Strony

czwartek, 13 czerwca 2019

Susza - powódź - susza... czyli rzeczywistość roku 2019

Zawsze musi być pod górkę. Nie ma lekko...
W kwietniu była susza, w maju tylko krok dzielił nas od powodzi, a dziś znów ziemia zamienia się zaschniętą i spękaną skorupę. Pod tą skorupą chyba wciąż nie jest jeszcze tak źle (w końcu po miesiącu deszczu nie pada raptem około 2 tygodnie), ale wierzchnia warstwa pokazuje, że powoli zaczyna mieć dość takiego słońca. Ja też.

Wciąż nie tracę nadziei na to, że uda się pozyskać trochę miodu, ale nadzieja niknie w oczach. Ale cóż, jak to mówią: "abyśmy zdrowi byli". Toż i ja tak powiem: "aby pszczoły zdrowe były" i już będzie dobrze. I na razie ogólnie stan pszczół i tempo ich rozwoju są względnie zadowalające. W tym roku w marcu liczyłem na pewien kompromis - liczyłem, że uda mi się pozostawić na tyle dużo silnych rodzin, że przyniosą trochę wielokwiatu wiosenno-wczesnoletniego. Maj zniweczył tą nadzieję, ale koniec miesiąca na nowo ją rozbudził. Niestety z każdym dniem znów ją tracę. Na pasiekach w pierwszych dniach po ustąpieniu wody pojawiły się fajne i szybkie przybytki w ulach. Około tydzień temu te zauważalne przybytki się skończyły - pszczoły zaczęły utrzymywać mniej więcej status quo.
W mojej pasiece zawsze podejmuję decyzje kierując się przyszłym rozwojem pasieki - nie twierdzę, że na pewno są to decyzje słuszne obiektywnie. Wiele osób wielokrotnie je kwestionowało. Możliwe, że mają rację. Ale w moim subiektywnym przekonaniu są właściwe, aby dojść tam gdzie chcę dojść za parę lat. Czy można połączyć gospodarkę pasieczną z tym etapem rozwoju pasieki nieleczonej od dręcza pszczelego, w takich, a nie innych warunkach pożytkowo-klimatyczno-środowiskowych? Nie mam pojęcia. Nie ma tu w okolicy nikogo poza Marcinem, z kim mógłbym się porównać w podobnym projekcie. A on podejmuje decyzje podobne do mnie i choć operuje na mniejszych liczbach, to można powiedzieć, że wyniki mamy względnie porównywalne. Czy obaj błądzimy? Kto to wie. Inni to pszczelarze leczący, a więc trudno to w ogóle przyrównać. Z kolei ci nieleczący koledzy, którzy podejmują lekko inne decyzje, choć kierują się w zasadzie tymi samymi przesłankami, mają ciut inny teren i warunki. Jak to porównać?

