Strony

czwartek, 14 marca 2024

Zasada zrównoważonego rozwoju, czyli czas zmienić sposób myślenia - część 2

W marcowym numerze miesięcznika "Pszczelarstwo" ukazała się druga część mojego artykułu omawiającego założenia zasady zrównoważonego rozwoju. 

Zapraszam do lektury!




Zasada zrównoważonego rozwoju, czyli czas zmienić sposób myślenia - część druga



Jak działa efekt cieplarniany? Polska nazwa nie najlepiej oddaje charakter zjawiska, lepsza jest nazwa angielska: greenhouse effect – efekt szklarniowy. 

Gazy cieplarniane (m.in. dwutlenek węgla, metan), obecne w atmosferze Ziemi, działają tak samo jak szyby w szklarni: pozwalają energii słonecznej przenikać do środka, ale zatrzymują ciepło czy raczej spowalniają oddawanie go na zewnątrz. Za znaczne ilości dwutlenku węgla emitowane do atmosfery odpowiadają naturalne procesy zachodzące na naszej planecie. Należy wymienić tu zarówno czynniki biotyczne (ich źródłem są organizmy żywe: rośliny czy zwierzęta, np. oddychanie, rozkład martwych organizmów, pożary lasów itp.), jak i abiotyczne (oddziaływanie nieożywionych elementów środowiska, np. wybuchających wulkanów). Przez tysiąclecia ilość gazów cieplarnianych, a przede wszystkim dwutlenku węgla, w atmosferze była mniej więcej stała, jeśli nawet zmieniała się, to najczęściej na przestrzeni tysięcy lat, a nie dziesięcioleci. Poza tym gazy cieplarniane są niezbędne na planecie, aby mogło istnieć życie, jakie znamy: podtrzymują funkcjonowanie środowiska, w którym wykształciły się złożone ekosystemy. Naturalne procesy ukształtowały się w taki sposób, że ilość wydzielanych gazów cieplarnianych była neutralizowana przez inne procesy, np. dwutlenek węgla był pochłaniany z atmosfery i więziony przez oceany, glebę czy materię organiczną. Ilość gazów cieplarnianych w atmosferze była więc mniej więcej stała i bilansowała energię cieplną dostarczaną przez promieniowanie słoneczne z tą, która była tracona w wyniku promieniowania cieplnego naszej planety; skutkiem tego w przybliżeniu stała była również temperatura na Ziemi. 

Szacuje się, że działalność ludzka odpowiada jedynie za ok. 5 proc. całkowitej rocznej emisji dwutlenku węgla - reszta to naturalne procesy, na które człowiek nie ma wpływu. Problem w tym, że te kilka procent nie jest bilansowane przez naturalne procesy neutralizujące dwutlenek węgla – jest to nadwyżka, która kumuluje się w atmosferze. W związku z tym od czasów epoki przemysłowej ilość dwutlenku węgla w atmosferze planety, choć powoli, to systematycznie i stale rośnie, potęgując efekt szklarniowy (dziś szacuje się, że objętościowo jest to 0,04 proc. atmosfery, w latach 80. ub.w. było to ok. 0,03 proc.). Ilość energii cieplnej dostarczanej ze Słońca – choć względnie stała - jest obecnie większa niż ilość energii traconej w wyniku promieniowania (w związku z tym temperatura na Ziemi rośnie). Według szacunków temperatura ziemi podniosła się o 1,1–1,2 st. (rok 2023 może okazać się rekordowy, z temperaturą do 1,5 st. wyższą niż średnia temperatura ery przedprzemysłowej). Wydaje się to niewiele, ale mówimy o średniej temperaturze globalnej. 

