Strony

wtorek, 14 maja 2019

O zaleszczotku książkowym i nie tylko, czyli w poszukiwaniu naturalnego wroga dręcza pszczelego - część 2

W majowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo" ukazała się druga część mojej kolejnej pszczelarskiej publikacji o badaniach Torbena Schiffera.

Tekst dostępny jest też na stronie Bractwa Pszczelego, na którą serdecznie zapraszam.

Z częścią pierwszą tekstu możesz zapoznać się tutaj.

Zapraszam do lektury!


O zaleszczotku książkowym i nie tylko, czyli w poszukiwaniu naturalnego wroga dręcza pszczelego - część 2

(część 1)

Fizyka ula a nowoczesne pszczelarstwo 


Zaleszczotki pojawiły się w pszczelich siedliskach w sposób całkowicie naturalny i samoistny. Potrafią „uchwycić się” wylatującej wraz z rojem pszczoły. Ponoć w taki sposób może zmienić siedlisko nawet do kilkudziesięciu sztuk. Między innymi dzięki temu rozprzestrzeniały się między dziuplami. Funkcjonowały w nich, potem w kłodach, a w końcu w ulach jako organizm symbiotyczny pszczół, aż zostały wyparte przez pszczelarzy. Stało się to z dwóch powodów. Po pierwsze, niewątpliwie ogromne znaczenie miało rozpoczęcie wykorzystywania rozległego arsenału substancji chemicznych w walce z dręczem pszczelim. Po drugie, zniknęły z pasiek z powodu upowszechnienia się nowoczesnej konstrukcji ula, a zwłaszcza masowego wprowadzenia do użytkowania uli z materiałów sztucznych oraz drewnianych jednościennych z dennicą osiatkowaną. Nowoczesne konstrukcje wyjątkowo nie sprzyjają zaleszczotkom.

Substancje chemiczne stosowane w pasiekach są dobierane w taki sposób, żeby były możliwie szkodliwe dla pajęczaków, do których należą zarówno roztocza, jak i zaleszczotki. Kwas mrówkowy jest zabójczy dla zaleszczotków nawet w bardzo niewielkich dawkach. Tymol powoduje u nich rodzaj chronicznego zatrucia, który skutkuje ograniczeniem apetytu, a w efekcie zaleszczotki najpierw wpadają w apatię, a w przeciągu kilku lub maksymalnie kilkunastu dni czeka je śmierć. Kwas szczawiowy wydaje się nie zabijać dorosłych „pseudoskorpionów”, ale badania wykazują, że może szkodzić nimfom, a więc formom niedojrzałym. Badania te nie są jednoznaczne i dlatego obecnie przyjmuje się, że kwas szczawiowy jest najmniej szkodliwy dla „pseudoskorpionów” z całego chemicznego oręża używanego do walki z dręczem. Pestycydy stosowane w ulach przeciwko warrozie są zabójcze także dla zaleszczotków. Oba rzędy pajęczaków są pod tym względem podobne i w zasadzie te same substancje są dla nich toksyczne. Działają one zresztą destruktywnie na całą mikrofaunę ulową, niszcząc skomplikowane zależności ekologiczne. Jeżeli nawet nie zabiją „pseudoskorpionów”, to zrobią wyrwę w sieci powiązań – np. może to przyczynić się do zaniku organizmów stanowiących pokarm pajęczaków, co spowoduje ich wyprowadzkę z ula. Schiffer postuluje więc całkowitą rezygnację ze stosowania substancji chemicznych w walce z dręczem. W przypadku nadmiernego porażenia zaleca usuniecie całego czerwiu z rodziny - tam bowiem znajduje się znacząca większość roztoczy. Biorąc pod uwagę cały złożony ekosystem „żywego” ula, metoda ta ma wiele zalet względem wykorzystywania silnych substancji toksycznych, parzących czy biobójczych. Niewątpliwie jednak (z różnych powodów) jest też kontrowersyjna.