Odkąd nagrywam filmy z mojej pasieki dowiedziałem się bardzo dużo o pszczelarzach. I choć w większości tak jest, to nie zawsze wnioski są pozytywne. Przyznam też, że śmieszy mnie krucjata przeciwko mnie, którą podejmują niektórzy. Owszem, czasem też irytuje czy denerwuje, ale jednak coraz częściej śmieszy. Niektórzy za wszelką cenę chcą udowodnić, że nie ma czegoś takiego jak "pszczoła odporna na warrozę". A ja przyznam, że na swój sposób się z tym zgadzam. W zasadzie uważam, że nie ma "zerojedynkowej" odporności i każda rodzina (ba, zapewne i rodziny pszczoły wschodniej!) prędzej czy później ulegnie jakiejś chorobie. Na razie, w świecie w jakim żyjemy i z którym się mierzymy, najczęstszą przyczyną śmierci rodziny pośrednio lub bezpośrednio jest warroza wywoływana przez dręcza pszczelego. To jasne. Dlatego ja nie szukam "pszczoły odpornej" i tłumaczyłem to już "ze sto razy". Szukam pszczoły, która pomimo swojej "nieodporności" będzie w stanie żyć wystarczająco długo, aby zapewnić zastępowalność pokoleń, skromy zbiór (może kiedyś), możliwość odbudowy pasieki po stratach, a przede wszystkim zapewni długofalową poprawę zdolności populacji do radzenia sobie z problemami i możliwość prowadzenia przeze mnie pszczelarstwa, w którym nie będę musiał stale zwracać się do chemii. Rzecz jasna też pasieki samowystarczalnej, czyli takiej, którą można odbudować z własnych zasobów. Wiem, trudne do pojęcia, bo przecież takiej pszczoły nie ma. "There is no single varroa resistant bee colony here. It's wishful thinking only" - jak to napisał jeden z pszczelarzy. Nawet ludziom zza granicy trzeba jednoznacznie napisać, że to co robimy czy robię ja, jest bezsensu i nieracjonalne. Tak jakby nie mieli takich swoich "zagramanicznych" tytanów racjonalizmu, którzy stale piszą im to samo, co nasi polscy koledzy piszą nam. Cały świat naprawdę jest taki sam. Ponoć Erik Osterlund też zaczyna mieć dość niektórych komentarzy i stąd ograniczył pisanie na blogu. Nie dziwię mu się. Choć to dziwne, bo mało jest ludzi, którzy robiliby to tak jak on, czyli w sposób, który mógłby tak naprawdę zadowolić obydwie strony - przecież leczy i nie leczy zarazem. Przeważnie nie ma strat większych niż 5 - 10 % pasieki, pokazuje jak można to zrobić mając duże zbiory, małe straty, a stale poprawiać tzw. "pogłowie" pszczół (to określenie w aspekcie pszczół szczególnie bawi moją żonę...). W Polce Erik przez niektórych nazywany jest "oszustem". Przyznam, że nie rozumiem tego. Nie wiem jakie są motywacje tych, którzy tak mówią. Ale też nie wszystko rozumiem na tym świecie, zwłaszcza jeżeli chodzi o różne poglądy i motywacje. Niemniej jednak takich sformułowań w stosunku do Erika nie rozumiem szczególnie. Mam czasem wrażenie, że chodzi o to, żeby udowodnić samemu sobie, że podejmowanie jakiejkolwiek selekcji nie ma sensu. Skoro takie działania miałyby sens, można by było przecież patrząc w lustro uznać, że przez 30 - 40 lat "ładowaliśmy" do uli toksyny, choć tego robić nie musieliśmy. Ale to tylko takie moje przemyślenie, niekoniecznie musi być prawdziwe. Poza tym zakładające na swój sposób racjonalizm (czy w ogóle zdolności myślenia) osób, które tak piszą o ludziach takich, jak Erik. A można się z nim zgadzać czy nie (ba, ja nie we wszystkim się zgadzam), ale to jedna z nielicznych osób na świecie - o ile nie jedyna - która zaczęła robić wszystko co możliwe aby nie truć pszczoły toksynami, na 20 lat zanim roztocza pojawiły się w jego okolicy. O ile wiem, tego nie robił nikt inny.

Tam gdzie jest zmienność populacji jest pole do selekcji.
Tymczasem wielu bardziej doświadczonych pszczelarzy, którzy przedstawiają na forach, blogach czy vlogach różnorodną wiedzę o gospodarce pasiecznej, oczekują też, że ludzie, którzy będą zajmować się pszczołami (czy w ogóle "zwierzętami") będą się edukować, kształcić, doskonalić. Tych, którzy tego nie robią nazywają np. "gamoniami" (ale są i inne epiteta). Czasem z irytacją powiedzą czy napiszą o tych, którzy pszczoły tracą, że ci powinni wreszcie zacząć się rozwijać. Ale sami palcem nie kiwną w kierunku selekcji pszczół na odporność na dręcza, choć dostają na tacy gotowe schematy i rozwiązania. Umywają ręce, mówiąc, że nie mają wiedzy, zasobów, zdolności, a w ogóle to "teren nie taki" (ale oczywiście jest "taki", żeby wziąć średnio 60 - 100 kg miodu z ula, bo się w tym doskonalili i kształcili). A Erik, zwany przez wielu "oszustem", podaje na tacy jak to wszystko zacząć robić, mając nawet 10 pni. Ba, wystarczy nawet zrobić jedno. Każdy pszczelarz - każdy jeden i bez wyjątku - który sam nie selekcjonuje (bo nie ma wiedzy, terenu, zasobów, zdolności itp), ale kupuje matki u hodowców, powinien po prostu każdorazowo zapytać czy hodowca ma matki o zwiększonej odporności na dręcza. Tylko tyle. Gwarantuje, że pierwszym dwudziestu hodowca odpowiedziałby z ironicznym śmiechem, że takich matek nie ma i nie będzie. Po kolejnych dwudziestu zacząłby się zastanawiać, a po następnych zacząłby szukać w internecie, co też mógłby się dowiedzieć o takiej hodowli. Nawet gdyby nie wierzył, że taka hodowla może być możliwa. Ot, po prostu zacząłby się orientować (eureka!), że zmienia się popyt, to i podaż musi się dostosować. Ale to się nie dzieje, bo ci, którzy innych zwą różnymi mniej czy bardziej obraźliwymi czy wyszukanymi zwrotami (nawet i półżartem) po prostu nie mają nawet zamiaru zapytać hodowców o takie matki.
Pomijam tu kwestię tego, że odporność na dręcza (a przede wszystkim po prostu "przeżywalność") jest daleko bardziej skomplikowana niż to, co mogą w krótkim czasie osiągnąć hodowcy. Proces jest daleko bardziej złożony. Ale stare przysłowie pszczół mówi: "każdą nawet najdłuższą podróż trzeba zacząć od pierwszego kroku". A pierwszymi krokami muszą być: a) ulokalnienie pszczół oraz b) zagęszczenie w populacji cech odpornościowych (to ostatnie może być właśnie realizowane przez hodowców).
Sprawa jest więc banalna. Trzeba zacząć działać, a po około 10 latach zmiany w hodowli mogłyby być ogromne. Tymczasem nie dzieje się nic, bo nikt nie zaczyna działać. Koło się zamyka. Rozumiem, że można nie mieć wiedzy czy zasobów (choć jedno i drugie się zdobywa, skoro hodowla zwierząt ma wymagać od nas rozwoju...), ale można po prostu każdorazowo kupując matki pytać o odporność na dręcza. To nic nie kosztuje, a kreuje podaż.

