niedziela, 31 grudnia 2017

Masz ci los, czyli można to robić rozsądniej...

Jak już pisałem ledwie parę dni temu, jesienią w ogóle nie myślałem o pszczołach. To i blog trochę zaniedbałem. Mając inne rzeczy na głowie, ni to czasu nie miałem, ni inspiracji, żeby przelewać moje wymysły "na papier". No cóż - zapewne świat przez to nie zubożał. Ale gdy tylko pojawiła się chwila, to i przyszła inspiracja do nowych wpisów, choć ledwie parę dni temu uznałem, że na rok 2017 zakończyłem już swoją "blogerską działalność". A inspiracją są ponownie moi koledzy, którzy nowinki wymyślają. Mam świadomość, że to oni mogą mieć rację, a nie ja. W końcu nikt nie ma monopolu na prawdę, a też i prawda zależeć będzie od tego jakie mamy cele i poglądy na wiele zagadnień. A poza tym wszystkim, któż mi zabroni na swoim własnym blogu opisać mój pogląd na temat ich publicznych wypowiedzi? Ano nikt.

No więc zaczęło się to wszystko od wyszukiwania różnych form suplementacji dla pszczół, podawania pszczołom pokarmów cukrowych z początkiem zimy, oraz nowych argumentów, które znane nam są co najmniej od kilku lat, i z którym już dziesiątki razy się rozprawialiśmy, lub przynajmniej o nich dyskutowaliśmy. I oczywiście z jednej strony tylko krowa zdania nie zmienia (ponoć), a przecież mamy szereg różnych doświadczeń po drodze, które mogą (mogłyby) przyprawić o ból (bul?) głowy każdego pszczelarza, a co dopiero zmienić nasze zdanie.

Z jednej strony mam świadomość tego co dzieje się w pasiekach, które tracą pszczoły (i co się dzieje w głowach tych pszczelarzy, którzy pszczoły tracą) - otóż pszczoły takie są słabsze, rozwijają się wolniej, nie noszą miodu, czasem mają problemy ze zgromadzeniem wystarczających ilości pokarmu białkowego, słabną zamiast iść w siłę, dają objawy chorób itp itd - a to wszystko rzutuje na samopoczucie, portfel i spiżarnię pszczelarza. Wiem, bo tego doświadczam. Nie mówię tego jako człowiek oderwany od tych problemów - a wręcz przeciwnie - jako ktoś, kto te problemy przeżywa od wielu lat i funkcjonuje jakoś w samym ich centrum. Z drugiej strony każdy chyba dorosły człowiek powinien zdawać sobie sprawę z tego jak wygląda rzeczywistość i jakie są najróżniejsze konsekwencje różnych działań/zachowań/stanów w naszym otoczeniu. Nie chcę wchodzić w politykę na tym blogu, ale podam tu jeden z przykładów jak bardzo niektóre rzeczy są oczywiste i jak bardzo dla niektórych przy tym nieodgadnione. Niestety będzie to przykład z samego centrum polityki (ale potem - obiecuję już do tego tematu nie wracać). Otóż w ostatnich wyborach parlamentarnych partia, która je wygrała, "schowała" swojego niepopularnego wiceprzewodniczącego Antoniego przed opinią publiczną. Nic o nim nie mówiono, albo negowano jego przyszłe role - po prostu: nie było go. Po wyborach nagle ... "zupełnie nieoczekiwanie" tenże pan stanął na świeczniku otrzymując jeden z ważniejszych resortów. Społeczeństwo poczuło się oszukane. Jakże to wiceprzewodniczący zwycięskiej partii nie zniknął po wyborach? Zaskakujące... (sic). No nic, kończę ten drażliwy temat - chciałem tylko pokazać jak bardzo oczywiste sprawy są niedostrzegane, gdy nie chcemy ich dostrzec.

Od lat ostrzegamy jakie są konsekwencje naszych wyborów. Piszemy o tym wszem i wobec. Nagle konsekwencje stają przed nami, a my czujemy się zaskoczeni i oszukani. Szukamy swoich win w zaniechaniach czy zaniedbaniach. A może warto by czasem po prostu głębiej zastanowić się nad oczywistościami i przyjąć do wiadomości realne konsekwencje naszych wyborów, nauczyć się z nimi żyć - albo... nie podejmować różnych decyzji.

Idea drogi jaką przyjęliśmy (w sporej grupie członków Stowarzyszenia Wolne Pszczoły) lata temu, to rzucić możliwie duże siły do selekcji naturalnej, z przykrością przyjąć straty "na klatę", a następnie rozmnażać możliwie szeroko nasze "przetrwalniki", "survivory", "fuksy", "przeżyciopszczoły" czy jak je tam zwał. Ot cała idea. Niekoniecznie dlatego, że niosą za sobą cenne geny "higieniczne", ale dlatego że po prostu wypracowały jakieś mechanizmy obronne. Jakieś. Mniej czy bardziej możliwe do zdefiniowania, nazwania, zmierzenia, obserwowania. Kilkakrotnie na tym blogu wspominałem Juhani Lundena, który stosuje ostrą selekcję i sztuczne unasiennienie matek w celu utrwalenia cech. Robi chłop wszystko co w jego mocy, żeby było dobrze. Dobiera rodziny obserwując ich cechy higieniczne, licząc roztocza, odsklepiając komórki, następnie pozyskuje nasienie trutni i podczas zabiegu igłą wstrzykuje to "w czeluście" matek pszczelich, uzyskując możliwie dobrą genetykę. Nie mówię, że nie ma on sukcesów. Jakieś tam ma - w końcu bodaj od 9 lat prowadzi pasiekę bez leczenia, zbiera jakiś tam miód, sprzedaje za bardzo dobre pieniądze swoje matki pszczele. Z drugiej strony non stop walczy z inbredem, twierdzi, że jego pszczoły nie rozwijają się tak jakby chciał, ma większe straty niżby chciał, a jego matki które wylądowały w Polsce u niektórych osób nie poradziły sobie z roztoczami (lub innymi chorobami) i padły. Tam gdzie żyją, raczej są leczone (przynajmniej nic nie wiem żeby miało być inaczej). Słowem stosując metody Juhaniego nie do końca mamy to, co chcielibyśmy mieć, roboty z tym jest dużo, a choć jakoś się to kręci, to znacznie poniżej oczekiwań (nie wiem czy materialnych, ale na pewno pszczelarskich). A już na pewno nie jest to pszczelarstwo naturalne, o jakim mówią choćby Walijczycy (choćby tu: http://wolnepszczoly.org/zapowiedz-filmu-outside-the-box/). Podobnie mamy u Erika Osterlunda. Z jednej strony jego sukcesy są daleko mniejsze (przynajmniej te głoszone), a z drugiej jego metody są już - dla mnie - przyjaźniejsze i znacząco bliższe naturze jak i mojemu światopoglądowi (pomimo tego, że stosuje leczenie). Tak czy siak jeden i drugi od parunastu lat "walczą" z tematem dręcza pszczelego (choć u Erika występuje on bodaj tylko od 8 czy 9). My zresztą z tym tematem także od kilku lat już "walczymy".
Metoda selekcji naturalnej (niektórzy nazywają to testem Bonda - którego to określenia nie lubię), powoduje (przynajmniej na tzw. okres przejściowy):
- utratę sporej części populacji w toku selekcji
- konieczność wymyślenia i zastosowania metody szybkiej odbudowy z "resztek"
- brak lub zmniejszenie zbiorów miodu
- możliwość (ryzyko, zagrożenie, prawdopodobieństwo) utraty całej pasieki
- itp itd itp
- i to wszystko ma trwać lata (5, 7, 10? może po 2 lub 3 trzeba zacząć od nowa?).
Wiemy o tych raptem kilku zasadach i konsekwencjach, a pomimo tego gdy nas dotkną, to jesteśmy tym zaskoczeni i zadziwieni.

