pszczół. Ma być wynaleziona substancja, która zabije pasożyta. Kropka. Ha, i to jest nauka! I w tym kontekście - przynajmniej w mojej opinii - nie sposób nie zgodzić się z całym wywodem Kirka. Nawet jeżeli uznamy, że sam trochę spłaszczył i uprościł temat, być może trochę w zbyt szarym świetle przedstawiając to narzędzie jakim jest nauka.

W tym roku, muszę to uczciwie przyznać, pomimo w sumie bardzo trudnego roku, liczyłem na lepszą przeżywalność. [a który nie był określany przeze mnie jako trudny???... ech, najwidoczniej czas zaakceptować "nieidealne" warunki środowiskowe jako moją normalną rzeczywistość. Najwidoczniej coroczne susze i głód to nie "trudne", tylko rzeczywiste lata w zmieniającym się środowisku]. W skrytości ducha liczyłem na przeżywalność zbliżoną do 70% tych rodzin, które do zimy poszły. Na chwilę obecną żyje 24 z 41 rodzin, co, o ile czegoś nie pomyliłem, stanowi 58% pasieki ("na chwilę obecną" to już trochę nieaktualne stwierdzenie, bo objazd robiłem z końcem lutego i nie zawitałem na pasiece T, gdzie byłem bodaj z miesiąc temu). Ale mamy dopiero początek marca, a kilka rodzin wygląda zdecydowanie gorzej niż bym sobie tego życzył. Dwie rodziny są w 1 uliczce i wątpię, czy sobie poradzą. Trzy lub cztery dalsze są w 2 uliczkach i choć wyglądają względnie stabilnie (jak na swój rozmiar), to jednak dla takich maluchów okres przedwiośnia jest zdecydowanie trudnym testem przetrwania i wiele po prostu zależy od aury. Pokazały to dwa poprzednie lata. Wiosna 2018 roku była stabilna i ciepła, a maluchy - zwane przeze mnie "słabiakami" - rozwijały się pięknie i przeżyły praktycznie wszystkie (o ile pomnę, a kto ciekaw niech przerzuci historię bloga). Zimny i deszczowy maj 2019 roku przyczynił się natomiast do tego, że wszystkie "słabiaki" osypały się, a wiele innych "zacniejszych" rodzin, pomimo mojej pomocy, zaczęło cierpieć głód w okresie, w którym pszczoły powinny gromadzić nadstan pokarmu.
58% (na tą chwilę - a więc ten procent niczego nie przesądza na dalszą część sezonu) to może jednak nie być aż tak zły wynik zważywszy na głosy jakie dochodzą z różnych stron. Bo głosy są takie, że wielu pszczelarzy potraciło całe pasieki - z drugiej strony są i tacy, co (jak zawsze!) chlubią się blisko 100% przeżywalnością. Ot, mają swój sposób, żeby załatwić wszystko za pszczoły, pozostawiając im tylko grzanie się w zimie.

W czasie wizyt w pasiekach z końcem lutego, z różnych powodów w wielu przypadkach uchyliłem daszki i zajrzałem do większości pszczół (poza pasieką Las2 i kilkoma rodzinami na pasiece K). Oczywiście nie wykonywałem żadnych przeglądów polegających na wyjmowaniu ramek (poza jedną rodziną w wyjątkowo ciepłą i lotną pogodę). Przeglądy ograniczają(ły) się w zasadzie do uniesienia daszka i dołożenia 1 lub 2 ramek z pokarmem z osypanych rodzin (tak wiem... przenoszę patogeny...). Okazało się, że w kilku przypadkach wydawało się to potrzebne. Czy niezbędne? Tego się nie dowiem, ale w 3 czy 4 rodzin sytuacja pokarmowa nie wyglądała dobrze... W kilku rodzinach natomiast można byłoby zimować rodziny jeszcze pewnie z 3 miesiące.

Przejdźmy po kolejnych pasiekach (stan większości na koniec lutego):

1. K - żyje 5/6 rodzin, w tym jedna (w Łukaszowym dadancie) w 1 uliczce. Do 3 rodzin z genetyki K1 nie zaglądałem w ogóle (widać je przez wylotek lub szumią po opukaniu ula) i nie wiem w jakim są stanie. W jednym przypadku w warszawiaku uchyliłem trochę powałkę i widziałem, że rodzinka jest w całkiem rozsądnej sile (stara matka z linii "przedwojennej" z pasieki Las1). Nie żyje odkład z rodziny 16, który przyszedł z pasieki R1.

2. Las1 - żyje 5/7 rodzin. W ostatnim czasie padła rodzina L1a z projektu "Fort Knox" - i tak przetrwała długo jak na swój letni i jesienny stan. Tu rodziny (być może) wymagały trochę pomocy pokarmowej. Dobrze radzą sobie B5(fort), GMz(fort) i Przedwojenna (poza fortem - matka opisanej poprzednio na pasiece K). Średnio mają się L1(fort) i L1Mz(fort) - ale raczej wyglądają stabilnie i powinny dać radę.

3. R2 - żyje 3/5 rodzin. Wszystkie zacne i zgrabne (jak na moją pasiekę). Ostatnio osypała się rodzina ze starą matką R2-3. Żyje więc victoria, R2-2 (na bazie victorii) i R2-3 (macierzak - to bodaj najsilniejsza moja rodzina w jesieni).

4. Las2 - 4/5 - żyją wszystkie, które żyły ostatnio, ale jedna rodzina jest w 1 uliczce (bodaj jest to odkład po R2-3, ale pewny nie jestem). Żyje też victoria i 2, których pochodzenia nie pomnę, ale bodaj mogą to być odkład po R2-2 i córka po 16tce. Obie te ostatnie rodzinki, to były "składańce", które mocno uzupełniałem w lecie i jesieni gdy inne rodziny miały problemy z matkami. Obydwie (wspomagane) bardzo ładnie się rozwijały z maluszków w ciągu całego sezonu.

5. B - tu - zadziwiająco! - żyją 2 z 7. Rodzina B2 (odkład) oraz B3(stm) - W zimie myślałem, że pasieka ta w całości pójdzie "na straty" w związku z sąsiednią budową, ale okazało się, że te dwie rodziny przetrwały - gdy uniosłem daszek okazało się, że radzą sobie całkiem nieźle i wróżę im dobrze na przedwiośniu. Może więc - w związku ze względnie dobrym stanem tych dwóch - osypanie się innych niesłusznie wiązałem z pracami ziemnymi przy budowie? Może to "zwykły" (dla mojej pasieki) czynnik chorobowy? Cóż, na pewno prace budowlane pszczołom nie pomogły. Niezmiernie mnie jednak cieszy, że choć te dwie rodziny żyją i mają się (na razie) nieźle.

6. KM - Tu poza pasieką B, straty były największe. Żyją 2 z 8 rodzin. Obydwie "nie grzeszą potęgą", ale rodzinka L1(poza fortem) wygląda stabilnie i w porządku. Rodzina R2-1 (mocno propolisująca) ma się słabiej. To dwie "zacne" uliczki pszczół. Nie jest to garstka pszczół w 2 uliczkach, ale "solidne 2 uliczki", jeżeli tak mogę określić takąż rodzinę... Więc życzę jej dobrze i wciąż liczę na utrzymanie tej genetyki.

7. T - tam nie byłem dawno, ale przy ostatniej wizycie żyły wszystkie 3 zimowane. 1 "buczała" raczej słabo, ale 2 wydawały się w porządku. Liczę tu więc co najmniej na 2 rodziny.

Sytuacja nie jest więc najgorsza, choć ponownie powiem, że liczyłem na więcej. Zwłaszcza na pasiece KM gdzie liczyłem na około 5 i podobną liczbę na pasiece B. Jeżeli - zgodnie z tym jakie głosy płynęły - byłby to ten "zły rok" i miałbym opisaną przeżywalność, to trzeba by to uznać za wynik pozytywny. Tak czy owak, wcale się na ten wynik nie obrażam i liczę tylko, że do kwietnia przetrwa około 80% tych żyjących obecnie rodzin. Byłby to wówczas trzeci rok z rzędu z przeżywalnością zbliżoną do 50% na mojej pasiece. Mój zaprzyjaźniony pszczelarz po sąsiedzku miał na jednym miejscu straty na poziomie nawet ponad 50% (żyło bodaj 8 z około 20), co mogłoby świadczyć o tym, że rok faktycznie nie jest "rewelacyjny". Jako ciekawostkę dodam, że na pasiece R2, gdzie zimował 6 rodzin ma prawdopodobnie przeżywalność 100% (a u mnie w tym miejscu przeżyło 3/5) - może oznacza to, że nie taka straszna "bomba roztoczowa" od nieleczącego, jak ją malują...?

Wiem też, że przeżyło przynajmniej część rodzin, które w zeszłym roku rozdałem - choć kilka też padło. Marcin pisał o tym, że przeżyła min. rodzina K1, a mój kolega, który dostał 4 rodziny w "najlepszym ulu na świecie", czyli LN 3/4, donosił w lutym o przeżywalności 100%. Pisał jednak, że jeden ul wywrócił mu się w czasie wichur i obawia się, że rodzina może tego w efekcie nie przetrwać. Zobaczymy. Do prawdziwej wiosny jeszcze daleko, choć jadąc wczoraj do Krakowa widziałem pojawiający się pyłek na wierzbach... A więc wiosna już tuż tuż...
Wiosna tuż tuż? Czy aby na pewno? Widok z 28 lutego...

3 komentarze:

  1. Gratulacje. Przezywalność masz na poziomie 50% to juz duży sukces. Oby ci pozytki sprzyjały:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Sławku. i z wzajemnością!
      ale jak wiesz mi rzadko sprzyjają pożytki ;) w dużej mierze wina to tego, że jak się porządne pożytki zaczynają, to albo moje słabe rodziny z problemami jeszcze nie w sile, albo te co lepsze już podzielone na maluchy ;-)

      Usuń
  2. Trudno teraz o dobre pożytki nawet dla leczonych rodzin bo wszystko teraz jest pryskane i można się bardzo łatwo nadziać.

    OdpowiedzUsuń