No ale miało być o mojej pasiece w połowie czerwca, a jak zawsze wyszły ze mnie różnorodne rozważania.
Pasieka się rozrasta. O ile dobrze liczę powoli zbliżam się do około 50 rodzin(ek). Większość to - jak zawsze u mnie - maluchy. Ale, o ile na razie niektóre jeszcze nie dysponują dużą liczbą plastrów, to w zasadzie większość rodzin pewnie około lipca dostanie po kilka odbudowanych ramek i w zasadzie jedyne co będą musiały zrobić to rosnąć, a jeżeli budować, to plasterki pod ramkami. Ostatnio na filmie starałem się wytłumaczyć dlaczego właśnie tak robię i utrudniam sobie życie. Znów: obiektywnie, wcale nie musi być tak jak wynika z moich przemyśleń. Ale na razie, w fazie selekcji, pracy na maluchach, jeszcze jakiś czas zamierzam to kontynuować. Docelowo być może spróbuję w ogóle przerzucić się (przynajmniej w sporej części pasieki) na gniazdo na ramkach WP w moich 11toramkowych skrzynkach. Wówczas nie musiałbym "wydziwiać" z plastrami. Gniazdo "warszawskie" i nadstawka "wielkopolska" w zasadzie zapewniłaby mi (chyba) to czego szukam. Pomimo wszelkich utrudnień wynikających z pracy na różnym typie ramki... A może po zakończeniu pewnej fazy selekcji możliwym będzie po prostu "normalna" praca na "normalnym" ulu? O ile zdrowie i siła pszczół pozwolą na ograniczenie mieszania im w gniazdach, przekładania ramek czy zamieniania korpusów, to mogę powiedzieć tylko: oby.

Orientacyjne liczby (o ile pomnę) wyglądają mniej więcej następująco.
Aktualnie na pasieczysku R (dom) posiadam paręnaście mikrusków, jeden solidniejszy odkład (będzie miał pewnie z 5 ramek WP) i jedną ciut większą osieroconą rodzinę (do podziałów po weekendzie). Liczyłem, że ta większa rodzina przyniesie trochę miodu - ale chyba się przeliczyłem. Zresztą zobaczymy.
Pasieczysko R2, to w tej chwili obecnej bodaj 5 mniejszych czy większych odkładów oraz jedna względnie silna (victoria) rodzina, docelowo w lipcu do podziału, jedna średnia rodzina osierocona po podziałach i jedna takaż przed podziałami. Z tych trzech ostatnich w skrytości liczę na łącznie parę ramek miodu ze zbiorów dotychczasowych plus lipa. Zapewne się przeliczę...
Pasieczysko L (las) to łącznie z 10 rodzinek, w tym rodziny w projekcie "fort knox" (zapraszam na stronę i zapoznanie się z "ofertą"). Jedna z nie-fortowych (już po podziałach) być może przyniesie mi parę ramek miodu. Zapewne się przeliczę...
Pasieczysko B to na chwilę obecną 5 rodzin (w tym dwa silniejsze bezmatki), ale po najbliższym weekendzie będzie tam co najmniej około 10. Być może wezmę też jakiegoś mikruska na inne pasieczysko. Jest szansa na parę ramek miodu z 2 rodzin. Zapewne się przeliczę...
Pasieczysko K (miejsce, które nazywam "główną pasieką"), to w tej chwili 8 rodzin. Wstępnie planuję przewieźć tam jeszcze 2 - 3 przed zimą. Z jednej rodzinki liczyłem na kilka ramek miodu - obecnie już wiem, że z dziewięćdziesięcioprocentowym prawdopodobieństwem się przeliczyłem...
Pasieczysko T (nowosądeckie) to 5 rodzin. Tam na miód już nie liczę. Rodziny miały tam ciężko w okresie majowych deszczów i cieszy mnie to, że w ogóle przeżyły. Jedna w nawet dość fajnym stanie i z tej rodzinki wcześniej przywiozłem już jakieś odkłady dla kolegów.

Nie liczę dokładnie rodzin w chwili obecnej. Ta liczba cały czas się zmienia. Ale powoli kończą się rodziny do podziałów. Chciałbym przed lipcem zakończyć wszystkie (z wyjątkiem jednej: victorii), a w lipcu co najwyżej likwidować te, w których nie pojawiły się matki. Bo w części one się nie pojawią. Jeszcze teraz w czerwcu te rodziny będą zasilane nowym matecznikiem lub rozganiane. Ale też lada chwila zostaną dokonane nowe podziały. Zapewne około połowy lipca liczba rodzinek mniej więcej będzie się stabilizować.
Znów muszę powiedzieć, że rodzinki będą na...: "nie wiem na jakiej genetyce, ale wiem, że w większości na tej, która jest nieleczona od jesieni 2014". Co chwila mówię: "nie wiem", "nie pamiętam", "nie jestem pewny". To dla niektórych świadczy o moim "nieprofesjonalizmie" (sic). Tak jakbym a) chciał to profesjonalnie dokumentować; b) uważał, że naturę można oszukać profesjonalną selekcją polegającą na kreśleniu rodowodów. Fakt, czasem żałuję, że nie notuję wszystkiego dokładnie. Otóż, mógłbym powiedzieć: "patrzcie, jak profesjonalnie to prowadzę" (sic). Ale cóż mogę rzec tym, którzy piszą mi, że oczekują profesjonalnego przekazu. Ano tyle, że jeżeli uważają ten przekaz za niewłaściwy, nikt nie każe im go śledzić. Uważam, i powtarzałem to już wielokrotnie, że szczegółowe dokumentowanie "co - gdzie - jak" mogłoby po prostu zaspokoić ciekawość (nawet moją własną). Fakt, czasem to dużo. Fakt, czasem to ciekawe i dla mnie. Dlatego śledzę niektóre tylko rodziny - te, które nie przeszły jeszcze "wąskiego gardła" (jak np. rodzina "victoria"), aby nie namnażać ich nadmiernie póki się nie sprawdzą; te, w projekcie "Fort Knox", bo tam wymagają tego zasady projektu; oraz te, które są dla mnie w jakiś sposób ciekawe (np. rodziny oznaczane przeze mnie jako SŁ - "słabiaki" - W tym roku, jak już mówiłem na filmach, projekt "SŁ" zakończył się porażką. Wiosna była dla rodzin zbyt trudna). Ale też prawda taka, że każda rodzina tworzona jest w ciut różnych warunkach, innym czasie i bywa, że całkowicie różnej sile. I tak nie da się tego porównać. Mam rodziny silne (choć pewnie leczący "profesjonaliści" mają daleko silniejsze) i mam mikruski na 1 ramce. Dla mnie natomiast istotne jest to, żeby namnażać te rodziny, które po prostu dobrze się mają. Nie patrzę tu na linię. Ba, nawet nie chcę się nimi (na wszelki wypadek) sugerować. Oceniam stan bieżący i podejmuję swoje własne decyzje. Te, które, rzecz jasna, w ocenie wielu są błędne, a i przy tym "nieprofesjonalne". Powtórzę więc myśl z początku tekstu: W mojej pasiece zawsze podejmuję decyzje kierując się przyszłym rozwojem pasieki. Tak jak to najlepiej rozumiem. Może choć w tym niekoniecznie się przeliczę?...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz