Strony

sobota, 25 czerwca 2022

Teraz to już z sezonowej górki 2022

Od samego początku założeniami mojej pasieki były:
a) wolno rosnąć każdego roku do liczby 70 - 80 rodzin (co roku zakładałem sobie jakąś tam liczbę rodzin na koniec sezonu - tylko w niektóre lata udawało mi się ten cel wypełnić);
b) przygotowywać rodziny do zimy bez karmienia (to udało mi się tylko w kilka lat, ALE tylko względem pojedynczych rodzin - co roku więc w ruch szły setki kilogramów cukru);
c) pozyskiwać co najmniej kilogram miodu z rodziny.
Oprócz tego oczywistym celem było, rzez jasna, żeby pasieka:
d) była samowystarczalna (a więc w założeniach miałem nie kupować nowych rodzin - i to przez lata mi się udawało);
e) oparta była o linie pszczół nieleczone od jak najdłuższego czasu. 

Przez wiele lat udawało mi się z mniejszym lub większym szczęściem i w mniejszym lub większym stopniu realizować różne z tych celów i zupełnie nie udawało się realizować innych. Wynikało to po części z przyjętych metod okresu wstępnej selekcji (model ekspansji jest jaki jest), po części pewnie z własnych błędów, nazwijmy to "taktycznych" (bo strategicznie po prostu realizowałem założenia i w tym na razie własnego błędu nie uznaję), a po części ze swoistego pecha. 


Pech polegał przede wszystkim na tym, że gdy tylko zacząłem trzymać pszczoły Polska weszła w orbitę dość mocnego oddziaływania zmian klimatycznych, które występują głównie za naszym ludzkim udziałem: rośliny zaczęły gorzej nektarować (praktycznie znikły pożytki rozwojowe z pomniejszych roślin np. łąkowych), albo występowały (wciąż występują!) przedłużające się susze. Co zadziwia - pomimo konsensusu świata nauki, niektórzy wciąż negują bądź to zmiany jako takie, bądź ich antropologiczny charakter. Na pszczelarstwo przekładają się one przede wszystkim zmianami w intensywności nektarowania. Jak wynika z relacji znajomych mi pszczelarzy od lat po prostu muszą karmić pszczoły w lecie, co nie zdarzało się nigdy wcześniej, lub w absolutnie pojedynczych latach. Dziś to norma coroczna. O tym też mówią naukowcy i pszczelarscy praktycy w swoich wykładach, czy piszą w artykułach [żeby daleko nie szukać, jeden z artykułów czerwcowego "Pszczelarstwa" zaczyna się w taki sposób: "Zmiany klimatyczne powodują, że rośliny miododajne, mimo że obficie kwitną, nie mają nektaru" - ja zauważam to samo. W ramach dygresji dodam, że z dużą częścią wniosków wynikających z tej tezy autora już się nie zgadzam...]. W wielu regionach bez karmienia "się nie da". Oczywiście, jeśli chcemy pozyskiwać miód, bo bilans energetyczny dla rodzin często wychodzi na zero - czyli mniej więcej tyle ile im się zabiera w miodzie trzeba oddać w cukrze - teoretycznie można by więc (w niektórych przypadkach) nie karmić i nie odbierać miodu. 

W tym roku nie udało mi się zrealizować postulatu samowystarczalności: jak pisałem już ostatnio, zdecydowałem się dokupić pszczoły. Być może udałoby mi się powoli wrócić do stanu wyjściowego bez dokupienia pszczół, ale - błędnie czy nie - zdecydowałem się, że łatwiej i długofalowo z lepszym skutkiem, będzie powielić wypracowaną genetykę na pszczołach pozyskanych z zewnątrz. Z mojej własnej pasieki do wiosny pozostało bowiem 5 rodzin, z czego: 1 z projektu "Fort Knox", której podstawowym celem jest odbudowa puli, jedna bardzo mizerna (której podstawowym celem było w zasadzie tylko przetrwać - choć miałem dla niej inne plany) i 3 lepsze rodziny. 