Zatem ilość emisji podstawowego gazu cieplarnianego w wyniku działalności człowieka, choć znacząca, stanowi względnie niewielką część wszystkich emisji. Ponadto planeta dysponuje mechanizmami ich neutralizacji. Każdy procent emisji, jaki uda nam się zredukować, spowalnia wzrost stężenia gazów cieplarnianych w atmosferze. I choć nie cofnie to zmian, które już się dokonały, da nam czas na przystosowanie. Klimatolodzy często porównują gromadzenie się gazów cieplarnianych w atmosferze do wanny, do której leje się woda. Wannę da się napełnić szybko, odkręcając kurki, ale zrobimy to również wówczas, gdy woda będzie leciała cienkim strumieniem – z tą różnicą, że potrwa dłużej. Ściślej mówiąc, możemy posłużyć się przykładem wanny, do której woda lała się mniej więcej z taką prędkością, z jaką trwał jej powolny odpływ i parowanie – niegdyś te dwa procesy się bilansowały. W epoce przemysłowej do układu dołożyliśmy dodatkowy kran, z którego dopływ wody nie był równoważony. Jeżeli użyjemy tego przykładu, to należy powiedzieć, że osiągnięcie neutralności klimatycznej polegałoby na zahamowaniu dodatkowego dopływu wody do wanny, ale woda, która już tam jest, nie zniknie... Zmiany spowodowane przez ostatnie dekady nie będą więc możliwe do cofnięcia jeszcze przez setki lat (tyle trwa uwięzienie/neutralizacja dwutlenku węgla w glebie i oceanach), chyba że uda nam się opracować jakąś technologię neutralizacji dwutlenku węgla. Nawet jeśli potrafilibyśmy zahamować emisje gazów cieplarnianych z paliw kopalnych, temperatura na Ziemi wciąż będzie wyższa niż przed rozpoczęciem epoki przemysłowej. W konsekwencji oznacza to borykanie się ze wszystkimi znanymi problemami: wzrostem częstotliwości susz, huraganów, zagrożeń powodzi itp. Dziś nie walczymy już o to, żeby było jak dawniej (lepiej), lecz żeby utrzymać stan bieżący. 

Paliwo życia 


Czy możliwe jest więc funkcjonowanie bez paliw kopalnych? Wydaje się, że jeśli chcielibyśmy utrzymać jakość i styl życia (przede wszystkim styl), to należy odpowiedzieć: nie. Przy odpowiednich inwestycjach możliwe byłoby jednak znaczące ograniczenie emisji dwutlenku węgla w ciągu jednej czy dwóch dekad, bez szkody dla jakości życia. Wymagałoby to też zmiany naszego stylu życia (np. diety, modelu konsumpcji, środków transportu, podróży, korzystanie z lokalnych zasobów i produktów, ograniczenie zużycia energii, korzystania z oszczędnych technologii itp.). Moglibyśmy więc ograniczyć emisje antropologiczne CO2 z 5 proc. do 1-2 proc. (całkowitej rocznej emisji), szukając w tym czasie rozwiązania systemowego (np. technicznego), oraz uruchomić naturalne możliwości planety, które uwięziłyby dużą część z tej dodatkowej produkcji (większe przyrosty lasów, pochłanianie CO2 przez glebę itp.). 

Zasuszone pola kukurydzy - częsty widok w Rumunii w 2022 roku

Agresja Rosji na Ukrainę odsłoniła nasze uzależnienie od paliw kopalnych oraz błędy w polityce energetycznej ostatnich dekad (niewystarczające inwestycje w odnawialne źródła energii, brak nowoczesnej sieci energetycznej). Obecnym priorytetem musi być też znaczące ograniczenie zapotrzebowania na energię (co zmniejszy emisje CO2). Działania te nie będą miały jednak sensu, jeśli nie będą podejmowane globalnie, istotny przy tym jest tzw. efekt skali. Gdy jedna osoba będzie korzystała z energii o godzinę krócej, czy zagotuje w czajniku tylko tyle wody, ile potrzebuje, to w perspektywie globalnej nie będzie to miało absolutnie żadnego znaczenia. Natomiast jeśli zsumujemy te działania w gospodarstwach domowych na całym świecie, okaże się, że zaoszczędzimy tym sposobem na tyle duże ilości energii, żeby odnotować to w statystykach emisji. To jednak wciąż promil tego, co jest potrzebne do rozwiązania kryzysu. Podobne działania muszą być podejmowane na innych polach. Lecz i tak zawsze będziemy przy tym stawiać pytania czy i na ile te drobne wybory mają sens? Z tego powodu różne inicjatywy ekologiczne bywają powodem drwin – argumentuje się, że nie są one w stanie niczego zmienić. Nie ulega jednak wątpliwości, że na wielkie emisje składają się miliardy tych małych, z pozoru nic nieznaczących. Potrzebna tu jest systemowa zmiana myślenia, bo otoczenie stale namawia nas do eksploatowania zasobów, dopinguje do robienia zakupów. Poziom społeczeństwa mierzy się wzrostem PKB (produkt krajowy brutto) - zatem jakości naszego życia nie liczymy więc np. poczuciem szczęścia (bo jak to ocenić?), ale tym, ile uda nam się wyprodukować. 

Bardzo często próbuje się przekonywać, że od nas, a więc poszczególnych ludzi, tak naprawdę niewiele zależy. Przecież główne emisje CO2 pochodzą z przemysłu, transportu czy rolnictwa. Dodatkowo Europa, która przoduje w nawoływaniu do rozwiązań ekologicznych, emituje stosunkowo niewiele gazów cieplarnianych (nie więcej niż kilkanaście procent wszystkich emisji antropogenicznych), a emisje Polski szacuje się na nie więcej niż jeden procent. (Należy jednak pamiętać o tym, że Europa - jako kontynent, na którym zaczęła się rewolucja przemysłowa - emituje gazy cieplarniane najdłużej. Tym samym odpowiada za większy udział CO2 w atmosferze, niż jej bieżąca emisja. Wracając do przykładu wanny: Europa napełniła dużą jej część, zanim pojawili się inni znaczący emitenci). 

Pszczelarstwo, dziedzina rolnictwa 


Pszczelarstwo jest częścią gospodarki rolnej (i w dużej mierze od niej zależy), dlatego warto poświęcić parę słów tej dziedzinie. W zależności od tego, co zakwalifikujemy do działalności rolniczej, szacuje się, że odpowiada ona nawet za kilkadziesiąt procent globalnych emisji gazów cieplarnianych, a tym samym efektu szklarniowego (w tym nie tylko dwutlenku węgla, ale także metanu i innych, mniej znaczących, gazów). Emisje ze ściśle rozumianego rolnictwa (a więc gazów, które wytwarzają się podczas prac polowych) generowane są głównie w czasie orki (uwalnianie CO2 z gleby; szacuje się, że w Polsce podczas orki uwalnia się ok. 45 proc. gazów cieplarnianych pochodzących z rolnictwa w tym rozumieniu) oraz hodowlę zwierząt (w Polsce chodzi o emisje metanu od bydła; uwalnianie gazów z odchodów zwierząt odpowiadają za blisko połowę emisji gazów cieplarnianych). Ale do rolnictwa w szerszym rozumieniu (jako produkcja i przetwórstwo żywności) możemy zaliczyć także inną działalność, w tym niektóre gałęzie przemysłu. Możemy tu wymienić: wycinkę lasów pod uprawy (jest to istotny czynnik emisji na świecie, ale mało istotny w Polsce); zużycie paliw kopalnych do ogrzewania hal, ferm, stajni, obór, uprawy pól i transportu; energię zużywana na obróbkę żywności, produkcję maszyn rolniczych czy do przetwórstwa żywności oraz opakowań itp. Niektóre szacunki mówią o tym, że produkcja i użycie nawozów sztucznych odpowiada nawet za do 2 proc. globalnych emisji gazów cieplarnianych (!). Użycie nawozów wpływa też pośrednio na efekt cieplarniany zmieniając ekosystemy, zarówno lądowe jak i morskie, po tym jak trafiają zarówno do gleby, jak i wód gruntowych i powierzchniowych, a z nich do mórz i oceanów. 

Naukowcy są raczej zgodni, że bez radykalnego ograniczenia (optymalnie do zera) antropogenicznych emisji gazów cieplarnianych z paliw kopalnych (węgla, ropy i gazu ziemnego) trudno będzie mówić o zatrzymaniu zmian klimatycznych na obecnym poziomie. Przyrodnicy podkreślają jednak, że (choć nie jest to rozwiązanie całego problemu), dzięki utrzymywaniu zrównoważonych, różnorodnych i - w miarę możliwości - dzikich ekosystemów możemy doprowadzić do zmniejszenia ilości gazów cieplarnianych w atmosferze (dzięki pochłanianiu ich przez organizmy i uwięzieniu w glebach i głębinach oceanów) oraz niwelować negatywne skutki ocieplenia, poprawiając lokalne czy regionalne warunki (np. tworząc przyjaźniejszy klimat w rejonach zalesionych, zatrzymując wodę w zdrowych glebach itp.). 

Zaorać orkę 


Wynalezienie pługa zmieniło historię świata. Niektórzy twierdzą, że było przyczyną sukcesu ewolucyjnego gatunku ludzkiego i fundamentem dalszego rozwoju technicznego cywilizacji. Najstarsze doniesienia na temat sięgają 7-8 tys. lat wstecz. Dzięki odwróceniu skiby ziemi na drugą stronę (i wykorzystaniu innych narzędzi nowoczesnego rolnictwa) uprawa roli stała się prostsza: możemy łatwiej kontrolować proces wysiewu i odpowiednio przysypać nasiona, pozbawiamy też roślinę konkurencji, niszcząc tzw. chwasty. Ale wynalezienie pługa ma również swoje ciemne strony. Orka niszczy strukturę gleby – ziemia traci przez nią olbrzymie ilości związków organicznych (uwalnianie CO2 oraz innych związków potrzebnych roślinom) i w efekcie szybko dochodzi do jej wyjałowienia. Gdyby ziemia nie była nawożona już po kilku latach wysiewów, nie byłaby dobra do uprawy. Dlatego właśnie prymitywne kultury co kilka lat musiały się przenosić z miejsca na miejsce, a dopiero nowoczesny płodozmian pozwolił na osiadły tryb życia (zbudowanie i utrzymanie struktury gleby odpowiedniej dla wzrostu roślin). 

W Słowacji pola w 2022 roku wyglądały podobnie, jak te w Rumunii

Niegdyś zasoby planety wydawały się nieskończone. Wprawdzie Aleksander von Humboldt, podróżnik, geograf, ekolog już w początkach XIX wieku zwracał uwagę na niszczenie ekosystemów, ale wówczas był to problem tylko lokalny. Ekosystemy ziemskie (w skali globu) miały wówczas zdolności regeneracyjne na poziomie wystarczającym, aby przeciwdziałać niszczącej gospodarce ludzi. Sytuacja diametralnie się jednak zmieniała. Wprowadzono więc pojęcie tzw. Dnia Długu Ekologicznego (DDE, ang. Earth overshoot day). Jest to data umowna - uznaje się, że przypada wówczas, kiedy okazuje się, że wykorzystano tyle naturalnych zasobów planety, ile Ziemia może odbudować w ciągu roku. Zatem każda data wcześniejsza niż 31 grudnia oznacza, że w pewnym sensie żyjemy „na kredyt”, kosztem zasobów przeznaczonych dla przyszłych pokoleń. Zużywamy dobra, których planeta nie będzie w stanie odbudować w sposób naturalny. Jeszcze w latach 60. zużywaliśmy mniej zasobów, niż planeta była zdolna odnowić. W latach 70. DDE przypadał w grudniu, w latach 90. - w październiku, w ostatnich dwóch dekadach przesunął się na przełom lipca i sierpnia. Na razie utrzymuje się na na tym poziomie. W roku 2020, z powodów pandemii (ograniczenie konsumpcji, wstrzymanie wielu dziedzin gospodarki), wypadł blisko trzy tygodnie później niż w roku 2019 i 2021. Szacuje się, że rocznie zużywamy 170 proc. odnawialnych zasobów Ziemi. Dzieje się to kosztem zmniejszania zdolności regeneracyjnych planety (im mniej zasobów, tym trudniej je odnowić, przykładowo, jeśli łowiska rybne zostaną przełowione, to populacja nie odnowi się do ilości wyjściowej, a systematycznie będzie się zmniejszać). Rzecz jasna mówimy tu o wyliczeniach globalnych: ta data jest inna w każdym kraju, co wynika z różnic w poziomie konsumpcji. W Polsce (podobnie jak w Niemczech, Francji czy Włoszech) DDE przypada na początek maja. Oznacza to, że my, Polacy, już dziś zużywamy trzy razy więcej zasobów odnawialnych, niż planeta jest w stanie wytworzyć (proporcjonalnie do naszego regionu). W Stanach Zjednoczonych dzień ten wypada w marcu, natomiast w Katarze w lutym. Tymczasem w Chinach, uważanych za globalnego truciciela - w czerwcu. Oznacza, że Państwo Środka zużywa proporcjonalnie mniej zasobów odnawialnych niż Polska – choć oczywiście w liczbach bezwzględnych jest to dużo więcej. Warto także podkreślić, że choć łączna produkcja CO2 w Polsce nie równa się z jej poziomem w Chinach czy Indiach, to na mieszkańca produkujemy więcej dwutlenku węgla niż obywatele tamtych krajów (!). Ten fakt powinien dać do myślenia tym, którzy głoszą, że emisje CO2 powinni ograniczać ci, którzy emitują go najwięcej. 

Zasada zrównoważonego rozwoju polega na takim kształtowaniu gospodarki (rozwój społeczno-ekonomiczny) i znajdowaniu rozwiązań bieżących problemów, które pozwolą na zaspokojenie potrzeb współczesnych społeczeństw, bez ryzyka sięgania po zasoby przyszłych pokoleń. Oznacza to, że DDE powinien przypadać po 31 grudnia. Dla Polski oznaczałoby to konieczność trzykrotnego zmniejszenia zużycia zasobów odnawialnych – co nie jest jednoznaczne z trzykrotnym pogorszeniem jakości życia! Należy zatem po prostu racjonalniej korzystać z zasobów, np. używając nowoczesnych, oszczędnych technologii.


ps. więcej zdjęć z rowerowej wyprawy po Rumunii, Węgrzech i Słowacji na moim Profilu FB: "Beequest"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz