Strony

wtorek, 19 maja 2015

Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo...

No i cóż... tym razem postanowiłem zatytułować post cytatem największego filozofa pszczelarstwa - Kubusia Puchatka - który w jednym zdaniu zawarł wszystkie wątpliwości pszczelarstwa. Bo faktycznie, po krótkich, tegorocznych doświadczeniach mam bardzo dużo - ciekawych dla mnie - obserwacji na temat półdzikich pszczół rojowych, jakie udało mi się kupić.

Pierwsza sprawa jaką zobaczyłem, to niesamowity rozwój rodzin. Pszczoły są "kopalnią wosku" i mają niesamowitą witalność... Po otwarciu daszka mają tyle świeżej woszczyzny, że nie mają czasu "pomalować" jej na żółto... Po tygodniu czy 10 dniach, pół korpusu białego wosku to norma. A pszczoły chyba mnożą się przez podział, bo nie wiem skąd tyle pszczół mogłoby się pojawić... Jak ja to widzę to ciężko byłoby im zdążyć przejść cały cykl rozwoju czerwiu... a jednak!

Druga sprawa to półdziki charakter pszczelego Feng Shui. Te pszczoły nie dają się utrzymać w ramkach bez węzy! Prawdopodobnie jest to skutek wyjątkowej dynamiki... po prostu nie ma kiedy prostować tego co zaczną wyginać. Zanim zaglądnę do ula one mają już rozpoczęty trzeci, albo i czwarty plaster. A jak wiadomo z każdym kolejnym krzywizna się pogłębia. W każdym razie zaostrzone w szpic ramki nie stanową dla nich żadnej bariery. Oczywiście zaczynają na tym szpicu, ale potem robią co im w duszy gra. To może i jest pewna wada, bo tracę zalety pracy w ulu ramkowym, ale cóż - skoro są na czystym wosku, na moich ramkach i w moich korpusach to jak wszystko polepią powiem : "trudno". Będę pracował korpusami, a nie ramkami i tyle. Oczywiście utrudni mi to tworzenie odkładów, miodobranie, przeglądy... Ale trudno - skoro mają czysty wosk, to muszę zaakceptować ich inżynierską fantazję i zobaczyć jak się pracuje z taką półdziką zabudową. Ciekawe tylko kiedy pszczoły się uspokoją z tą budową. W zeszłym roku moje pszczoły budowały nawet jeszcze we wrześniu - być może te, z racji innej "rasy", będą kończyć budowę wcześniej. Pożyjemy zobaczymy.

O instynkcie obronnym tej pszczółki pisałem już wcześniej. Ale ta pszczoła na prawdę nie jest "zła". Po prostu udało mi się ją zdenerwować... Nie jestem z tego dumny, ale takie postępowanie, jakie opisywałem, uznałem za konieczność w celu rozmnożenia pszczółek i zejścia ze starych ramek. Nie dalej jak wczoraj byłem zawieźć parę moich uli do pszczelarza, od którego kupowałem rodziny, licząc na to, że odbiorę je zapszczelone rójkami za jakiś czas... I choć staliśmy i rozmawialiśmy długo w bliskim oddaleniu od jego pasieki (nawet 2 - 3 metry od najbliższego ula), żadna pszczoła mnie nie użądliła. Jak widać kiedy mają stabilne środowisko ("swój" nienaruszony dom i czerwiącą matkę) to nie w głowie im żądlenie!

Niestety z uwagi na to, że pszczoły tak mocno zdenerwowałem - jak już pisałem w poście poprzednim - dały się we znaki sąsiadom. Po jednym z użądleń, których w ostatnich 3 tygodniach było sporo więcej niż przez ostatnie 2 lata, sąsiadka z mocną opuchlizną trafiła do lekarza, który wystraszył ją historiami o zagrożeniu życia i opowieściami, że przy kolejnym użądleniu może być źle. Na skutek tego pszczoły muszą zniknąć całkowicie spod domu... Cóż... Zapszczeliłem już pasieczysko nr 3 (4 małe rodziny, w tym jeden pakiet ze starą matką i jedna z rójek, która niespodziewanie wyszła z ula), lada dzień zapszczelę pasieczysko nr 4 (4 rodzinki weselne wzmocnione pszczołą z nalotów po usunięciu największych uli, a także 2 nowe odkłady), a pasieczysko nr 1 niestety przestanie istnieć. Mam nadzieję, że nie na zawsze, ale muszę się z tym liczyć...