Ten rok jest (był?) jednak inny niż poprzednie. Jest autentycznie inny - a przynajmniej do tej pory. Mógłbym go wręcz (do tej pory) nazwać sezonem... uwaga... : dobrym. Wiosną zresztą to przewidziałem: to będzie dobry sezon, bo praktycznie nie mam pszczół... I jak na razie moja przepowiednia sprawdza się. A co do pszczół: ich niedobitki pozostały, a w części rodziny pojawiły się z zewnątrz - więc i mi uda się trochę uszczknąć z tej dobrej wiosny dla siebie. Dwie z zacniejszych moich rodzin doszły do bardzo ładnej siły (trzecią rozbiłem wcześnie w sezonie na "mikruski", żeby pozyskać z nich genetykę). 

Już do tej pory udało mi się pozyskać ten zakładany średni kilogram miodu z ula (mam na myśli kilogramy miodu na rodzinę, która do zimy pójdzie, a nie tej, która z zimy wyszła). Miodu jest w ulach jeszcze trochę (a lipa dopiero przed nami) - ale na razie czekam na wznowienie pożytków, żeby ten miód odebrać. Do tej chwili ukradłem pszczołom 28 słoików tego cennego płynu (ok. 33-35 kg). Minusem jest to, że mniej więcej połowa tego miodu (a na przyszłe i na razie niepewne zbiory chyba będzie to następnie odsetek większy) pochodzi z rodzin kupionych. Do tej pory jednak najwięcej miodu dała rodzina, która przeżyła u mnie w dobrej kondycji (rodzina R2-3). 

Czy w tym roku zrobiłem więc coś inaczej, lepiej? Nie przypisuję sobie takich zasług. Po prostu wreszcie jest (był) dobry sezon/początek sezonu, w którym jest dobre nektarowanie (i pomniejsze spadziowanie) roślin. Ba, nie otrzymałem nawet żadnej nowej instrukcji obsługi rodzin - bo ponoć takie chodzą na rynku. Tak jak nie przypisuję sobie porażki, gdy silna (i wyglądająca na zdrową) rodzina na 5 moich korpusach nie daje mi miodu, tak samo trudno mi przypisać sobie sukces, gdy miód jest. Otóż patrząc z perspektywy tzw. pszczelarstwa naturalnego, nigdy nie przeceniałem roli pszczelarza w tej układance. Owszem, wiem, że można pozyskać więcej lub mniej dzięki "sztuczkom pszczelarskim", albo można przykładowo podzielić rodzinę, biorąc odkłady, zostawić ją w sile, albo połączyć dwie, czy w odpowiednim terminie izolować matkę - i już konkretne wyniki będą zupełnie inne. Obecnie, przy wspomnianych zmianach klimatycznych, co rusz słychać różnorakie podpowiedzi, jak to zrobić, żeby było "optymalnie". "Optymalnie" to w ogóle chyba słowo pszczelarskie ostatniej dekady... Optymalne musi być wszystko - od ula począwszy na wadze matki pszczelej kończąc. 

Przy zdaniu się jednak na naturalny cykl rozwojowy pszczół, kluczową rolę odgrywa tu przyroda. Są rejony lepsze i gorsze, są lata lepsze i gorsze, ale z pustego nawet i Salomon by nie nalał (jeśli w ogóle był pszczelarzem)... choć w biednym roku zapewne mógłby zastosować jedną z rozlicznych sztuczek pszczelarskich i uzyskać dzięki temu jakiekolwiek zbiory. 

Różnica w tym roku jest (była?) widoczna gołym okiem. Przykładowo, pamiętam, kilka lat temu - gdy goniłem z cukrem do maluchów - dostałem od Łukasza 2 odkłady, które zrobił - powiedziałbym "od niechcenia" (nie ujmując temu procesowi czy samemu Łukaszowi, nie wiem czy tego słowa użył, ale taki obraz stanął mi przed oczami, gdy opisywał cały proces zrobienia tych rodzinek) - po miesiącu czy dwóch dostałem skrzynki odkładowe z pszczołami, które były to po prostu "pełne" - pełne pszczół, czerwiu i miodu. Praktycznie nie było wolnych komórek. Jakże inny był to widok, niż rodziny tworzone w tym samym czasie w podobny sposób u mnie: puste komórki, a niektóre tylko wypełnione tylko tym co rodziny pozyskały z podanego im cukru. Otóż zmierzam do tego, że w tym roku wiosną podobnie było u mnie: małe rodzinki, utworzone "od niechcenia" zalewały się nakropem i miodem. Obecnie pożytki się urwały i obecnie od 2 - 3 tygodni nie ma już raczej dużych przybytków, a nawet bywają dni, kiedy widzę, że nie nie ma pokarmu w przyrodzie - obserwuję to po reakcjach pszczół, niektóre zupełne mikrusy (dosłownie "pół szklanki pszczół"), które są świeżo utworzone, bywały rabowane. Wówczas muszę je zamknąć na chwilę, żeby rodzina zintegrowała się. Te jednak, które utworzone były wcześniej w perspektywie tygodni nawet do chwili obecnej mają raczej przybyki pokarmu, choć ich nie karmię. A w tym przypadku mówimy o rodzinach zajmujących może 2 ramki pszczół. Taki to był do tej pory sezon. Obecnie czekam na lipę, a skrycie liczę potem na spadź. 