Badania mikroklimatu dziupli zajmowanej przez pszczoły

W kontekście omawianego zagadnienia, stosowanie substancji chemicznych przeciwko warrozie nie wymaga dalszego komentarza, bo po prostu będzie ono szkodliwe dla wszystkich organizmów wewnątrz ula i pośrednio lub bezpośrednio zabójcze dla zaleszczotków. Skupię się więc na samym ulu. Wbrew wyobrażeniom, nie jest to „pudełko” z desek, styropianu czy poliuretanu, w którym żyje jeden gatunek owada, ale miejsce, w którym tętni, czy raczej powinno tętnić, życie. W związku z tym „pudełko” to powinno spełniać szereg wymogów, aby wspierało te gatunki organizmów, które są dla pszczół korzystne i jednocześnie było nieprzyjaznym siedliskiem dla „wrogów” pszczoły miodnej.

Torben Schiffer wyszedł z założenia, że aby badać ekologię pszczoły miodnej, powinien w pierwszej kolejności poznać cechy i zależności panujące w naturalnych historycznie pszczelich siedliskach - dziuplach. Tam bowiem pszczoły ewoluowały i tam wykształciły szereg powiązań ekologicznych. Schiffer przeprowadził więc badania mikroklimatu dziupli, zauważając, że zachodzą tam inne zjawiska fizyczne niż w większości uli wykorzystywanych w pasiekach. Dziuple są biotopami stabilniejszymi, a więc zachodzą w nich zdecydowanie mniejsze dobowe czy sezonowe wahania zarówno temperatury, jak i wilgotności. Są też w większości bardziej suche niż standardowy szczelny ul, choć z uwagi na różne ułożenie ich otworów, zdarzają się i takie, do których wprost cieknie woda. Dominują jednak te, w których poziom wilgotności oscyluje w przedziale od 40 do 70%, a przynajmniej są one chętniej zasiedlane przez pszczoły. Konstrukcje większości uli sprzyjają natomiast kondensacji i nadmiernej wilgotności, a to z kolei promuje organizmy nieprzyjazne pszczołom lub wprost dla nich patogenne. Przykładowo, bardzo szkodliwe dla pszczół pleśnie rozwijają się, gdy poziom wilgotności osiąga 70 – 80%, a więc nie będą się tworzyć w większości dziupli. Według Schiffera tak naprawdę większość wykorzystywanych systemów ulowych sprzyja rozwojowi organizmów, które normalnie nie wystąpiłyby w przyjaznym dla pszczół otoczeniu, co diametralnie zmienia zależności ekologiczne.

