W weekend było ciepło - w sobotę nawet bardzo. Pszczoły pod domem uaktywniły się i powiedziałbym nawet, że zrobiły coś więcej niż oblot na opróżnienie jelita. Przez parę godzin latały sobie dość intensywnie, a jedna nawet zadziornie podleciała chcąc mnie użądlić. Ot bestie.
W niedzielę było wciąż ciepło, choć pogoda była znacznie słabsza niż dnia poprzedniego - trochę padało, ale niezbyt intensywnie. Taka tam mżawka. W związku z tym pojechałem na główne pasieczysko zobaczyć czy pszczoły latają. Miałem też zamiar zajrzeć do paru uli przez górne wylotki świecąc latarką, gdyby okazało się, że pszczoły w ogóle nie latają. W praktycznie wszystkich ulach pokazały się jakieś pszczoły. W jednym (o ile dobrze pamiętam to macierzak po VR'ce), tych pszczół przed wylotkiem było całkiem sporo. Nie było ruchu tylko przy kilku rodzinach (jedną z nich opukałem i usłyszałem w odpowiedzi wdzięczne brzęczenie, a do jednej zajrzałem przez wylotek z latarką i tam też ucieszył mnie widok sporej ilości pszczółek). Głucho było też innymi przy warszawiaku, którego prawdopodobieństwo przeżycia określiłem w jesieni na minimalne. Myślę, że pszczół już tam nie ma, ale nie zdecydowałem się na zdejmowanie daszka, żeby ewentualnie im nie przeszkadzać o ile jednak walczą.
Dość duży ruch w połączeniu z intensywnymi bzykami był w rejonie ula, który wydzieliłem z rodziny z projektu Fort Knox (w jesieni była to całkiem ładna rodzinka, która, jeżeli dobrze pamiętam, jest zimowana na 16 lub nawet 18 ramkach w układzie 8x8 lub 9x9). Zastanawiam się czy nie były to aby rabunki właśnie z macierzaka po VR'ce (przy nim wyglądało to trochę jakby pszczoły leciały "na pożytek"), bo przy ulu był jakiś niezdrowy ruch. Ale może mi się tylko wydawało.
Co mnie trochę zaniepokoiło to kilka os, które próbowały wchodzić do części uli. Niektórym co gorsza się jakoś udawało, ale też w dwóch widziałem, że za wylatującą po chwili osą pojawiła się zawadiacka pszczoła strażniczka. Może po prostu świadczy to o tym, że w niektórych ulach pszczoły są skłębione, to i nie pilnują już tak dobrze wylotków, a pojawienie się intruza wzbudza w nich czujność. Cóż, przekonamy się wiosną, czy te osy zwiastowały śmierć rodzin, czy były tylko objawem obniżenia aktywności strażniczek po rozpoczęciu zimowli. Pocieszam się, że nawet jeżeli te osy miałyby zwiastować koniec rodzin, to widziałem je zaledwie przy kilku ulach (i to pojedyncze osobniki - w jednym tylko przypadku widziałem dwie osy).
Na 3 pozostałe pasieki na razie się nie wybieram. Może kiedyś tam pojadę, ale na razie pszczoły mają na nich spokój ode mnie. Mam nadzieję, że jest tam podobnie jak na tych opisanych.
W każdym razie cieszy mnie niezmiernie, że do tej pory wygląda to dobrze jak na tak zły rok w mojej pasiece. Wydaje mi się, że jeżeli coś bardzo mocno gnębiłoby moje pszczoły, to one już do tej pory by się osypały, tak jak było to w roku 2014. Pszczoły chore nie są długowieczne, a krótko żyjące osobniki wymierają bardzo szybko i rodziny błyskawicznie kurczą się gdy ustaje zastępowalność pokoleń po zakończeniu letniego czerwienia. Tak naprawdę nie wiem co dzieje się pod daszkami moich uli (bo ich nie unosiłem i nie mam takiego zamiaru), ale w niektórych rodzinach pod domem w ładny dzień loty są dość intensywne. W jednej rodzinie widziałem też przez górny wylotek całkiem sporo pszczół na względnie dużej powierzchni. A więc kłąb nie będzie zbyt mały.
Jedyne co mnie martwi, to szybkie zakończenie pożytku jesiennego (w połączeniu z szybkim odcięciem warunków lotnych pszczół), bo jeżeli pszczoły czerwiły dłużej, to może być krucho z pokarmem wiosną. Z drugiej strony szybkie ochłodzenie mogło spowodować gwałtowne zaprzestanie czerwienia przez matki i tym samym pokarmu raczej nie powinno szybko ubywać.
Oby selekcja zimowa zostawiła mi coś na wiosenne obloty.
"Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo" :)
OdpowiedzUsuńMnie też zapasy pokarmu najbardziej martwią.
OdpowiedzUsuń