Do zimy w tym roku przygotuję około trzydzieści, może trzydzieści-kilka rodzin (z małym "kilka": 2 lub 3). Starałem się oznaczać sobie, które rodziny utworzyłem z pszczół rodzin leczonych, a które z nieleczonych - ale a) po pierwsze, jak to u mnie, czasem się motam, zapominam oznaczyć, a potem nie pamiętam, b) po drugie niektóre utworzone z nieleczonych pewnie będą musiały być zasilone jakąś pszczołą czy ramką czerwiu z któregoś z dokupionych odkładów. 
W tej chwili na pasiekach mam chyba około 40+ "jednostek" przy czym, o ile część z tych rodzin jest dość zacne, to złączenie słabszej połowy tej liczby do za przeproszeniem kupy, pewnie nie dałoby nawet jednej silnej rodziny. To nawet nie rodziny weselne, a bardziej maluchy wśród rodzin weselnych. 

Z powodu dobrego nektarowania wiosną, w tym sezonie postanowiłem przyjąć trochę inną taktykę. Otóż co roku rozdzielam silne rodziny na mniejsze... a następnie wyszukuję jakichś ofert miodu do kupna (najczęściej u któregoś z moich znajomych). W tym sezonie, ponieważ miodu stale przybywało (a liczę, że obecny przestój jest chwilowy), postanowiłem zrobić sobie jakiś zapas - taki, żebym na pewno w tym roku kupować nie musiał, a może i miał coś na przyszły sezon w razie powrotu do poprzednich warunków. Miodu i tak nadmiaru nie będzie. Jeden z moich pszczelarskich przyjaciół zgrabnie też ujął pewną prawidłowość: "pszczelarze mają bardzo wielu wierzycieli". Ten pozyskany miód i tak się rozejdzie w dużym procencie. Trzeba przecież rozdać tym, którym już dawno powinno się go przekazać. 

Postanowiłem więc utrzymywać cztery rodziny w sile - są to 2 moje rodziny oraz 2 rodziny kupione wiosną. Oczywiście jakieś pszczoły z nich odebrałem więc nie są to rodziny utrzymywane w pełni bez podziałów. Przede wszystkim z każdej odebrałem sztuczną rójkę ze starą matką. Odebrałem też jakieś pojedyncze ramki z jajami czy czerwiem (z dwóch moich - po to, żeby wychować matki). Z mojej silniejszej rodziny R2-3 odebrałem też dodatkowo jeden odkład (2 ramki "18" z czerwiem + trochę dodatkowej pszczoły), chcąc zachować ciągłość genetyki i pszczół robotnic. Jedną z moich rodzin rozbiłem jednak na tak wiele odkładów, jak się tylko dało, a resztę rodzinek zrobiłem z 2 kupionych (bez matek) silnych odkładów, które wykorzystałem na, jak to pszczelarze określają, tzw. "mięso" dla mojej genetyki. 

Obecnie dokupiłem (a w zasadzie to dostałem w prezencie) jeszcze 2 odkłady bez matek, które złączyłem i położyłem nad kratą na jednym z mikrusków z już czerwiącą matką, żeby mocno go zasilić. Zrobiła się z tego bardzo zacna rodzina obejmująca korpus wielkopolski na czarno. Ta rodzina ma służyć do zasilania mikrusków. Nie chciałem zasilać ich z genetyki obcej i na ramkach z węzą - będę więc zasilał rodziny pszczołami i czerwiem z ramek znajdujących się pod kratą - tam gdzie na ramkach bezwęzowych zaczerwi je matka z mojej genetyki. No cóż. Rzeczywistość robienia dużej liczby mikrusów, żeby wychować matki, zmusza (?) mnie potem do wykorzystywania metod gospodarki pasiecznej, które - jak sam głoszę - pszczołom nie poprawiają jakości życia. 

Dla każdego z mikrusków, który będzie tego wymagał (czyli pewnie znaczącej większości) przeznaczę ramkę z czerwiem i/lub pszczołami z tej właśnie rodziny. A ponieważ lipa się zbliża (pierwsze pojedyncze drzewa już kwitną), to kto wie - może i z tej sztucznie utworzonej rodziny uda się pozyskać jeszcze jakiś miód znad kraty, kiedy wygryzą się wszystkie pszczoły z odkładów.


Dodam też, że gospodaruję w taki sposób, żeby we wszystkich kupionych ramkach węzowych matki nie czerwiły (w tym roku do mojej pasieki trafiło 40 ramek na węzie). Obecnie wszystkie te ramki znajdują się nad kratami odgrodowymi (jednak jest uzasadnienie, żeby kilka sztuk krat posiadać...) i docelowo będą wycofane co do jednej. Dwie pierwsze kupione przezimowane rodziny już dawno odbudowały gniazda na ramkach warszawskich. Ramki z kupionych odkładów, po zabraniu im czerwiu, też trafiły do tych rodzin nad kratę. Przyznam też, że z dwóch pierwszych kupionych odkładów będzie także sporo miodu, bo one trafiły do mnie na czas mlekiem, a przede wszystkim miodem płynący - w zasadzie w okresie bezczerwiowym pszczoły pięknie zalały praktycznie całe swoje gniazda. Stąd też właśnie piszę, że z rodzin leczonych łącznie pozyskam więcej miodu niż z moich - będzie to bowiem miód zarówno z dwóch kupionych rodzin przezimowanych i z czterech dość zacnych odkładów, podczas gdy od siebie miód pozyskam tylko z 2 rodzin. 

W tym roku - co oczywiste - staram się namnożyć te z pszczół, które przeżyły ostatnią zimowlę. Są to pszczoły z genetyki "16", "R2-3" oraz "GMz" - na bazie tej genetyki będzie pewnie z 90% rodzin idących do zimy. Dodatkowo w mojej pasiece zagości genetyka z kupionych przezimowanych rodzin (te 2 matki będę określał jako linia "Dobra" choć pewności nie mam, że na pewno to pszczoły z tej właśnie genetyki - obecnie czerwią sobie w niewielkich odkładach na ramce WP). Oprócz tego z w jednym z kupionych odkładów z ominiętego przeze mnie matecznika wygryzła się matka - a ponieważ nie mam zwyczaju zabijać zdrowych matek, będzie więc jedna rodzina z obcą, niezaplanowaną genetyką, którą zapewne będę określał jako "E". Mam też zeszłoroczną rójkę, która wciąż jest na "genetycznej kwarantannie". Cała reszta pasieki będzie składać się z rodzin z trzech wspomnianych moich linii, które mają już dość długą historię bez kuracji. 

W tej chwili mam bodaj z 10-12 mikro-rodzinek weselnych, w których znajdują się dodatkowe matki (z linii R2-3 i kilka z linii GMz). Wyłowiłem ich tyle, że obecnie nie bardzo miałem co z nimi robić. Słysząc moje rozterki żona zapytała: "to dlaczego ich nie sprzedasz?"... no właśnie... ta szalona myśl tak mnie zaskoczyła, że zaniemówiłem. Faktycznie, matkami się handluje (!)... Nie umiałem znaleźć rozsądnej odpowiedzi na to pytanie, a jednak trudno mi myśleć o pszczołach w kategoriach sprzedawania czegokolwiek. Plan biznesowy mojej pasieki opiera się przecież raczej na stratach i wydatkach... I w mojej pasiece czuję się trochę, jak bohater historii o młynarzu, który miał tak duże koszty, że żył z pracy zawodowej tylko dlatego, że w weekend młyn stał i nie generował strat... 