Warstwa propolisu zapobiega wchłanianiu wody w stanie ciekłym w strukturę drewna
Przekrój poprzeczny dziupli ma stosunkowo małą powierzchnię, co w zimie zdecydowanie ułatwia pszczołom ogrzanie kłębu. Im większa objętość siedliska, tym trudniej jest utrzymać ciepło. Pszczoły muszą wówczas wykonywać więcej pracy, a tym samym zużywają więcej pokarmu, produkując duże ilości pary wodnej, w przypadku której istotne jest to, co się z nią dzieje. W szczelnym ulu z powałką foliową lub z innego tworzywa sztucznego (np. styropianu czy styroduru), wilgoć ta zostaje w środku i kondensuje się na ściankach w najchłodniejszych miejscach ula, najczęściej w rogach najdalej oddalonych od kłębu i na nieogrzewanych plastrach. Tam bowiem występują tzw. „mostki termiczne” i wentylacja jest niewystarczająca dla pozbycia się nadmiaru wilgoci z powietrza. W wymienionych miejscach może rozwijać się patogenna mikroflora. W dziupli natomiast jest inaczej. Duże znaczenie ma tu budowa „stropu” oraz warstwa propolisu, którym najczęściej pokryta jest dziupla, zwłaszcza w górnej części. Propolis pozwala parze wodnej przenikać, ale zatrzymuje krople wody, działa więc jak tkanina z warstwą goreteksu. Generowana przez pszczoły para wodna przenika przez wypropolisowane powierzchnie do drzewa i tam, po ochłodzeniu skrapla się, ale nie może wrócić do gniazda, zablokowana warstwą kitu. Czy wystarczyłoby więc zmienić nasze powałki na drewniane, żeby uzyskać ten sam efekt? Niestety nie. Znaczenie ma tu budowa drzewa, a dokładnie ułożenie kanałów (cienkich rurek) przenoszących wodę, soki i składniki odżywcze. Kanały te ułożone są pionowo, wzdłuż pnia, a więc otwarte są w „suficie” czy „stropie” dziupli. Ponieważ budowa ich jest dokładnie taka sama, jak budowa rurki, to wilgoć może wnikać jedynie przez jej otwory, a bok (ściany rurki) jest dla niej zamknięty. Deska jako powałka ma wspomniane kanały ułożone prostopadle (poziomo), a więc będzie szczelnym przykryciem. Oczywiście szczelność ta jest mniejsza niż folii, niemniej jednak taka deska nie będzie równie skutecznie odprowadzać wilgoci z ula. Podsumowując, para wodna w dziupli będzie naturalnie przenikać na zewnątrz gniazda, a środowisko pszczół pozostanie suche i ciepłe. Ma to, rzecz jasna, najistotniejsze znaczenie w zimie, kiedy pszczoły pozostają bierne, a wszystkie zjawiska muszą zachodzić obok nich same i bez ich ingerencji.

Pszczelarze bronią foliowych powałek (również, a może przede wszystkim na zimę) między innymi dlatego, że pszczoły zlizują z nich skroploną wodę i dzięki temu zaspokajają pragnienie. Schiffer jednak wcale nie uważa tego za jednoznaczną zaletę. Przede wszystkim woda wydzielana w zimie w ulach przez pszczoły, czy też odparowywana z nektaru w lecie jest skroploną parą wodną – a więc jest zdemineralizowana. Pszczoły, owszem, zaspokajają pragnienie, ale równocześnie nie przyjmują potrzebnych im mikroelementów, co w efekcie może doprowadzić do wypłukania z ich ciał niezbędnych do życia elektrolitów. Dlatego też w lecie pszczoły wolą zaspokajać zapotrzebowanie na wodę w sadzawkach i innych zbiornikach. Wydaje się więc, że optymalnym rozwiązaniem byłoby, aby w razie potrzeby pszczoły szukały w krótkich okresach ociepleń innych źródeł wody, a w czasie mrozów pozyskiwały ją z miodu – tak jak odbywało się to przez miliony lat, zanim w ich siedliskach pojawiła się folia.

Schemat obrazujący zjawiska zachodzące w dziupli w czasie zimowli
(tłumaczenie uproszczone względem oryginalnego schematu)

W przypadku dennic osiatkowanych, chociaż wilgotność w ulach faktycznie utrzymuje się dzięki nimi z reguły na niższym poziomie, powodują one jednak ogromne wahania temperatury w gnieździe. W zimie znacząco zwiększają zapotrzebowanie na energię, a tym samym zużycie pokarmu (jak wspomniałem powyżej, w efekcie prowadzące do zawilgocenia). Dennice takie rozwiązują więc problemy, które sami spowodowaliśmy, uszczelniając ule i odstępując od wykorzystywania materiałów, które chłoną wilgoć, oddają ją na zewnątrz lub po prostu w inny sposób utrzymują z dala od kłębu. Pszczelarze tłumaczą, że dennice osiatkowane, wychładzając gniazdo, powstrzymują matki przed czerwieniem. To jednak znów jest rozwiązaniem problemu, który sami spowodowaliśmy przez dziesiątki lat selekcji i sprowadzania z daleka pszczół, które nie reagują na miejscowe warunki pogodowe i klimatyczne. Przecież dawniej pszczoły same kończyły czerwienie późnym latem lub najdalej wczesną jesienią, choć zajmowały znacznie lepiej izolowane i ciepłe siedliska, jakimi były dziuple. Według Thomasa Seeleya straty ciepła dziko żyjącej rodziny są średnio cztery do siedmiu razy niższe niż w standardowym ulu. A jednak, o dziwo (!?), pszczoły potrafiły wstrzymać się z czerwieniem wtedy, kiedy był na to właściwy czas.

Nowoczesny ul posiada gładkie ściany, bez pęknięć, szczelin, dziurek czy szpar. Taki doceniają pszczelarze, bo pszczoły nie oblepiają go propolisem, a jeżeli nawet to zrobią, łatwo jego powierzchnie oskrobać, zdezynfekować, a w przypadku drewna opalić. To oczywiście nie służy budowaniu zdrowych zależności międzygatunkowych, a samego zaleszczotka pozbawia całkowicie siedlisk. Aby zobrazować to, o czym mówię, pozwolę sobie na pewne porównanie. Ekosystem naturalnego siedliska pszczół, a więc dziupli, można by przyrównać do ekosystemu lasu pierwotnego, podczas gdy nowoczesny ul przypomina nawet nie wykarczowaną polanę, a bardziej świeżo zaorane pole, które dodatkowo opryskano herbicydem. Taka jest mniej więcej różnica pomiędzy warunkami, w jakich pszczoły żyły kiedyś, a w jakich żyją dziś. I oczywiście w takim „leśnym” ekosystemie pszczoły także miały wrogów, ale był on na tyle złożony, że nierzadko ci wrogowie po prostu zajmowali się sobą lub swoimi problemami i pozwalali pszczołom żyć w spokoju. Byli niejako „kontrolowani” przez całą złożoność tego układu i zajmowali w nim swoje miejsce. Przykładowo, dziki nie tylko nie są szkodnikami lasu, ale też są jednym z kluczowych gatunków dla utrzymania jego zdrowia. Między innymi zjadają mnóstwo poczwarek i larw gatunków szkodliwych dla drzewostanu, a także są „sanitariuszami” lasów oczyszczającymi go z padliny. Jednak same dziki, wchodząc w pola uprawne mogą poczynić znaczące szkody. Przywołując to porównanie, zamiast pozwolić pszczołom żyć w „lesie”, musimy stale „orać”, „odchwaszczać”, „nawozić”, „walczyć ze szkodnikami”, czy wreszcie „przepędzać dziki”. Dzięki temu być może uzyskujemy większy „plon”, ale sami skazujemy się na wieczny przymus ingerencji i powstrzymywanie tworzącej się powoli równowagi ekosystemu. A trzeba też mieć świadomość, że zanim ta chwiejna równowaga zostanie osiągnięta, niektóre, bardziej inwazyjne gatunki, mogą próbować zdominować całą biocenozę.

Torben Schiffer podkreśla, że wiele rodzin pszczelich ma problem z przeżyciem nie dlatego, że w ulu znajdują się roztocza, ale z powodu bujnego rozwoju niekorzystnej mikroflory patogennej. Oczywiście roztocza są dziś problemem numer jeden pszczelarstwa. Jako jeden z wektorów szkodliwych mikrobów, a także czynnik ogólnie osłabiający rodziny pszczele przyczyniają się pośrednio lub bezpośrednio do znaczącej części spadków pszczół. Nie powinny one być czynnikiem aż tak znaczącym dopóki nie osiągną populacji na poziomie wielu tysięcy sztuk. Dziś, „dzięki” zastosowaniu substancji chemicznych, roztocza w większości pasiek znajdują się pod względną kontrolą. Spustoszenia robią w dużej mierze inne choroby, a jak się okazuje, na nie możemy mieć wpływ poprzez stworzenie odpowiednich warunków życia dla pszczół. W celu weryfikacji tej tezy Schiffer badał zawartość jelit pszczół zimujących w zawilgoconych „standardowych” ulach oraz w dziupli. Umieścił próbki na specjalnych podłożach hodowlanych (przygotowanych pożywkach, służących namnażaniu bakterii) i zaobserwował, że z próbek pochodzących z pszczół z osypu zawilgoconych uli bujnie rozwijała się mikroflora patogenna, której nie stwierdził w osypie pszczół z dziupli.


część 3

8 komentarzy:

  1. Nie wiem czy dobrze rozumuję.
    Jeśli bębę zimował pszczółki na 3 kotpusach dadant 1/2. Dennica pełna wysoka 12-15 cm. Powałka grubości ok. 15 cm. zrobiona z desek na sztorc. Wszystko przykryte daszkiem z otworami wentylacyjnymi. Ewentualnie daszek grubości 15-20 cm. zrobiony z desek na sztorc bez powałki. To czy taka zimowla będzie idealna?

    OdpowiedzUsuń
  2. Schiffer twierdzi, że najlepsze dla pszczół są powierzchnie o niewielkim przekroju poprzecznym (ciepło nie ucieka na boki i nie jest trwonione) i bez kątów prostych (kąty proste to mostki termiczne). Dadant nie spełnia tych warunków, bo jest zbyt duży, no i kwadratowy lub prostokątny.
    Do tego najlepsze by były ściany izolowane lub z grubego drewna.

    Jeżeli chodzi o samą powałkę, to z tego co kojarzę z rozmów z konferencji z Austrii on mówił, że powałka z „pnia” musiałaby być takiej wysokości (żeby odprowadzać wystarczająco dużo wilgoci i ją „zasysać”), że pozbawiałoby to ją praktycznych zalet – tj. po prostu byłaby za ciężka i trudna lub niemożliwa do zdejmowania. Coś mi się kołacze po głowie (ale nie chcę przekłamać), że mówił o ok. 40 – 50 cm wysokości. Natomiast i 15 pewnie byłoby lepsze niż deska położona poziomo czy np. folia, styropian, osb itp.

    Schiffer opracował taką koncepcję „idealnego ula”, który jest okrągły, ma niewielki przekrój poprzeczny, grube ściany i odpowiednią powałkę. Przy czym jest to chyba raczej symulacja dziupli dla amatorów pszczelarskich, bo nie sądzę, żeby dało się w tym uprawiać nowoczesną gospodarkę pasieczną. Nazwał to „Schiffer Tree”. Tą koncepcję upublicznił już po napisaniu przeze mnie artykułu i przesłaniu do redakcji, bo na pewno bym ją wspomniał w treści. Ten „ul” można podglądnąć tutaj na jego stronie: https://beenature-project.com/epages/6aa71639-792d-4a95-9e8c-00453bab9a49.sf/de_DE/?ObjectPath=/Shops/6aa71639-792d-4a95-9e8c-00453bab9a49/Categories/Der_SchifferTree

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojj... okrągły to taki ul bez ramek, a miód wyciskany z plastra jak sok z owoców.

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie miodobranie kiedyś widziałem. Korpusy oddziellali za pomocą żyłki. Ciekawe doświadczenie.

    OdpowiedzUsuń
  5. no cóż, coś za coś :-)
    ale wydaje mi się, że zimowla nie musi być "idealna", żeby była dobra. Pszczelarze zimują pszczoły w różnych warunkach i jakoś sobie radzą... (i pszczoły i pszczelarze).

    OdpowiedzUsuń
  6. No tak. Byłem tylko ciekaw czy deski na sztorc coś dadzą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trochę na pewno dadzą. :) ale czy warto utrudniać sobie życie dla "trochę"? tego już nie wiem...

      Usuń
  7. Dla jednego "trochę" to chyba nie.
    Dzięki
    Pozdrawiam
    Tomek

    OdpowiedzUsuń