Jeden z kolegów, gdy już się z nimi dawno rozprawiliśmy, podsyła nagle na nowo odkryte argumenty Randy'ego Olivera (tu: http://forum.wolnepszczoly.org/showthread.php?tid=1403&pid=46920#pid46920. podaję same punkty, kto chce może sobie doczytać w wątku na forum szczegóły):
1. zasypuje lokalne środowisko roztoczami z wielka szkodą dla sąsiadów. Czyli problem tzw. mite bomb
2. ekstremalne genetyczne wąskie gardło selekcji może skutkować utratą potencjalnych odpornych cech
3. początkowe wysokie straty redukują zasoby pszczół do tworzenia nuków w następnym seoznie aby testować materiał hodowlany
4. możesz skończyć z niepożądaną pszczołą tak jak to było z programem testu bonda na wyspie Gotlandii i w programie Le Conte we Francji 
5. finansowe straty. To jest nie do zaakceptowania przez większość zawodowych pszczelarzy. Oni stracili by pracę gdyby musieli ponosić wysokie straty przez pierwszych kilka lat.
6. Jest to tylko częściowa symulacja selekcji "natury" w warunkach pasieki. Pszczelarz tworzy sztuczne warunki pszczołom na pasiece zwiększając horyzontalny przepływ chorób, zwiększając tym samym nienaturalnie presję jaka jest wywierana na testowane rodziny. 


Czy to jest w jakikolwiek sposób "coś nowego"? Może dla kogoś tak, dla mnie to są wszystkie argumenty, które poznałem, przemyślałem i z którymi się uporałem około 4 lata temu, kiedy pierwszy raz sięgnąłem po lekturę Michaela Busha, strony www.resistantbees.com oraz innych tekstów tzw. Wielebnych z Arizony. Jakie są wnioski i odpowiedź na te argumenty? No cóż - na każdy z nich można by napisać co najmniej dłuższy tekst, albo rozdział książki, ale spróbuję tu znaleźć parę słów, żeby zrobić jakieś podsumowanie tych myśli.

1. Szkoda dla sąsiadów z powodu tzw. mite bomb jest niezaprzeczalna. Tylko zastanówmy się czy alternatywa (wybijanie roztoczy) powoduje poprawę i zmniejszenie ładunku trotylu w "mite bomb"? Nie sądzę, a dowodzi tego kilkudziesięcioletnia historia dręcza nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Fakt, nie lecząc lokalnie być może zwiększamy zagrożenie oddziaływaniem "mite bomb", ale też te lokalizacje gdzie zwalcza się roztocza cierpią duże spadki - nie tylko związane bezpośrednio z roztoczami, ale także choćby z negatywnymi skutkami tych terapii (np. zwiększona podatność na inne choroby jak nosema). Dziś rodziny pszczele padają nawet z niskim porażeniem roztoczami (albo nazwijmy to: "względnie niskim"), o czym już pisałem wielokrotnie. Wybór więc jest taki, czy prowadzimy gospodarkę w której roztocza mają możliwość się mnożyć, ale długofalowo hodujemy pszczoły, które mogą je tolerować, czy też walczymy do upadłego zwiększając podatność pszczół. Obie drogi mają plusy i minusy.
Więcej o tym starałem się napisać choćby tu: http://wolnepszczoly.org/kto-komu-szkodzi-czyli-szukanie-kozlow-ofiarnych-za-dziesieciolecia-zaniedban/

