poniedziałek, 31 lipca 2017

Jest w miarę, czyli głód i trutówki

Sezon zmierza do końca. Słabsze rodzinki trzeba zasilać, głodne karmić, łączyć lub rozganiać bezmatki i powoli układać gniazda do zimy. W zasadzie już jakiś czas temu zacząłem robić to wszystko. Skończył się czas wychowu matek. Siła moich rodzinek nie pozwala również na ten moment na jakieś mateczniki w ulach, bo po prostu nie zdążą się odbudować. Ja jednak pozwoliłem sobie na nie w 2 ulach pod domem. Jedna bardzo słaba rodzinka nie posiada matki i na dołożonej ramce czerwiu pojawił się tam 1 matecznik. Rodzinkę raczej będzie ciężko ratować z uwagi na jej mikrorozmiar, choć nie wykluczam, że podejmę próby, aby to zrobić. Bardziej traktuję ją jako rodzinkę weselną potencjalnie z zapasową matką (o ile ta się wygryzie i unasienni), gdyby gdzieś coś poszło nie tak. Druga jakiś czas temu matkę straciła w nieustalonych przeze mnie okolicznościach (może sam ją zgniotłem w czasie przeglądu?) i też są tam mateczniki. Niestety była to córka mojego przetrwalnika i to w ulu warszawskim. A mi zależy na tym, żeby zimować jak najwięcej warszawiaków - i rzecz jasna jak najwięcej potomkiń przetrwalnika. Więc tego warszawiaka postaram się zasilać i w miarę możliwości doprowadzić do zimy - czy się uda, zobaczymy.

Niestety w tym roku mam kolejny słaby rok. Trochę zaczyna mnie męczyć to, że nawet zapewniając pszczołom dużą ilość pokarmu i tak późnym latem muszę biegać z cukrem i patrzeć na głód. Zimne, a przy tym względnie suche lato to bardzo słabe nektarowanie roślin. Przynajmniej tu w moim rejonie. U znajomego pszczelarza również nie powala. O ile w zeszłym - słabym przecież - roku udało mu się wziąć statystycznie te ponad 10 litrów miodu z rodziny (to był chyba jeden z lepszych wyników w moim kole), o tyle w tym roku na tą chwilę ta liczba bardziej oscyluje wokół 1 - 1,5 kg. Fakt - jeszcze nawłoć przed nami i fakt - pomimo leczenia miał duże straty, a rodziny, które przeżyły miał wiosną słabe. Ale i tak widać po zachowaniu pszczół i po roślinach, że nektaru w przyrodzie jest bardzo mało. Loty z uli są słabe, nawet z tych silniejszych rodzin. Jest więc dość biednie.
Do moich rodzinek w sezonie w czasie ich tworzenia trafiła duża (jak na dotychczasowe doświadczenia i praktykę) ilość pokarmu. Każda z rodzin na starcie miała mimimum 2 pełne ramki miodu z macierzaków lub zimowego pokarmu. Znacząca większość była dalej zasilana pokarmem po 1 lub czasem 2 ramki miodu. Niektóre dostały i więcej. W każdym razie większość rodzinek miała więcej ramek z miodem niż obsiadała. Warszawiaki miały chyba nawet więcej pokarmu na start, bo każda dostała minimum po 2 ramy zalane miodem co najmniej w 2/3 - czasem 3. Do tego oczywiście dochodziły wianuszki nad czerwiem. Pomimo tego w większości rodzin obecnie się nie przelewa. Może 20% utrzymuje mniej więcej ten zapas, a pewnie podobna liczba jest po prostu głodna, bo wszystko to wsiąkło jak w gąbkę. Reszta coś ma, ale na pewno znacząco uszczupliła zapasy. Tak wygląda ten rok - zresztą o tym już pisałem poprzednio. Pocieszające jest to, że zaczęła kwitnąć nawłoć i w ostatnich dniach czasem obserwowałem (zwłaszcza przed południem) dość intensywne loty pszczół z pyłkiem. A na szczęście pyłek w rodzinach przeważnie jest - przynajmniej na podstawowe i bieżące potrzeby. Oby więc teraz dopisał nektar, a jak nie to będzie musiał dopisać syrop cukrowy.

To wszystko co się do tej pory działo spowodowało, że rodziny w większości rosną powoli. Nawet gdy mają zapewniony zapas pokarmu (np. przez dokładane ramki), to tempo wzrostu nie jest powalające - a przecież nie utworzyłem jakichś bardzo silnych rodzin. Więc patrzę na to z lekkim niepokojem. Większość rodzin na tą chwilę nie jest w sile do dobrej zimowli. Na szczęście praktycznie w większości posiadają na tyle odbudowane gniazda, że nie muszą nadmiernie nadwyrężać jesiennych sił na budowę plastrów. Pozostaje im tylko czerwienie i rozwój.

W tym roku zdecydowałem większość rodzinek zimować "na 1 plastrze", a nie w układach dwukorpusowych. Rodziny najczęściej dostały więc po 7 - 9 w pełni odbudowanych ramek, z których jakaś część pozbawiona jest dolnych beleczek, za tym "zatwór", który stanowi podkarmiaczka ramkowa, a pod spód pusty korpus. Rodzinki  będę teraz podkarmiał (chyba, że nawłoć zrobi to za mnie), a gdy zacznie im brakować miejsca to dobudują sobie plastry w dół, na tyle na ile pozwoli ich siła i długość trwania lata. Wolę, żeby zimowały na dwudziestuparu centymetrach 1 plastra niż w układzie dwukorpusowym 6x6 czy 7x7. Moje dotychczasowe obserwacje i przemyślenia prowadzą mnie bowiem raczej do wniosku, że pszczoły wolą do zimowli 1 plaster i lepiej się na nim czują. A w każdym razie raczej nie zdarzy się przypadek nie przejścia na górny korpus lub pozostawienia pokarmu pod sobą i śmierci głodowej.
Na tą chwilę w zasadzie 1 rodzina (choć wielkością nie grzeszy) ma ustawione gniazdo na pełnych 2 korpusach odbudowanych ramek, a kolejne 2 w układach bodaj 8x8 czy 9x9. Część plastrów, najczęściej niedobudowanych w całości, została też wycofana, aby obecnie przekierować potencjalną pracę pszczół tylko na to gniazdo, które ma zostać w zimie. Ule warszawskie, których na tą chwilę mam zasiedlonych niestety tylko 5, mają po 5 - 8 odbudowanych w różnym stopniu plastrów. Choć pszczoły tyle na pewno nie obsiadają. Tak więc do tej chwili w zasadzie gniazda są ułożone do zimy. Teraz resztę niech układają sobie pszczoły i niech się rozwijają. Ponieważ rok jest "biedny" zaczynam gonić z syropem, aby wykorzystać najbliższe dwa miesiące (a w zasadzie półtora) na wspomożenie wzrostu. Do połowy sierpnia najsłabsze rodziny chcę zamienić miejscami z najsilniejszymi, aby wykorzystać "nadmiar" sił rodzin najsilniejszych do lepszego przygotowania do zimy mikrusów. Być może przy okazji tego zabiegu w mikrusach wyląduje jeszcze jakaś ramka czerwiu. I powinno być wystarczająco.

Obecnie moją najsilniejszą rodziną jest macierzak po przetrwalniku. Nie dlatego, że to wybitna pszczoła, ale dlatego, że z przetrwalnika zrobiłem najmniej rodzinek i tym samym macierzak został najmniej osłabiony. W tej chwili ma bodaj 7 ramek (18tek) czerwiu - a raczej czerw na 7 ramkach. Tej rodziny jako jedynej nie chcę już osłabiać więc prawdopodobnie poza podkarmianiem nie będę jej już dotykał. Ona też będzie jedną z nielicznych zimowanych w układzie 2 korpusowym.

W czasie ostatnich przeglądach polikwidowałem trochę rodzinek - od ostatniego wpisu bodaj 5. Niestety więcej niż myślałem i planowałem. Wynikało to z braku matek czerwiących. Po prostu nie dały rady wychować sobie mateczników. Jedna rodzinka została też wyrabowana (a w chwili kiedy kończę ten post chyba jest rabowany jeden ze wspomnianych na początku bezmatków - przytkałem wylotek i może się uspokoi...).
jajka trutówek
(dla lepszej widoczności komórki przyciąłem nożem)
W jednej rodzince - w lesie - pojawiły się trutówki. Rodzinka miała komórki pełne na dnie niezliczonych jajeczek. Przyznam, że czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Ul, po uprzednim pozbawieniu go plastrów, został przeniesiony w inne miejsce, pszczoły strzepnięte na zewnątrz - liczę, że nalecą się na drugą leśną rodzinkę, która na tą chwilę została osamotniona, a trutówkom albo zaniknie chęć do robienia sobie jaj, albo zostaną ścięte przez pozostałe pszczoły. Niewątpliwie tej drugiej - i w tej chwili jedynej - leśnej rodzince przyda się zasilenie, bo czerwiu nie ma wiele i siedzi w nielicznych uliczkach. Co ciekawe rodzina z trutówkami miała całkiem spory zapasik miodu. Ramki może nie wypełnione po brzegi, ale też miód lub nakrop był chyba łącznie w około 6 ramkach. Pokarm poszedł na wspomożenie drugiej i na pewno się nie zmarnuje. Do jesieni na pewno jej głód nie grozi, a choć jest niewielka, to gdyby nawłoć dobrze nektarowała, a rozwój szedł pełną parą, mając to co ma, może i ma szansę zakarmić się sama.

Na tą chwilę posiadam więc 37 rodzin z czego 35 ma czerwiące matki. Dodatkowo u siebie trzymam jeszcze parę rodzinek dla Łukasza w jego dadantach. Tyle udało mi się w tym roku zrobić, czyli statystycznie z 1 rodziny powstało 5. Sam nie wiem czy to wynik dobry czy zły. Myślę, że jak na wszystkie okoliczności tego sezonu - nie najgorszy, choć wydaje mi się, że mogło być lepiej. Martwi mnie wciąż niewielka siła paru odkładów, ale mamy jeszcze trochę lata na wzrost czy ewentualne decyzje co zrobić ze słabiakami. Cieszy mnie, że udało mi się mniej więcej odbudować ilość rodzin z poprzedniego sezonu.

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. To tak normalnie. A co do cudów sami mnie przekonaliście że są nie możliwe.
      Ale podziwiam zapał. I życzę przeziwalności maksymalnej.

      A chciałem dodać że kwasy nie wypaliły jednej trawki pod ulem. Jestem zawiedziony bo po indoktrynacji uwierzyłem iż nie będę musiał kosić koło uli.
      A masz. Takie kłamstwo 'lustracyjne". Marbert

      Usuń
    2. Tak Robert masz rację. To że kwasy nie wypaliły trawki koło ula świadczy o tym, że kwasy są całkowicie nieszkodliwe dla pszczół. Udowodniłeś to chłopie! Jesteś wielki! teraz nobel się należy i trzeba poinformować tych wszystkich naukowców, którzy stwierdzali szkodliwe działania kwasów na pszczołach, że przecież się mylili, bo kwasy nie wypaliły nic pod Twoimi ulami! A więc na szczęście okazało się, że kwasy są nieszkodliwe... że się tak wyrażę: "u Ciebie"...
      Brawo za logikę i dowód empiryczny! Bra-vo!

      Usuń