Moja pszczoła według mnie jest dość miodna. Z pierwszego miodobrania (a pożytki wiosenne - w tym rzepak - jeszcze trwają), czyszcząc stare ramki, wziąłem już więcej miodu niż za cały poprzedni rok. Oczywiście czyściłem ramki pozbawione czerwiu i praktycznie do zera, a rodziny (jako że nie miały czerwiu i dopiero wychowywały matki) dostały tylko trochę syty na start. Pozbawiłem je więc tego żelaznego zapasu, który mieć powinny, ale z drugiej strony pogoda i pożytki dopisują, a z racji braku czerwiu rodziny nie wymagają też tak wiele pokarmu. Trzymam rękę na pulsie i w razie potrzeby dostaną kolejną porcję przerobionego pokarmu, albo trochę ciasta cukrowego. W jakiejś części pewnie też ten "miód" jest zafałszowany, bo na starych ramkach było trochę przerobionego syropu cukrowego. Ale trudno. Ten miód nie jest na sprzedaż, na mój smak nie czuć w nim zafałszowania - a ... "darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby".

Niewątpliwie rojliwość tej pszczoły jest znaczna. Pan od którego brałem rodziny powiedział, że z około 25 - 30 rodzin, jakie stale utrzymuje, ma z reguły 45 - 50 rojów rocznie. Czyli średnia to prawie dwa roje na rodzinę rocznie... I muszę przyznać, że u mnie - nie wiem skąd, jak i dlaczego - też wyszły co najmniej 2 rójki! Obydwie złapałem, mam nadzieję, że mają się dobrze, bo wywiozłem je poza pasiekę. Może nie uciekły? Nie wiem dlaczego te rójki wyszły... rodziny ze starymi matkami nie są potężne, a macierzaki nie miały czerwiu, zostały osłabione zabraniem części pszczoły, a teoretycznie matki nie podjęły jeszcze czerwienia... Mimo to rójki wyszły. Czy wyszło ich więcej? Nie wiem... Niech idą w świat, jeżeli tylko mają na to ochotę! Byle tylko trafiły do pszczelarza-trzymacza, który zachowa te matki przy życiu, bo naprawdę warto! W zeszłym roku nie miałem tak fantastycznych pszczół!

4 komentarze:

  1. :) sprzedaj mi rój jak nie teraz to za rok

    OdpowiedzUsuń
  2. A co rojów w końcu jednym z podstawowych celów życia jest rozmnożenie nie więc co tu się dziwić, ze naturalne pszczoły prą do tego wbrew przeciwnością losu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Akurat, może nie do końca naturalnie, ale próbowałem je rozmnożyć. Więc - nawet nienaturalne - rozmnażanie, ciężko nazwać przeciwnością losu ;-)

    Co do rojów to będziemy rozmawiać za rok - w zależności od przezimowania. W tym roku sam jeszcze kupuję pszczoły, żeby mieć jak największą "bazę" - zarówno genetyczną jak i ilościową. Chcę zapszczelić maksymalną ilość uli, więc w tym roku nie pozbywam się pszczół. No chyba że same uciekną - wtedy życzę im powodzenia i niech idą w świat - ale do Ciebie chyba nie dolecą ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Akurat, może nie do końca naturalnie, ale próbowałem je rozmnożyć. Więc - nawet nienaturalne - rozmnażanie, ciężko nazwać przeciwnością losu ;-)"

    No ale nienaturalnie przez podział więc to co innego. Mogą to inaczej odczuwać instyntownie. Jako zwykły rabunek czy coś.

    OdpowiedzUsuń