2. Ekstremalnie małe tzw. "wąskie gardło ewolucyjne" może skutkować utratą potencjalnie odpornych cech. No więc jak radzą sobie pszczoły w tych lokalizacjach gdzie wytworzyły się zdziczałe populacje? Badania naukowe wskazują, że populacje zdziczałe wywodzą się od mniej niż 10% "survivorów" - badania te polegają na porównaniu DNA jądrowego (kodującego cechy organizmu) oraz DNA mitochondrialnego. To ostanie dziedziczy się tylko z linii matki (mitochondria występują w komórkach, w tym w komórce jajowej, która staje się "zaczątkiem" nowego organizmu i w przeciwieństwie do DNA jądrowego nie mieszają się w toku zapłodnienia). Z badań populacji, które przeszły przez wąskie gardło wynika, że DNA jądrowe zachowuje bardzo dużą różnorodność, która znacząco nie odbiega od różnorodności pszczół z innych populacji, przy znacząco zmniejszonej różnorodności DNA mitochondrialnego. A więc populacja może się odbudować nawet z małej ilości osobników i być praktycznie tak samo różnorodna genetycznie jak populacje, które przez wąskie gardło nie przeszły.
Od innej strony - czy aby na pewno "cechy" (które potencjalnie mogą być utracone) odpowiadają za przeżycie pszczół? To już sprawa dyskusyjna. Na pewno selekcja "na cechę" tej znacząco większej przeżywalności nie przynosi. Wydaje się, że zdecydowanie większe znaczenie w tym aspekcie mogą mieć inne czynniki - np. takie, które powodują ekspresję określonych genów (inaczej: uwydatnienie cechy), a nie sama obecność odpowiednich genów.

3. Początkowe wysokie straty mogą utrudnić odbudowę populacji. Fakt i oczywistość. Wiosną 2017 roku musiałem kupić pszczoły, żeby móc maksymalnie rozpropagować geny przetrwalnika. Ale też Łukasz po wprowadzeniu selekcji naturalnej u siebie pszczół nie musiał dokupywać. Na swoich pszczołach (lub złapanych rójkach - tak czy siak nie kupując pszczół) działało wielu pszczelarzy prowadząc selekcję naturalną (Charles Martin Simon, Dee Lusby, Michael Bush, nawet i Juhani Lunden). O innych nie wiemy. Wielu zapewne dokupiło pszczoły. Chodzi o to, że jest to pewien proces, który musimy jakoś przejść - nawet i dokupując pszczoły jeżeli trzeba. Pamiętając, że pszczoły mogą umrzeć nawet i przy leczeniu (zwłaszcza gdy nie chcemy nasycać za bardzo środowiska ula toksynami), to aby zwiększyć szansę przetrwania pasieki i mieć materiał do namnażania trzeba by poddać leczeniu całkiem sporą populację. To przy ograniczonych zasobach jakimi dysponujemy zmniejsza znów pulę pszczół poddanych selekcji - a więc trzeba to po prostu wyważyć czy wolę rzucić do selekcji 40 rodzin licząc na jak największą przeżywalność, czy na przykład 20, a 20 leczyć. Oba rozwiązania mogą mieć wady i zalety. Ja zdecydowałem rzucić do selekcji to wszystko czym dysponuję, bo i tak nie jest to największa pula.

4. Niepożądana pszczoła? Czyli jaka? Żądląca? nie dająca miodu? To kwestia dalszej selekcji i prób. Nie da się złapać 2 srok za 1 ogon. Dla mnie (i wydawało mi się też dla innych) najistotniejsze na dziś jest ustabilizowanie przeżywalności. O resztę będziemy się martwić potem. Jak na razie nie znam przypadku z tych pasiek, które nie stosują leczenia, żeby wypracowana w toku selekcji pszczoła uniemożliwiła im normalną obsługę. Sam Comfort obsługuje swoją pasiekę bez kapelusza i w krótkich spodenkach - widać to na wielu filmach. Michael Bush mówi o bardzo racjonalnych zbiorach miodu.

5. Finansowe straty. No jasne że są. Dlatego nikt nie każe każdemu nie leczyć. Kto może sobie na to pozwolić niech tak działa. Inni niech leczą w całości czy w części - to wybór każdego. Ale istotne jest jedno: jeżeli chce się tą selekcję pchać do przodu (w kierunku jaki nas interesuje) ona musi opierać się na rodzinach nieleczonych. Selekcja leczonych rodzin (lub w oderwaniu od presji) to żadna selekcja (pomijam tu znaczące wątpliwości jakie mam względem tego, że za przeżycie będzie odpowiadać tylko określony i utrzymywany w toku selekcji gen). Po kilku latach selekcji w pierwszym roku, w którym Juhani Lunden odstawił leczenie, stracił 70%. Erik po nadejściu roztoczy o mało nie stracił 80% pasieki (tak szacuje - uratował sporą część z tego lecząc). Podobnie stosując leczenie a wciąż selekcjonując (i to selekcjonując już selekcjonowany materiał) Łukasz w pierwszym roku stracił około 80% pszczół. Tak to wygląda. Jeżeli Cię na to nie stać - nie bierz się za to.

6. Oczywiście, że selekcja jest w warunkach pasieki - też mi odkrycie. Ale ja wciąż planuję prowadzić pasiekę - więc selekcjonuję w takich warunkach w jakich chcę by moje pszczoły żyły w przyszłości. Na pasiekach żyją pszczoły wszystkich Wielebnych z Arizony - a nawet i tych z Europy. Nie dajmy się zwariować - po prostu stwórzmy pszczołom najlepsze warunki jakie możemy im stworzyć.

Dalej ten sam kolega przytacza pewne błędne wyobrażenia (misconceptions) wg Randy'ego Olivera, a to:
1. Przyroda jest "miła" dla pszczół - jasne że nie jest. A raczej jest i nie jest. Pszczoły są takim samym gatunkiem jak ... sarny (!), czy ludzie. My też chorujemy, giniemy, bywamy nieszczęśliwi, zziębnięci. Chodzi tylko o to, że w tego typu gospodarce pszczoły mają radzić sobie z problemami same - z różnych powodów - choćby po to, żeby zminimalizować w przyszłości konieczność opieki. Kiedyś środowisko było "zdrowsze" i na pewno bardziej "naturalne", jednak żyliśmy krócej, cierpieliśmy na różne schorzenia, a i pewnie komfort życia był niższy. Pytanie jednak pozostaje czy na pewno powinniśmy dążyć do wyrugowania tego wszystkiego co było kiedyś?

2. Pszczoły przeżywają tam gdzie przyroda tworzy "rozkoszne" warunki (blissful state of nature) - jak wyżej. Dobre warunki to lepsza szansa przetrwania, ale i większa konkurencja i często lepsze warunki dla naturalnych wrogów.

3. Pszczoły "nie lubią" chemikaliów - cóż, cały świat to chemikalia. Niektóre jednak są toksynami i truciznami. Z jednej strony zabijają wrogów, z drugiej powoli podtruwają. Ale znów trzeba wrócić do argumentacji powyżej - czy moje pszczelarstwo ma polegać na zbieraniu miodu, ale i nieustannych zabiegach kilka razy w roku, czy chcę prowadzić gospodarkę "zbieracką" na półdzikich rodzinach? Czy chcąc wyjechać na dłuższe wakacje od razu muszę planować zakup nowych rodzin po powrocie? To kwestia wyborów. Dla mnie są to wybory na długie lata.

4. Jest jakiś "najlepszy ul" dla pszczół - zgadzam się z Randy'm - zdecydowanie jest to błędne wyobrażenie.

5. Pszczelarstwo naturalne jest czymś nowym - z tym też się zgadzam. To powrót do pewnych zasad, które były standardem jeszcze kilkadziesiąt lat temu. To tylko kwestia zachowania pewnej równowagi.

6. Ostatnie błędne wyobrażenie wg Randy'ego to takie, że pszczelarstwo bez leczenia jest dobrą metodą gospodarki. Sam wolałbym pewnie przeprowadzić jakiś prosty zabieg (byle nie truć siebie czy pszczół) i żeby wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Czasy półśrodków odeszły jednak w zapomnienie. Półśrodki wg mnie ani nie prowadzą do potencjalnie zrównoważonej pasieki, ani do wybujałej gospodarki wysoko produkcyjnej. Czy da się prowadzić dzięki nim w miarę zdrową pasiekę pozyskując w miarę zdrowe produkty - być może, więc niech każdy szuka swojej drogi.


Inny z kolegów pisze:
"Ostatnio bardzo dużo czytałem artykułów R.Oliviera. Jak dla mnie jego argumenty są rozsądne. Podoba mi się jego podejście. Nic nie bierze na wiarę. Każdą teorie, lek, metodę sprawdza u siebie na pasiece na dużej próbce rodzin. Nie 5-10 uli u siebie koło domu tylko np. na 200 rodzinach. To przemawia. Poza tym jest to naukowiec, który rzetelnie podchodzi do tematu swoich badań. Wyniki upublicznia, przedstawia wykresy i wnioski jakie wyciągnął. Poza tym współpracuje z wieloma innymi naukowcami. 
Przekonuje mnie jego twierdzenie, że w drodze selekcji nie musi ginąć żadna rodzina. Selekcja nie musi prowadzić do armagedonu. Można to robić rozsądniej. Genetyka przenosi się tylko przez matkę i trutnie więc nie ma sensu żeby umierała cała nieprzystosowana rodzina. Przeleczenie w miarę naturalnymi metodami, wymiana matki i rodzina znów może brać udział w selekcji. Nie ma potrzeby aby stała się mite bomb i infekowała pozostałe rodziny na pasieczysku. 
Jego metoda selekcji pozwala mieć cały czas rodziny produkcyjne, stabilną gospodarkę pasieczną przy jednoczesnym prowadzeniu selekcji. Taka trochę ulepszona wersja gospodarki Webstera.
Choć zarówno Olivier jak Webster nie dorobili się jeszcze pszczół odpornych."

Wygląda więc na to, że pojawił się nowy idol czy jak to niektórzy mówią "mentor" - Randy Oliver. A mnie się wydaje, że część z kolegów "nie doczytała" na początku z czym się mierzymy. Były różne założenia i pomysły, ale każdemu się chyba wydawało, że jest wyjątkowy, a wszyscy inni robili coś nie tak i dlatego im nie wychodziło. Na własnej skórze poznaję jak to działa, bo, jako że mam zwyczaj dzielenia się publicznie swoimi doświadczeniami i przemyśleniami, wielokrotnie zarzuca mi się popełnianie błędów, które kosztują małe życia moich pszczół. Wielokrotnie staram się to prostować twierdząc, że u mnie dzieje się to co na całym świecie - nierzadko dokładnie to samo co u wyjątkowo doświadczonych pszczelarzy. Mimo tego słyszę często: "to Twój błąd - to się dzieje u Ciebie, bo nie zabezpieczyłeś odpowiednio swojego pasieczyska przed sarnami" (no, może lekko inaczej). A więc chyba wszyscy liczyliśmy kiedyś, że gdy tylko się za to weźmiemy, to na pewno nam się uda, bo przecież to wszystko przemyśleliśmy i wyciągnęliśmy jakiś tajemniczy wniosek z niepowodzeń innych, którzy - w przeciwieństwie do nas - nie byli wystarczająco wyjątkowi, żeby się im udało. A ja w swojej pasiece szukam po prostu równowagi, a od lat wiem z czym się mierzę. Owszem mi też krążą głupie myśli gdy okazuje się co rok, że nie jestem "tym specjalnym" pszczelarzem, żeby i mieć miód i wysoką przeżywalność. Ale potem przypominam sobie wszystkie przemyślenia i wnioski sprzed lat. Dlatego (poza chwilami załamania) staram się nie miotać i nie zmieniać "mentorów", tylko dlatego, że stało się to co czego byłem świadomy od lat. Jeżeli na pasiece "armageddon" przeżywa jedna, dwie czy trzy rodziny, to nie po to, żebym uznał, że nic specjalnego nie pokazały, tylko po to, żebym pomnożył je maksymalnie jak tylko mogę, w granicach możliwości moich pasieki i portfela (tj. na przykład kupując rodziny). Bo jeżeli pszczelarstwo bez leczenia jest możliwe, to tylko wieloletnia, żelazna konsekwencja może doprowadzić do tego, że wydarzy się to na naszych pasiekach. Zmiana metod i lekceważenie drobnych (acz zapowiadanych i oczekiwanych) sukcesów, jak przeżycie kilku rodzin, raczej do niego nie doprowadzą.

Czy można to robić rozsądniej? Rozsądniej czyli jak? Tak jak Juhani? Aby po 15 latach selekcji w tym 9 czy 10 latach pszczelarstwa bez leczenia walczyć z inbredem na równi z warrozą? Bo to mniej więcej jest ta metoda "racjonalna". Choć chyba nie, bo i u Juhaniego mnóstwo pszczół umiera, a Randy Oliver ponoć twierdzi, że pszczoły nie muszą umierać. Czy racjonalniej jest mieć rodziny produkcyjne i miód? Jasne. Pytanie tylko czego chcemy i gdzie dążymy. W ogóle najbardziej racjonalne byłoby leczyć wszystko i mieć tylko rodziny produkcyjne. Tylko czy o to nam chodziło?
Czy Webster dorobił się pszczół odpornych? A czy one w ogóle istnieją? Czy człowiek wypracował już odporność na grypę? Albo na tasiemca? Przyroda nie jest "miła". Śmierć z powodu chorób będzie występować zawsze. Podejrzewam (choć nie wiem), że i wśród Apis ceranae w gorszych latach warroza doprowadza do śmierci części rodzin. Czy to znaczy, że Apis ceranae nie jest odporna na dręcza pszczelego? Czy wystąpienie zapowiadanych założeń powinno więc powodować u nas miotanie się i szukanie nowych mentorów, albo wymyślania głupich powodów spadków rodzin? Czy to, że starcia z warrozą nie przeżyła żadna z naszych 5, 8 czy 20 rodzin pszczelich oznacza, że metoda selekcji naturalnej nie działa i powinniśmy zacząć testować wyciąg z kory brzozowej, aspirynę, wołowy gnat, czy zgniecione skorupki jaj zmieszane z rzygowinami skowronka? Może koledzy po prostu potrzebują zająć czymś swój umysł, a może po prostu czasem nam wszystkim wydaje się, że jesteśmy na tyle wyjątkowi, że nam się na pewno uda. Gdy rzeczywistość pokazuje pazurki, i okazuje się, że wyjątkowi nie jesteśmy, poszukujemy innych dróg - i chyba czasem nieważne czy mają uzasadnienie racjonalne czy nie. Michael Bush pisał o tym - wydaje nam się, że lepiej zrobić coś (cokolwiek) niż patrzeć biernie. A według mnie czasem lepiej po prostu przeczekać ten okres, o którym mówiliśmy od lat, mnożąc co się da, a nie traktować drobnego sukcesu, jakim jest przetrwanie choćby niewielkiej części pasieki, jako porażki. Jeżeli z 40 rodzin przeżywa 1 czy 3, to można popatrzeć na to, że umiera ponad 90%, ale można też zobaczyć, że przeżyła 1 czy 3. Lata temu pisaliśmy sobie o tym, że przeżywalność może być mniejsza niż 10 % - jeżeli tak się stanie musimy pomnożyć to co przetrwało, żeby wreszcie (po kolejnych latach) dojść do stabilizacji. Dziś gdy to staje się rzeczywistością, zaczynamy się miotać i trafiają do nas argumenty o nieracjonalności tego właśnie podejścia. Wydaje mi się czasem jakby niektórzy z nas nie doczytali naszych dyskusji. A może brali w nich udział bez świadomości?
Przygotowując się do "szalonego sylwestra" życzę wszystkim wytrwałości w konsekwentnym dążeniu do wybranego celu. A niewątpliwie za jakiś czas w Nowym Roku ktoś znów odkryje jakąś oczywistość, z którą zmierzyliśmy się już lata temu.

1 komentarz:

  1. Wychodzi na to, że jednak cel wspólny nie jest aż tak bardzo wspólny bo nikt mi nie powie, że chcą mieć pszczoły bez leczenia dojdę do nich lecząc lub nikt mi nie powie, że chcąc mieć pszczoły przystosowane do środowiska dojdę do nich pomagając im o każdej porze roku chroniąc je przed zagrożeniami... Niestety kiedyś i tak trzeba będzie podjąć decyzję i twardo postanowić co dalej.
    Ale żeby nie było szanuje wszystkich decyzję. Twoje pszczoły, Twoje obowiązki i Twoje decyzje...

    OdpowiedzUsuń