W każdym razie te dodatkowe matki będą prawdopodobnie do rozdania dla członków "fortu" - jeśli potem zostaną, to reszta będzie na sprzedaż. W końcu pasuje odrobić choć malutki procent z kilkudziesięciotysięcznych wydatków, które poniosłem do tej pory na moją pasiekę. No dobra, może zacznijmy skromniej, bo tylko od odrobienia części tegorocznych wydatków na zakup rodzin... 

Jeśli chodzi o sprawy bardziej "techniczne" - w tym roku mocno zainwestowałem pracę (przede wszystkim pszczół) w to, żeby jak najwięcej rodzin prowadzić na ramkach warszawskich poszerzanych. Na takie ramki trafiły wszystkie sztuczne roje i zrobiłem też kilka odkładów. Obecnie przygotowuję do zimy bodaj niewiele ponad 10 rodzin na ramkach WP. Ponieważ mam mało warszawskiej woszczyny, to odbudowanie gniazd będzie wymagało od pszczół o wiele więcej wysiłku niż w przypadku uli wielkopolskich. Każda z tych rodzin(ek) dostała jeden, dwa lub trzy plastry odbudowane (im silniejsza tym mniej) i ich zadaniem będzie odbudować się do zimy. Na razie wygląda to obiecująco. A ja też liczę się z tym, że z końcem lata jedną z takich rodzin będę musiał przerzucić na ramki wielkopolskie, a odbudowane ramki WP z czerwiem rozdać po kilku najsłabszych, żeby je zasilić. Zobaczymy czy będzie trzeba. Zdecydowanie wolałbym już w tym zakresie pszczołom nie mieszać.

W tym sezonie zdecydowałem się odejść od wylotków górnych. Po latach takiej praktyki zaczęły mi przeszkadzać i ciążyć. Tak, właśnie. "Mi". A nie "pszczołom" - bo nie wiem czy pszczołom ciążą czy nie. Wszystkie moje obserwacje rodzin z wylotkami górnymi i dolnymi nie pokazały mi jednoznacznej prawidłowości, jakoby pszczoły te dolne jakoś wolały, albo była z nimi lepsza przeżywalność, czy też większy wigor i lepsza kondycja pszczół wiosną. Większość rodzin w ulach z dolnymi wylotkami kończyła się w dokładnie taki sam sposób, jak te z wylotkami górnymi. Oprócz tego, bez dwóch zdań, wylotki górne mają parę zalet - największymi chyba były brak wilgoci w ulach w zimie, zero problemów z ewentualnym zimowym osypem pszczół na dennicy, blokującym wylot (a choćby w jednej rodzinie z tej zimowli taki problem zaistniał - w takiej pasiece jak moja te osypy mogą być większe niż standardowe), zero problemów z gryzoniami i - co pomniejsze - zero problemów z trawą zarastającą wylotek w lecie. Od 2018 roku jednak docierało do mnie bardzo wiele prac badawczych czy przemyśleń pszczelarzy naturalnych na temat tego jak istotną kwestią może być utrata ciepła w zimie (najważniejsze przemyślenia są tu: "O zaleszczotku książkowym i nie tylko (...)", "Pszczelarska (r)ewolucja (...)" - ale tych głosów jest coraz więcej, obecnie zwłaszcza z USA, w których obecnie nagle "odkrywa się" ule izolowane). Już wówczas stwierdziłem, że jeśli opracuję sposób na to, żeby powałka była ciepła i oddychająca (co zapobiegnie problemowi wilgotności w ulach jednościennych), to rozważę odstąpienie od wylotków górnych i powrót do dolnych. Wątpię czy to załatwi problem śmiertelności zwiększonej ponad moje oczekiwania, ale może będę w zimie spał spokojniej... No chyba że okaże się wiosną, że ule popleśniały, a pszczoły zablokowane były przez osyp i zginęły... Wiedza płynąca od Schiffera wskazuje na to, że w ulu jednościennym problem podniesionej wilgotności zawsze będzie istniał - powodując wszystkie inne problemy z tym związane. Stwierdziłem jednak, że spróbuję zatrzymać choć trochę ciepła w ulach... moimi eko-dennicami. Wystarczy je odwrócić do góry nogami i już są powałkami - słoma zamknięta jest przecież w skrzynce. Szpary między deskami powinny pozwalać na oddychanie ula i ucieczkę nadmiernej wilgotności. Większość dennic była jednak zbyt głęboka do tego celu (miały około 1,5 - 2 cm, zamiast optymalnego 0,5-1 cm) - wystarczyło jednak zestrugać trochę wystające boczki i "włala". Niektórym z rodzin zrobiłem okrągłe otwory wylotowe w dolnym korpusie, inne dostały uprzednio zrobione powałki z otworem wylotowym, które także można zastosować jako dennice - odwróciłem więc po prostu powałki i dennice. Rozważam jednak zrobienie otworu w korpusie dolnym każdej z rodzin kilka centymetrów nad dennicą - z jednej strony to utrudni przewożenie, bo będzie dodatkowy otwór do zabezpieczenia, ale z drugiej być może rozwiąże potencjalny problem z osypem pszczół blokującym wylot. Powstrzymuje mnie to, że chyba każdy kto takie wyloty zrobił mówił, że potem ma z nimi problem.

Przyznam, że jeszcze wczesną wiosną nie planowałem tego systemowego odejścia od wylotków dolnych - naprawdę doceniałem zalety górnych. W początku sezonu namnażania, mniejszym rodzinkom zrobiłem jednak cieplejszy układ ... - a potem na jednej z dennic znalazłem całą rodzinkę zaleszczotków i dalej już poszło. I wcale nie chodzi mi o same zaleszczotki - one nie rozwiążą problemu warrozy. Zobaczyłem jednak po prostu jak niewiele trzeba, żeby siedlisko było dla nich przyjazne. Uznałem więc, że być może taki drobny gest z mojej strony, jak zatkanie dziury w górze ula, pomoże też pszczołom zachować lepszą temperaturę w ulu. Liczę się jednak z tym, że do górnych wylotków wrócę na jakimś etapie, jeśli zobaczę, że te minusy dolnych zaczynają mi ciążyć tak jak główny minus górnych. Poza tym mam już przemyślaną pewną przebudowę moich uli (docieplenie ścianek i połączenie 2 korpusów na stałe jako gniazda), które spowodują, że ule staną się jeszcze cieplejsze. Na to potrzebuję jednak o wiele więcej czasu niż na zestruganie boczków dennic, a więc to rozwiązanie musi poczekać jeszcze jakiś czas (być może parę lat), aż zakończę remont domu i całego gospodarstwa. Czekam na to z niecierplilwością i doczekać się nie mogę... prace trwają i trwają... i trwają i na razie nic nie zapowiada ich końca. Na szczęście widzę już na horyzoncie koniec sezonu namnażania pszczół - i dobrze, bo z łowieniem matek i szykowaniem dla nich rodzinek weselnych zawsze mam najwięcej pracy. 

W tym roku pszczoły będę zimował prawdopodobnie na 6 lub 7 miejscach. Obecnie w rejonie pasiek podkrakowskich znajduje się 3 rodzinki (pasieka K - 1 sztuka i pasieka Las 3 - 2 sztuki) - mam nadzieję, że wszystko u nich dobrze, bo nie zaglądałem do nich przez jakiś czas. Stoją tam jednak rodziny z zeszłorocznymi matkami czerwiącymi, które mają odpowiednią ilość miejsca, odbudowanej woszczyny i miały wystarczająco pokarmu, na spokojny rozwój (każda bodaj po 2 plastry pokarmu i to był stan w szczycie nektarowania wiosennego czy nawet przed). Będę musiał poświęcić kiedyś dzień i zajrzeć do nich - prawdopodobnie dowieźć tam też kolejne rodziny. Waham się jednak czy nie lepiej przewieźć reszty rodzin pod koniec lata. Teraz bowiem praktycznie na pewno wystąpi tam coroczna dziura pożytkowa. Taka wcale nie musi być tu, gdzie teraz pszczoły stoją. Pod Krakowem zimowane będą rodziny ze starymi matkami, które na tamtych pasiekach przeżyły (a więc rodzinki utworzone jako sztuczne roje), rodziny fortowe, oraz może 2 - 3 dodatkowe - będzie to więc około 10 rodzin, na pasiekach K, Las1,2,3. Pasieczyska B i R2 w tym roku nie będą zapszczelane, ale pozostają w odwodzie. Na pewno na pasiekę B pszczoły wrócą - obecnie toczy się tam jednak budowa i trwają prace ziemne. Sądzę więc, że trafią tam w przyszłym roku. 

Około 20 rodzin będzie zimowane tu, w rejonie Beskidu Wyspowego. Na pasiece J stoi już 4 rodziny, a na pasiekę Kr przewiozę 4 - 6 rodzin w przeciągu około 2 tygodni. Reszta (ok. 10) będzie zimowana pod domem. Znalazłem już wstępnie rejon, gdzie kiedyś będę szukał czwartego pasieczyska - przy pobieżnym oglądzie pasiek nie jest wiele (jak na nasze rejony), natomiast jest sporo lip i jaworów. Ale to dopiero w kolejnych sezonach. W tym nie mam na to ani czasu, ani pszczół.

Kolejny raz widzę tę samą prawidłowość: rodziny, które trafiają na "obce" miejsca są najczęściej silniejsze (nie mówię "silne", a po prostu w sile, która pozwoli im na spokojny rozwój do zimy) i najmniej im się przeszkadza. Pod domem jest cała reszta - te, które zostają małymi rodzinami weselnymi i do których zaglądam co chwila łowiąc matki, te, które będą wymagały łączenia czy zasilania. Ale w tym roku stoją tu także cztery rodziny silne i czekają na ponowne odkręcenie kurka z nektarem i/lub spadzią.

Ten rok, jest kolejnym, w którym nie wyrabiam się z powieszeniem skrzynek w ramach "sztucznej barci". Postanowiłem jednak powiesić choć jedną - pod domem, na własnym modrzewiu. Zobaczymy czy jakaś rójka tu kiedyś zagości. Chciałbym niezmiernie wrócić do tego projektu - wiecznie jednak jest coś ważniejszego do roboty...

10 komentarzy:

  1. W wybranych 4 rodzinach pozostawiłeś macierzak w sile, tylko przeprowadziłeś "sztuczną rójkę" ze starą matką. Ta sztuczna rójka, to tylko pszczoły, czy czerw też?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rójka co prawda i sztuczna, ale jak to rójka: czerwiu w niej nie ma.

      Usuń
    2. Ciekawe co Ci wyjdzie. Choć dla mnie oczywiście ciekawsze, co mi wyjdzie kolejnej zimy stosowania właśnie tego modelu.
      pozdrawiam negacjonistycznie

      Usuń
    3. no ale jak to "co mi wyjdzie"? Nie mam najmniejszych nawet wątpliwości, że nie będzie żadnej zauważalnej różnicy w przeżywalności pszczół względem każdej innej. Zresztą to zupełnie statystycznie nieistotny przypadek. Nie zrobiłem tego dla większych szans na przetrwanie (z tego powodu raczej wolałbym podzielić to co zostało co najmniej na 3). Zrobiłem to, bo jest szansa na miód w tym roku. A przy okazji może będzie sto siedemdziesiąty ósmy argument dla takich jak Ty, którym można powtarzać oczywistości po raz sto siedemdziesiąt siedem, a i tak nie wierzą ;)
      Dodatkową zaletą takich rodzin jest to, że w ogóle nie trzeba przy nich nic robić cały rok. ;-)

      Usuń
    4. Widzę wewnętrzną sprzeczność. Z jednej strony statystycznie nieistotne. Z drugiej - jednak argument dla takich jak ja.
      Fakt, musiałbyś tak robić konsekwentnie, przez parę sezonów, na liniach, które musiałbyś, o zgrozo, pamiętać, a być może nawet notować co się wzięło z czego, coby nie pomylić macierzaka do niedzielenia, ze stojącym obok macierzakiem do tworzenia słabiaków. Trzymam kciuki.
      pozdrawiam nieadpersonalnie

      Usuń
    5. ależ oczywiste jest, że jest to przypadek nieistotny statystycznie. I nawet jak 4 rodziny co rok zostawię, to też musiałoby to być ewidentne, żeby można było oprzeć na tym wnioski (czyli np. te 4 co roku musiałyby przeżywać podczas gdy inne musiałyby się osypywać przynajmniej w 70 procentach. Co do sprzeczności - nie ma jej. Ja uważam, że to nie argument, zawsze to powtarzam. Ale też wiem z kim wymieniam komentarze i wiem, że dla Ciebie tak, bo wyciągasz wnioski na podstawie swoich kilku rodzin i kilku sezonów. :-) Stąd mówię, że dla takich jak Ty będzie to argumentem. Mówię to i owszem z pewną uszczypliwością, ale bez nadmiernej złośliwości :-) po prostu nie do końca łapię jak można tak wyciągać wnioski przy jednoczesnym stałym śledzeniu najróżniejszych statystyk (co obserwowałem na FB). Niestety znacząca większość przypadków jest inna niż u Ciebie. Ja już nie raz miałem silne rodziny, co próbowałem te sto siedemdziesiąt siedem razy Ci przekazać. Ale może za tym razem dotrze :-) Więc czekamy na wiosnę :-)
      A co do tego mylenia macierzaka to było adpersonalnie - ale nie gniewam się, bo nie ma o co. ;-) powtarzam od lat czemu tak, a poza tym wszystkich rodzin nie mylę - tylko jakąś część, a część mam znaczoną ;-)

      Usuń
    6. Bynajmniej, adpersonalnie było tylko "o zgrozo", ale z uśmiechem. ;) Ja z kolei po raz setny trzydziesty któryś muszę sprostować, że nie wyciągam wniosków, a jedynie dzielę się obserwacjami. I co najwyżej wstępnie, niezobowiązująco, zachęcam, żeby ktoś (np. Ty) spróbował też, bo jak zbuduje się masa obserwacji, to i wnioski będzie można wyciągnąć. I zimowymi nocami drżę o swoją bezchemiczną trzódkę, a gdybym miał wnioski wyciągnięte, przecież nie miałbym o co.
      pozdrawiam niezobowiązująco

      Usuń
    7. no to w takim razie po raz sto siedemdziesiąty dziewiąty (ciekawe przy którym dotrze ;-) ) - ja już te obserwacje mam. :-) Zarówno ze swojej pasieki, jak i z innych pasiek. A Ty z jakiegoś powodu nie przyjmujesz obcych (np. moich, ale i nie tylko) obserwacji do wiadomości, że nie ma różnic z małymi rodzinami, a swoich obserwacji chyba nie masz, bo z kontekstu widzę, że nie próbujesz takiego działania. :-) Jest już ta masa obserwacji i stąd są wnioski. Z jakiegoś powodu jednak (jak i w innych tematach) zamykasz oczy na te argumenty, które Ci nie pasują do światopoglądu czy wyborów.

      Usuń
    8. Być może masz rację, a być może muszę Ci zapodać wątpliwość, czy nasze obserwacje są porównywalne? Dlaczego? Bo "musiałbyś tak robić konsekwentnie, przez parę sezonów, na liniach, które musiałbyś, o zgrozo, pamiętać, a być może nawet notować co się wzięło z czego". W bogatej bibliografii Twojej pasieki absolutnie tego nie widzę. Kiedyś coś wspominałeś, o jakimś innym hodowcy, nie wiem czy Szwecja, czy coś. Taki co dzielił max na dwie rodziny. On ewentualnie miałby przełożenie. I rzeczywiście, poza tym jednym nie przypominam sobie. Być może rzeczywiście jestem wypierającym niepasujące mi fakty ignorantem. Bo pamiętam głównie 'zeznanie' Marcina, które postrzegam jako Wasz modus operandi, ono utkwiło mi w pamięci: "Z kilkunastu/ kilkudziesięciu przeżyły mi dwie. Jedna bardzo słaba, silniejszą już podzieliłem na 5."
      Pozdrawiam wybiórczo i ignorancko

      Usuń
    9. pozostańmy w takim razie w swoich przekonaniach i przy tym, że niczego tu nie kontroluję, niczego nie zapisuję, do zimy puszczam 5 robotnic i nie jestem w stanie odróżnić rodziny na 3 korpusach od tej na 3 ramkach - a zwłaszcza wówczas, gdy patrzę do ula. tak będzie najlepiej ;-)

      Usuń